Z Chicago kierowaliśmy się cały czas w kierunku Parku Glacier, ale zahaczaliśmy o różne miejsca po drodze. Przemierzając poszczególne stany żal było nie zatrzymać się na dłużej w którymś z nich.
Minnesota słynęła z jezior i wielu sposobów rekreacji, a my potrzebowaliśmy się rozerwać. Nie mogliśmy też obojętnie przejechać obok rzeki Missisipi czy nawiedzonego domu w Saint Paul.
Będąc w Dakocie Południowej zobaczyliśmy mój upragniony pomnik Siedzącej Krowy. I wiele innych rzeczy.
Niall oczywiście narzekał, że nie ma nic super w jakimś Indianinie, ale on po prostu nie rozumiał idei tego wszystkiego. Ja w sumie też nie, nie znałam dobrze historii Stanów Zjednoczonych i przyciągała mnie nazwa, ale to nie było aż tak ważne. Znaczy, na pewno było głupie, ale kto by się czepiał. Byliśmy tylko dwójką głupich dzieci.
W Dakocie Północnej nie mogło zabraknąć Parku Narodowego Teodora Roosevelta i domku Chateau de Mores. Oczywiście nie mogliśmy też przejechać obok ogromnych figur zwanych Roadside Giants. My, ponoć dorosłe osoby, nie mogliśmy oderwać od nich wzroku i przestać się dziwić, na co mogą wpaść ludzie, a wyobraźcie sobie teraz małe, no, może siedmioletnie dziecko, które jest na etapie oglądania wszystkich części Parku Jurajskiego i nagle widzi takiego dinozaura gdzieś niedaleko drogi.
Jezu Chryste.
Z pewnością Montana wywarła na mnie ogromne wrażenie. Pośród tych wszystkich stanów, przez które zdołaliśmy przejechać, to tam poczułam się, jakbym była w innym życiu. Widoki były niesamowite. Od zawsze lubiłam góry i po prostu patrząc na nie, czułam się najszczęśliwsza na świecie.
Sama podróż do Parku Glacier zajęła nam ponad tydzień z tymi wszystkimi przystankami po drodze. W wielu miejscach spędzaliśmy więcej niż jeden dzień. To było po prostu niesamowite.
Straciłam rachubę jak długo jesteśmy w podróży. Byłam pewna, że nawet Niall nie wie.
Oczywiście, nie zawsze sypialiśmy w motelach. Ku mojemu nieszczęściu, spaliśmy w samochodzie. Było przeraźliwie zimno i musieliśmy spać w kurtkach, szczelnie zapiętych po samą brodę i jedno z nas nigdy nie przespało dobrze całej nocy nasłuchując, czy nikt nie usiłuje podkraść się do samochodu czy spuścić nam paliwo. Przeważnie byłam to ja, bo Niall oddychał zbyt głośno przez sen i nawet taka błaha sprawa uniemożliwiała mi spokojny odpoczynek. I tak udawało mi się spać, kiedy on kierował. A kierował często. Więc nie było źle.
Przed samą podróżą do Glacier zostaliśmy w hotelu. Wynajęliśmy pokoje na dwie noce, by później móc odpocząć po dniu pełnym wrażeń w wygodnym łóżku.
Ruszyliśmy z samego rana. Najlepszą opcją było wykorzystanie jazdy samochodem tak zwaną "drogą ku słońcu". Oprócz nas znajdowało się też wielu innych turystów, niekoniecznie anglojęzycznych. Jadąc nią można było zobaczyć najważniejsze i najbardziej popularne części w parku, między innymi jezioro McDonald czy szczyt Heavens Peak. Wrażenie wywarły też na mnie wodospady. Chyba miałam do nich jakąś słabość, bo gdziekolwiek by się nie pojawiły, zawsze byłam zachwycona. Oczywiście Niall nie widział nic szczególnego w hektolitrach spadającej z kilkuset metrów wody, ale jemu to chyba nic się nigdy nie podobało. W miejscu zwanym Rising Sun postanowiliśmy zacząć wędrówkę na własną rękę. Skorzystaliśmy z okazji, by łódką, o własnych siłach, przepłynąć przez jezioro Saint Mary. Było śmiesznie, bo nigdy nie miałam okazji wiosłować i nie byłam pewna, jak to robić. Więc kiedy Niall machał wiosłami w jedną stronę, ja robiłam to samo, tylko antagonistycznie w drugą, w wyniku czego kręciliśmy kółka na środku jeziora. Brunet nawet nie starał się udawać wkurzonego, śmiał się z mojego nierozgarnięcia.
CZYTASZ
long way home | n. horan
FanfictionDRUGA CZĘŚĆ TEXT PRANK! Lola i Niall po latach spotykają się na środku ulicy w zatłoczonym mieście i obaj są zaskoczeni tym, co widzą. Nigdy nie sądziliby, że pięć lat byłoby w stanie wnieść tyle zmian w ich życie. Niall wpada na świetny pomysł, któ...