single

920 97 22
                                    

Bramki na lotnisku w Tampie dla naszego lotu otwarli dopiero około czwartej po południu, ponieważ przez jakąś burzę gdzieś tam, panowało ogromne opóźnienie. Ze spokojem przeszliśmy odprawę i zajęliśmy swoje miejsca w samolocie linii Silver Airways, tym razem obok siebie. Moja miejscówka znajdowała się tuż przy oknie, z czego byłam niesamowicie zadowolona. Przez cały lot mogłam podziwiać bajeczne widoki, ignorując nachalnego i niewyżytego Nialla.

Lot trwał trochę ponad godzinę, a kiedy odebraliśmy swoje bagaże, zegar wskazywał parę minut po godzinie siódmej. Słońce delikatnie chyliło się ku zachodowi, a niebo przybrało pomarańczowo-różowy odcień. 

Wypożyczalnia samochodowa znajdowała się parę minut od lotniska, jednak kiedy tam doszliśmy, przywitała nas zamknięta brama z tabliczką "czynne każdego dnia od 9am do 11pm". Pod spodem widniała doczepiona kartka: "dziś tylko do 7pm".

- Naprawdę? - jęknęłam, nie wierząc w to, co widzę. - Spóźniliśmy się parę minut?

Niall potrząsnął parę razy bramą, która była wykonana z metalowego drutu. Na ten dźwięk zza budynku wybiegł pies w typie owczarka niemieckiego, który zaczął szczekać i warczeć. Cofnęłam się odruchowo parę kroków do tyłu. Już się przekonałam, jak milutkie są amerykańskie pieski.

- Przecież się umawialiśmy, że odbierzemy auto dzisiaj. Nie nasza wina, że lot się opóźnił - mruknął Niall. Rozejrzał się po podwórzu, ale oprócz psa, nie było żadnej żywej duszy.

- Może do niego zadzwoń? - podsunęłam. 

Brunet wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał odpowiedni numer. Potem po prostu stał i czekał, a kiedy właściciel nie odebrał, zadzwonił jeszcze raz. I kolejny. I jeszcze kolejny.

- Nie odbiera - fuknął. - Świetnie!

- Dobra, nie jest źle. - Chociaż raz to ja starałam się znaleźć jakieś pozytywy w naszym obecnym położeniu. - To jest małe... miejsce. Zadzwonimy po taksówkę. Jestem pewna, że Wujek Google nam podpowie, gdzie znajduje się nasz hotel. 

Wyciągnęłam komórkę i rozejrzałam się po internetowej okolicy.

- Proszę bardzo! - wykrzyknęłam. - Jest sześć minut pieszo stąd. Nawet nie trzeba dzwonić po taksówkę, przejdziemy się. Ruch to zdrowie. Po auto wrócimy jutro.

- Od kiedy to ty starasz się zapanować nad sytuacją? - spytał podejrzliwie Niall, unosząc brwi ku górze. Jednocześnie uśmiechał się i był to uśmiech tego typu, od którego miękły mi nogi.

- Staram się. To pomaga mi stać się lepszym człowiekiem.

- Nie musisz się stawać lepsza, skoro dla mnie jesteś najlepsza - wymruczał, oplatając mnie ręką w pasie, przyciągając bliżej i całując w czubek głowy.

Takie gesty lubiłam najbardziej. Żadnych gorących pocałunków, po których ociekało się śliną - i to jeszcze nie wiadomo czyją. Samo cmoknięcie w czoło czy czubek głowy, przytulenie czy samo trzymanie za rękę było dla mnie czymś niesamowitym, ponieważ te małe gesty świadczyły najbardziej o uczuciu. Nie o pożądaniu, tylko faktycznie o uczuciu, które było między dwójką ludzi. 

Po drodze mijaliśmy jakiś lokal z kuchnią japońską i już chcieliśmy wejść, kiedy odpędziły nas te tłumy. Lokal był przepełniony, ludzie nawet stali i jedli. Musiałam się do tego w pewnym sensie przyzwyczaić, ponieważ wciąż było lato, znajdowaliśmy się na Florydzie, do tego Key West było miejscem najchętniej wybieranym do spędzenia wolnego czasu, nie tylko przez Amerykanów, więc logiczne, że będą tłumy. To jednak sprawiło, że zaczęłam się bać, czy znajdziemy jakiś wolny pokój, nawet jeśli Horan dokonał wcześniej rezerwacji. 

Hotelowe lobby było przepełnione ludźmi, ale przede wszystkim chłodne. Wyszła mi gęsia skórka, kiedy weszłam do klimatyzowanego pomieszczenia. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ na zewnątrz panowała niesamowita gorączka, do tego ten marsz... Spociłam się jak świnia, to na pewno. Potrzebowałam wziąć kąpiel. I to jak najszybciej.

Bez problemu Niall potwierdził naszą rezerwację i odebrał klucze od pokoju. Znajdował się on na czwartym piętrze, na które wjechaliśmy windą. 

Pokój był jasny i przestronny. Jedna ściana była całkowicie przeszklona z wyjściem na mały balkon. Łóżko było wielkie, nawet większe od tego w pamiętnym apartamencie nowożeńców. 

Rzuciłam swoją torbę na ziemię i bez słowa rzuciłam się ku wyjściu na balkon. Delikatna morska bryza owiała moją twarz, co było przyjemne w porównaniu do tej piekielnej temperatury. Poczułam, jak Niall staje za mną, a jego ramiona otaczają moje ciało. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, podziwiając widok na baseny w dole należące do ośrodka i rozciągające się za nimi nieskończone kresy oceanu. 

- Pięknie tu - przyznałam. - Bez tych dzieci kwiczących tam w dole byłoby jeszcze piękniej. 

Roześmiał się, a ja sama uśmiechnęłam się szerzej. 

- Moglibyśmy tu mieszkać? 

- Może. Ale jest jeszcze wiele piękniejszych miejsc na świecie, które musimy zobaczyć. 

- Coś sugerujesz? - odsunął się delikatnie, przekrzywiając głowę i patrząc na mnie z ukosa. Nie chciałam niszczyć tego momentu, tej chwili, kolejną kłótnią, więc położyłam swoją dłoń płasko na jego policzku, zmniejszając odległość między naszymi twarzami i po prostu go pocałowałam. A może zrobiłam to dlatego, że Niall, w całej swojej osobie, był tak cholernie piękny, miły i kochany, że patrząc na niego, to jedyne, co chciałam robić, to właśnie to - całować go i tulić się do końca świata.

- Chciałabym zobaczyć afrykańską sawannę - przyznałam. - Z tobą. Kiedyś.

- Ze mną - powtórzył miękko. - Kiedyś.

Ponownie się pocałowaliśmy. Odwróciłam się tak, że teraz plecami napierałam na metalową barierkę, a dłonie Horana znajdowały się na moich biodrach, by po chwili mogły zacząć błądzić po moich plecach i brzuchu.

- Może nie róbmy tutaj taniego przedstawienia - wymruczałam wprost w jego wargi. - Na dole są rodziny z dziećmi.

- No i? Trzeba uświadamiać takie, skąd one się biorą.

- To bocian ich nie przynosi? - udałam zaskoczoną, odsuwając się gwałtownie. - To... jak to się dzieje? 

- Mogę ci pokazać jak to się dzieje - zaproponował, oblizując dolną wargę i nawet nie próbując powstrzymać tego cwaniackiego uśmieszku, który aktualnie zaczął formować się na jego twarzy.

- Jesteś idiotą - zaśmiałam się, odwracając twarz i tym sposobem unikając kolejnego pocałunku ze strony Nialla. Jęknął zawiedziony, by po chwili chwycić mnie za biodra i bez żadnego problemu podnieść do góry. 

Nie pisnęłam - krzyknęłam wręcz, jakby ktoś właśnie mnie zaatakował nożem - oplatając się nogami wokół jego ciała i ściskając mocno ramionami za szyję. Najmniejszy fałszywy ruch i lecę w dół z czwartego piętra.

- Jesteś idiotą! - krzyknęłam. - Chryste, Niall! Co gdybym wypadła?

- Skoczyłbym za tobą - odparł, jakby była to najzwyklejsza w świecie sprawa. 

- I myślisz, że w ten sposób zdołałbyś mnie uratować? Nie masz mocy Spider-mana.

- Oczywiście, że nie. - Ruszył w stronę pokoju, by  delikatnie położyć mnie na naszym wspólnym łóżku i zawisnąć nade mną. Delikatnie zaczął całować obie moje powieki, nos, usta, a po chwili i szyję, mrucząc przy tym: - Skoczyłbym za tobą i zabił, ponieważ bez ciebie, moje życie i tak nie miałoby sensu.


Nie dostaniecie ode mnie rozdziału +18, ponieważ próbowałam go napisać (właśnie tu) ale tak się poryczałam ze śmiechu, że nie. Po prostu zamiast normalnie ich wrzucić w scenę łóżkową, to w usta Nialla wsadzałam jakieś głupie teksty i byłoby zero klimatu, wymaganej intymności, która powinna się znajdować w takich akcjach. Oczywiście, muszę sobie ze wszystkiego śmieszkować.

Przepraszam, ale maraton jest na razie zagrożony

long way home | n. horanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz