back when we had nothing

861 97 48
                                    

Niall wcale mnie nie musiał pytać o to, czy podjęłam decyzję, ponieważ doskonale wiedział, co mu odpowiem.

Spakowaliśmy się z samego rana. W Orlando i tak nie mieliśmy zaplanowanego jakiegoś super zwiedzania, więc całe przedpołudnie spędziliśmy razem w hotelowym pokoju. Brunet przez większość czasu rozmawiał ze swoim ojcem, który miał do niego mnóstwo pytań i zastrzeżeń w związku z jego powrotem.

Po obiedzie wyruszyliśmy na lotnisko, uprzednio z piętnaście razy sprawdzając, czy wszystko mamy. 

Powietrze było ciężkie, a nad miastem wisiały burzowe chmury. Przed wejściem minęliśmy się z grupą stewardes, które wpatrywały się w niebo z niesmakiem. Przed odprawą zauważyliśmy, że wiele lotów jest opóźnionych, a wciąż zostały nadawane nowe komunikaty o opóźnieniach w odlotach i przylotach. 

I tak właśnie było. Lot Nialla został opóźniony o pięć godzin, zaś mój o dwie, jakby wszystko na niebie i ziemi dawało nam znać, że nie tędy droga.

W poczekalni nie było już miejsca. Wkurzeni pasażerowie siedzieli nawet na swoich walizkach, biznesmeni od siedmiu boleści żądali zwrotu pieniędzy za bilety lub wytłumaczenia sytuacji. Sytuacja była jasna i prosta: nad Florydą miała przejść ogromna burza i wypuszczanie samolotów w taką pogodę prosiło się tylko o jedno - o śmierć. 

Po paru godzinach czekania, większość ludzi wyniosła się z lotniska, szukając jakiś hoteli lub moteli. My zostaliśmy, skuleni na niewygodnych, plastikowych krzesełkach, dopóki nie oznajmiono, że wszystkie loty zostają odwołane, a podróżni mogą udać się na lotnisko w Jacksonville lub czekać do rana. 

Odsunęłam się od Nialla i wstałam, rozciągając się i rozprostowując kości. 

- Więc co teraz? - spytałam, chociaż doskonale wiedziałam co.

Brunet się śpieszył, zależało mu na czasie, więc logiczne było, że będzie chciał się dostać do Jacksonville. Ponieważ ja mogłam poczekać na mój lot do Nowego Jorku, nawet nie chciałam słyszeć o wypożyczeniu samochodu, ale on nalegał. Ja jednak nie chciałam ostatniej drogi przejechać sama. 

Tak jednak musiało być.

Cudem udało nam się wypożyczyć dwa ostatnie samochody. Za trasę z Orlando do Nowego Jorku pobierano niezłą opłatę. Wszystko pokrył Niall, a ja czułam się z tym okropnie. Obiecałam jednak, że kiedy stanę na nogi, wszystko mu oddam.

Pożegnanie było ciężkie. Staliśmy i po prostu się tuliliśmy, ponieważ jakiekolwiek słowa były zbędne. 

Najgorsze w pożegnaniach nie była sama istota tego pożegnania, a uświadomienie sobie, że być może widzi się tę daną osobę po raz ostatni. Nigdy o tym nie wiemy, czy później kiedykolwiek nasze drogi się ze sobą skrzyżują. I co w takim momencie powiedzieć? Nie ma słów, które mogłyby wszystko odzwierciedlić w stu procentach.

Podeszłam do srebrnej, dwudrzwiowej Toyoty Yaris walcząc sama ze sobą, by nie obejrzeć się za siebie. Wrzuciłam torbę do bagażnika i wsiadłam za kierownicę. Niebo przybrało granatowo-fioletowy odcień, a burzowe chmury zasłaniały księżyc i gwiazdy. 

Odpaliłam silnik i zapoznałam się z samochodem. Sprawdziłam, gdzie są wycieraczki, jak włącza się światła, jak działa nawiew i jakie stacje radiowe odbiera. Chwilę później wyłączyłam radio, ponieważ nie byłam w nastroju, by słuchać radosnych popowych hitów.

Opuściłam parking wypożyczalni, ostatni raz zerkając w lusterko i patrząc na oddalające się w przeciwnym kierunku światła innego samochodu.

W Ameryce sprawa skrzyżowań wyglądała tak, że na wszystkich drogach przed skrzyżowaniem stoi sobie znak STOP, najczęściej z tabliczką pod spodem "All-way" lub "4-way".  To sprawia, że wszystkie drogi są równorzędne, a pierwszeństwo ma ten, kto dojechał do linii stopu i zatrzymał się najwcześniej.

Jeśli coś jest głupie, ale działa, to wcale nie jest głupie.

Dojeżdżając do takiego skrzyżowania miałam doskonałą widoczność na to, co się dzieje na pozostałych drogach. Z lewej dojeżdżało jakieś auto, ale ponieważ byłam tam pierwsza i zatrzymałam się jako pierwsza, miałam pierwszeństwo. Już prawie wjeżdżałam na skrzyżowanie, kiedy kierowca po mojej lewej zrobił to samo i centralnie zajechał mi drogę. Dałam po hamulcu i bez zastanowienia się odpięłam pas i wyskoczyłam ze samochodu.

Po wypadku w Birmingham po prostu byłam przewrażliwiona, jeśli chodziło o przepisy, więc nie zamierzałam tej sprawy puścić płazem.

- Czyś ty oszalał?! - wydarłam się, podchodząc bliżej naszych wozów. - Miałam pierwszeństwo, idioto! 

Reflektory mojej Toyoty padały na bok tego drugiego samochodu. Bordowe drzwi otwarły się, a z Forda wysiadł jego kierowca.

- Wiem. Doskonale zdaję sobie sprawę.

Powinnam być zła, powinnam być wściekła, bo facet mógł spowodować wypadek, a to nie było moje auto i koszty mogły być OGROMNE, ale jakoś nie mogłam. Zamiast tego stałam jak wryta i po prostu targały mną emocje, a nawet silny wiatr, który zerwał się i pojawił nie wiadomo skąd. 

- Przepraszam. Okłamałem cię. Nie mogę czekać. Nie potrafię. Nie jestem w stanie znowu cię zostawić, nie mogę pozwolić znowu ci uciec. Żeby kolejne lata się męczyć?

Prychnął pod nosem i podszedł bliżej. Sięgnął po moje dłonie, a ja pozwoliłam mu je zabrać i pozwoliłam, by do mnie mówił; pozwoliłam sobie tonąć w jego błękitnych tęczówkach.

- Więc jeśli nie chcesz, nie możesz lub nie potrafisz się zdecydować, czy wracasz do Anglii, czy nie, to ja podejmuję swoją własną decyzję i zostaję z tobą, Louane. 

Niall uśmiechnął się blado, a ja wpatrywałam się w niego, jakbym właśnie zobaczyła ducha. Zdążyłam odjechać parę mil od wypożyczalni. Nie wiem, może osiem, a ten to w ogóle jechał w drugą stronę, więc co tu robił? 

- Nie - przemówiłam. Głos miałam ochrypły, a gardło suche, więc odchrząknęłam i powtórzyłam głośniej, dobitniej: - Nie.

Zmieszał się i zrobił przy tym głupkowatą minę. Uśmiechnęłam się delikatniej i ścisnęłam jego dłonie, dodając mu otuchy, ponieważ zwątpił. Zwątpił przez tą krótką chwilę we mnie, w nas, w siebie samego.

- Nie zostajesz tu ze mną, Niall, ponieważ to ja lecę z tobą do Anglii. Do Nottingham. 

Powiedziałam to.

Powiedziałam to. Głośno.

W końcu.

Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się szerzej. Oczy Nialla błyszczały, a na jego twarzy malowała się czysta radość. 

- Jedziesz? - upewnił się i uśmiechnął jeszcze szerzej, kiedy potwierdziłam kiwnięciem głowy.

Wziął mnie w ramiona i pocałował, tak intensywnie, tak głęboko i tak szczerze, jak jeszcze nigdy wcześniej. Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, spadły na włosy, ręce i nasze twarze ale to nie miało znaczenia, kiedy mieliśmy siebie.

long way home | n. horanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz