XO

1.3K 108 58
                                    

W San Francisco spędziliśmy cały weekend i wciąż było mi mało. Czułam ogromny niedosyt, kiedy opuszczaliśmy miasto kierując się do San Jose wzdłuż zatoki San Francisco. Zdążyliśmy zobaczyć i byliśmy w tak wielu miejscach: w więzieniu Alcatraz(które znajdowało się na wyspie i kiedy płynęliśmy na nią z samego rana, w powietrzu unosiła się mgła, co dodawało niesamowitego klimatu), na tym przeklętym moście(i na dwóch innych), przejechaliśmy się tramwajami(jeszcze nigdy nie miałam takiej frajdy korzystając z tego środka transportu!), byliśmy w japońskim ogrodzie herbacianym i oczywiście w Chinatown, gdzie pokusiliśmy się o ciasteczka z wróżbą.

W ciasteczkach Nialla było coś typu "Jedz mniej, bramy do nieba są wąskie", " Zaloty są jak tango: czysty absurd i same esy-floresy" i " Szczęście, którego szukasz, jest w drugim ciasteczku". Kiedy więc otwarł kolejne, z karteczki dowiedział się tylko tyle: "Za godzinę znów zechce ci się jeść".

W moich zaś znajdowały się same niezrozumiałe słowa, przynajmniej dla mnie, lub teksty bardziej dołujące niż podnoszące na duchu. Dlatego więc mogłam przeczytać coś takiego jak "Nie dziś, nie jutro, może za rok", "Wkrótce skontaktuje się z tobą kosmita", "Na górze róże, na dole diabły. Nie mówią dobranoc, bo dopiero wpadły", "Nic z tego" i moje ulubione, z którym całkowicie się zgadzałam - nie to co Niall - "Jak zawsze masz rację". 

Całkowicie prześmierdłam, kiedy natknęliśmy się na foki w porcie w Pier 39. To był niesamowity widok, kiedy te zwierzęta, tak licznie, odpoczywały, nie przejmując się obecnością ludzi i tym, jakie zainteresowanie wzbudzają. Minusem był ten okropny zapach, który unosił się wokół mnie przez kolejne dni, takie przynajmniej miałam wrażenie.

Samo miasto wywarło na mnie ogromne wrażenie, jeszcze większe, niż Nowy Jork czy inne metropolie, które było mi dane odwiedzić. San Francisco zdecydowanie miało jakiś urok, dlatego tak bardzo nie chciałam stamtąd wyjeżdżać.

Tym bardziej, że do San Jose jechało się niecałą godzinę i naszym jedynym celem w tamtych okolicach był ponoć nawiedzony dom pani Winchester.

Podczas drogi Niall opowiedział mi trochę o tej posiadłości i o samej pani Winchester, która była żoną Williama Winchestera, który zaś był dziedzicem fortuny Oliviera Winchestera. Wszyscy wzbogacali się na wynalezionej broni i fabryce, z której ruscy pozyskiwali karabiny na I i II wojnę światową. 

Biednej wdowie żyć nie dawały duchy poległych z karabinu i duch zbyt wcześnie zmarłej jedynej córeczki. Szukając ratunku, udała się do jakiegoś medium, który nakazał jej zbudować dom dla obłąkanych dusz, by tam mogły spocząć po śmierci, a te nie będą jej nawiedzać, dopóki ona nie ukończy budowy. Wydawało mi się to jednym wielkim przekrętem, na pewno to całe medium miało kontrakt z jakąś ekipą budowlaną. Tyle hajsu za taką ściemę sprzedaną zdruzgotanej, lecz bogatej, kobiecie...

Posiadłość była ogromna - i niedokończona. Prace przerwano po śmierci kobiety. Chodzi pogłoska, że po prawie czterdziestu latach(dokładniej to 38 - tyle czasu trwała budowa) duchy poznały rozkład pomieszczeń, który świetnie znała tylko Sarah, czyli pani Winchester, i dopadły właścicielkę w jednej(ze 40!) sypialni, by pomóc jej zejść z tego świata.

Oczywiście, wszystkie te informacje przekazał mi Niall, nie owijając w bawełnę. Dla niego cała ta historia wydawała się dość podkoloryzowana i śmieszna, mi bardziej tragiczna i smutna, ale nie od dziś wiadomo, że dziewczyny są bardziej ckliwe i romantyczne.

Gdy brunet zaparkował Jeepa na parkingu, ja od parunastu minut wpatrywałam się w dach budowli z otwartą buzią. Doskonale było ją widać z daleka, takiego kolosa nie da się przeoczyć.

long way home | n. horanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz