don't matter now

1.1K 102 8
                                    

- Ktoś tu chyba nie spał dobrze, huh? - Niall zaśmiał się głośno i klepnął na krzesło naprzeciw mnie. 

- Nie bardzo - jęknęłam, krzywiąc się. Bolała mnie głowa. Tak dawno nie piłam alkoholu, że już zapomniałam, jak to jest być na kacu. Oprócz takiego fizycznego kaca, męczył mnie też kac moralny, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia, co robiłam poprzedniego wieczora. Czy się skompromitowałam, czy też nie? 

Zaczęłam grzebać w jajecznicy, która już dawno zdążyła ostygnąć na moim talerzu, więc w końcu poddałam się i schowałam twarz w zimnych dłoniach. W ogóle było mi zimno. Jeśli to oznaczało, że łapie mnie jakaś choroba, to mieliśmy problem.

- Nie smakuje ci? - spytał chłopak. Zerknęłam na niego poprzez szpary między palcami i miał taką minę, jakby było mu przykro, że nie chcę jeść. Jęknęłam głośno i opadłam plecami o oparcie drewnianego krzesła.

- Nie bardzo - przyznałam. - Najchętniej poszłabym jeszcze spać.

Rzucił jakiś papier na stół i poznałam, że jest to mapa. Jęknęłam jeszcze głośniej. Nie miałam  głowy do planowania trasy, nie miałam głowy do niczego, chciałam tylko świętego spokoju, ale jak widać, pragnęłam za wiele.

- Nasz czas w Seattle już minął - wyśpiewał Niall. Wyglądał na całkiem szczęśliwego, ten to w pewności się wyspał. - Musimy zaplanować co dalej.

- Musimy teraz? Nie możemy później? - spytałam błagalnym głosem. 

- Później czyli kiedy? Jak kacyk przestanie cię męczyć? - przyjrzał mi się uważnie. - Teraz przynajmniej jesteś uległa i nie będziesz kwestionować mojego zdania.

- Ale ja nie kwe-

- Aha - przerwał mi, przewracając oczyma. - Zaczyna się.

Rozwinął mapę na stoliku, odstawiając wcześniej solniczkę, pieprzniczkę i pozostałe naczynia na bok. Patrzyła na mnie plątanina lin o przeróżnych kolorach, kropek mniejszych i większych, plam w różnych odcieniach od zieleni do brązu. Ta mapa to był jeden wielki bałagan, tak jak wszystkie myśli w mojej głowie.

- Proponuję teraz jechać wzdłuż zachodniego wybrzeża, aż do Los Angeles, potem Las Vegas i droga 66.

- Cofamy się do Chicago? - uniosłam głowę do góry, przyglądając się uważnie brunetowi. Zaznaczał poszczególne rzeczy na mapie fioletowym flamastrem i kiedy zorientował się, że na niego patrzę, posłał mi kilkusekundowe spojrzenie.

- Myślę właśnie - odparł po dłuższej przerwie i zamilkł na kolejne parę minut. - Możemy dojechać do Saint Louis i potem pomyślimy co dalej. Pewnie pojedziemy na południe. 

- Może być i tak - mruknęłam. - Droga 66 kojarzy mi się tylko z tą dziwną disneyowską bajką, gdzie auta byli jak ludzie. 

- Mówisz o... Autach

- Możliwe. Dzieciaki mojej sąsiadki całkowicie oszalały na punkcie tego filmu i ciągle latały po mieszkaniu, próbując wydawać z siebie dźwięki jak samochód i opluwając sobie brody. Zimą pół biedy, ale jak przyszło lato, to słyszało się je nawet przed budynkiem. 

Niall parsknął śmiechem i złożył mapę, którą potem wcisnął sobie pod pachę. Wstał od stolika i poklepał mnie po plecach.

- Odpocznij, Louane, czeka nas długa podróż. Zacznij się już powoli pakować.

- Czekaj! - rzuciłam, zanim zdążył oddalić się zbyt daleko. Ledwo zmusiłam swoje ciało, by zsunęło się z krzesła i podążyło za chłopakiem. - Muszę cię trochę przepytać.

- Przepytać? - powtórzył. - Z czego?

- Z wczorajszego wieczoru - jęknęłam. Byłam tym trochę zażenowana, bo naprawdę nie była to dla mnie fajna sytuacja, kiedy nie pamiętałam, co wcześniej robiłam. Brunet uśmiechnął się szeroko i zrobił minę, jakby mówił: "pytaj o co chcesz". - Czy ja... czy ja zrobiłam coś głupiego?

- Zależy, co według ciebie jest głupie. 

Podpuszczał mnie. Ewidentnie mnie podpuszczał. Przekrzywił delikatnie głowę w lewo i przyglądał mi się uważnie. Podobało mu się to, że jestem zdana na jego łaskę, z pewnością.

- No, na przykład... - starałam się wymyślić coś głupiego, ale nie aż tak kompromitującego, co mogłabym zrobić po pijaku. - Mówiłam jakieś głupie rzeczy? Albo śmiałam się z nieśmiesznych żartów?

- Nie - zaprzeczył natychmiast. Już odetchnęłam z ulgą, kiedy dodał: - Aleeee... robiłaś inne rzeczy.

- To znaczy jakie? - spytałam automatycznie. Już zaczynała pulsować mi głowa, już, już, powoli zatapiałam się w ziemi i znikałam z jej powierzchni, by nie móc się jeszcze bardziej ośmieszyć.

- Weszłaś na stół i zaczęłaś tańczyć, bo stwierdziłaś, że widziałaś lepsze msze pogrzebowe, niż ta kolacja i trzeba trochę rozruszać towarzystwo - uśmiechnął się delikatnie na to wspomnienie, a ja miałam ochotę wpakować sobie kulkę w łeb. Dlaczego dlaczego dlaczego. 

Niall wciąż się uśmiechał i coś mi tu nie grało. Zamiast użalać się nad swoją żałosną postawą, żałosnym zachowaniem i żałosnym stylem bycia, skupiłam się całkowicie na chłopaku. Patrzył na mnie ze współczuciem, ale coś mi podpowiadało, że nie tak by się zachowywał, gdybym faktycznie odwaliła taką szopkę przed którymś z jego inwestorów.

- Mówisz serio? - spytałam.

- Jak najbardziej.

Przyglądnęłam się jego niebieskim jak ocean oczom, które wtedy wydawały mi się ciemniejsze niż zawsze. Przyglądnęłam się dokładniej i dostrzegłam, że jeszcze coś mi tu nie gra.

- Kłamiesz! - załapałam w końcu. Brunet zaczyna się zrzekać, że mówi prawdę i tylko prawdę, ale wciąż się przy tym uśmiecha i jakoś mu nie wierzę. - Niall, przestań mnie wkręcać! Przecież z moją koordynacją ruchową nie byłabym w stanie zrobić czegoś takiego nawet na trzeźwo! Okłamałeś mnie! Czy ty wiesz, w jakim stresie ja żyję? To nie jest śmieszne!

Ale i tak się śmiałam. Niall również. Wyobraziłam sobie, jak faktycznie wbijam na stół w burgundowej sukience i czarnych trampkach na stopach. 

Doprawdy, żenujące.

Ruszyliśmy w kierunku wind, razem. Pokręciłam głową, wciąż trochę zła na bruneta, który postanowił zabawić się moim kosztem.

- Nie śmieszne - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 

A ten znów się zaśmiał. 

Hejka! Ogłoszenia parafialne:

1) rozdziały mogą nie pojawiać się często, bo siedzę w pracy od rana do wieczora i kiedy siadam do pisania, jest prawie noc, a chcę się skupić na mojej własnej książce ciernie (trochę jest już na wattpadzie, ale nie będę publikować dopóki jej nie skończę, a w tym tempie, to może to trochę potrwać), więc przepraszam od razu. Będę się starać jak najbardziej, no ale wiadomo jak to jest, gdy doba ma za mało godzin...

2) mogą być błędy, po prostu piszę szybko i dodaję, więc śmiało wyłapujcie - nie zjem was w komentarzach. Mogą one dotyczyć głównie czasu i narracji, czasem nie umiem się przestawić.

3). uh, nowa okładka?

4). to za chwile będzie dłuższe niż cały rozdział...

5). anyway, miłego dnia, moi mili! (czy tylko ja mam wrażenie, że dzisiaj jest niedziela?)

long way home | n. horanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz