hotel ceiling

870 91 57
                                    

Zatrzymaliśmy się w West Palm Beach nastawiając się tam bardziej na parki rozrywki, więc w sumie po całym dniu nie mieliśmy już co robić. 

Lot do Orlando przypadał nam dopiero za dwa dni, więc musieliśmy znaleźć coś do roboty.

Odwiedziliśmy park safari i nawet jakąś szkółkę jeździecką, gdzie krnąbrny kucyk ugryzł Nialla w palec. Zawsze uważałam, że postacie metr pięćdziesiąt w dół to dzieci Diabła. 

Dużo czasu przede wszystkim spędzaliśmy na plażach i w przybrzeżnych klubach, popijając popularne na Florydzie mojito. Tak dotrwaliśmy do dnia, kiedy to udaliśmy się na lotnisko w Miami, by tam móc bezpośrednio dostać się do Orlando. Lotnisko w West Palm oferowało nam loty z przesiadką w New Jersey czy Nowym Jorku. 

Na płycie lotniska w południowej części Florydy wylądowaliśmy pod wieczór, a stamtąd od razu udaliśmy się do hotelu. Ten lot był jednym z najokropniejszych lotów, jakie kiedykolwiek przeżyłam w swoim życiu, ponieważ na pokładzie znajdowało się dziecko. Nawet nie jedno, a osiem takich. ÓSEMKA BACHORÓW. 

I wystarczyło tylko, żeby jeden zapłakał, a reszta zafundowała nam chórki.

Moja głowa po prostu pękała od tych dźwięków. Nawet słuchawki nie podołały zadaniu zagłuszenia tych potworów. Byłam przez to rozdrażniona i zmęczona, a jedyne czego potrzebowałam, to święty spokój.

Niall również wydawał się nie być sobą. Ten lot z pewnością i jemu dał się we znaki. Przez całą podróż taksówką z lotniska do hotelu nie odezwał się ani słowem, ale  za to taksówkarz gadał za nas trzech. Prowadził taki monolog sam ze sobą i wcale mu to nie przeszkadzało.

Po zameldowaniu się, pierwszą rzeczą, na jaką miałam ochotę, to rzucenie się na łóżko, zakopanie pod kołdrą i pójście spać. Zmusiłam się przedtem do krótkiej kąpieli, zmywając z siebie pot i kurz. 

Przyjrzałam się uważniej swojemu odbiciu w lustrze. Od słońca moje włosy pojaśniały odrobinę, przez co miałam blond refleksy w paru miejscach. Na nosie pojawiły się piegi, a sama skóra przybrała lekko ciemniejszy odcień. Cera, nawet mimo paru lekkich poparzeń, wyglądała na zdrową, a błyszczące oczy tylko to potwierdzały. 

Z lustra patrzyła na mnie dwudziestoparoletnia dziewczyna, która parę miesięcy temu była zagubiona sama w sobie.

Opuściłam łazienkę i od razu skierowałam swoje kroki w kierunku łóżka. Nie dane było mi jednak tam dojść, ponieważ wystarczyło jedno ukradkowe spojrzenie na Nialla, bym stanęła jak wryta.

- Niall? - spytałam ostrożnie, jakbym bała się, że chłopak zaraz rzuci się na mnie z jakimś nożem schowanym za plecami. 

Brunet siedział na jednym z foteli, zgarbiony, z głową spuszczoną w dół i bawił się swoimi palcami, jakby w tamtym momencie były najbardziej interesującą rzeczą na świecie.

I mógłby sobie tak siedzieć, gdyby nie to, że go znałam. Znałam go, bo to był Niall. Mój przyjaciel i teraz również chłopak; osoba, której nie widziałam przez pięć lat, ale to i tak nic nie zmieniło, ponieważ wciąż byliśmy tacy sami.

Podeszłam bliżej i delikatnie położyłam dłoń na jego karu, opuszkami palców przejeżdżając po opalonej skórze. Poderwał gwałtownie głowę i spojrzał na mnie, a jego oczy były smutne.

Wyprostował się i ruchem dłoni zachęcił, bym usiadła mu na kolanach. Zrobiłam to bez wahania i pozwoliłam, by chwycił moją dłoń, by teraz całą uwagę poświęcić moim palcom.

- Miałem telefon - powiedział, a ja miałam wrażenie, że wypowiedzenie tych dwóch słów było dla niego najtrudniejszym wyzwaniem, jakie musiał podjąć. 

- Kto dzwonił? Stało się coś?

Przez głowę, niczym stado dzikich koni, przebiegło mi tysiące najczarniejszych myśli, zaczynając od jakiegoś wypadku na śmierci kończąc. 

- Miałem telefon - powtórzył. - Od mojego ojca. Rzeczy... w naszej firmie...

- Idą źle? - dokończyłam za niego, ponieważ Irlandczyk miał jakieś problemy z wysłowieniem się, a ja musiałam wiedzieć. Teraz.

- Nie - zaprzeczył od razu, unosząc głowę i posyłając mi najbardziej uroczy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam w jego wykonaniu. - Idą bardzo dobrze. Tak dobrze, że ojciec nie wyrabia ze spotkaniami i po prostu... muszę wracać.

- Wracać? - powtórzyłam, ponieważ miałam nadzieję, na to, że się przesłyszałam. - Wracać... do Anglii?

Pokiwał twierdząco głową. Odwróciłam wzrok, a uścisk na mojej dłoni wzmocnił się. Wiedziałam, że to kiedyś nadejdzie, że będę musiała podjąć decyzję, ale naprawdę... nie teraz. Nie w tej chwili. Nie.

- Wiem, że to dla ciebie ciężki temat, ale kiedyś musieliśmy go poruszyć. I nie jestem szczęśliwy z tego, że dzieje się to akurat teraz, więc nie naciskam. Nie nalegam. Mam zarezerwowany lot jutro pod wieczór i możesz... możesz się określić, czy chcesz wracać ze mną, czy nie. Osobiście bardzo bym chciał, ale to twoje życie i twoja decyzja. Chcę też... - przerwał na chwilę. Nie potrafiłam odwrócić się i spojrzeć mu w oczy, więc po prostu je przymknęłam, tym samym zapobiegając łzom wypłynięcie na moje policzki. Oblizał wargi i kontynuował: - Chcę też, żebyś wiedziała, że nie ważne co, będę na ciebie czekać, jeśli zdecydujesz się wrócić do Nowego Jorku. Nie ważne ile. Miesiąc, rok, czy kolejne pięć lat, będę czekać, dopóki nie podejmiesz decyzji. 

- Dziękuję.

To jedyne, co zdołałam z siebie wydukać. Chciałam więcej, ale nie potrafiłam znaleźć słów, nie potrafiłam obrać w słowa moich uczuć.

Ześlizgnęłam się z kolan bruneta i po prostu wskoczyłam do łóżka. Odwróciłam się plecami i nasłuchiwałam, jak szykuje się do kąpieli, a potem jak idzie do łazienki i po piętnastu minutach wraca, by położyć się tuż obok mnie. Objął mnie ramieniem, a ja przysunęłam się bliżej, przytulając się do jego piersi i wdychając jego zapach, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że to będzie nasza ostatnia spędzona wspólnie noc.

Niall spał w najlepsze, co rozpoznałam po równym oddechu, ale ja nie mogłam tej nocy zasnąć. Przekręciłam się na plecy, by wpatrywać się w hotelowy sufit pokryty przeróżnymi cieniami, które tworzyły niepowtarzalny wzór na białym tle.

Uniosłam ku górze rękę, na której znajdowała się bransoletka, prezent od bruneta. Światło odbijało się od niej, przez co srebro błyszczało w półmroku. Delikatnie złapałam zawieszkę między palce i przejechałam opuszkami po grawerze. Uśmiechnęłam się blado i zerknęłam na pogrążonego w śnie Irlandczyka, a jego słowa odbijały się echem w mojej głowie.

 ,, Nie ważne ile. Miesiąc, rok, czy kolejne pięć lat, będę czekać, dopóki nie podejmiesz decyzji. "  

long way home | n. horanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz