waste a moment

1.2K 107 27
                                    

Gdzie udaliśmy się po Disneylandzie?

Dobra, do McDonald's, na lodowisko, do hotelu, a następnego dnia na plażę w Santa Monica. Troszkę zjebałam, nie tak miało być.

Okay, dobra.

Więc, jaki był nasz następny przystanek, gdy opuściliśmy Miasto Aniołów?

Dolina Śmierci.

Długo się zastanawialiśmy, czy naprawdę powinniśmy się tam zatrzymywać akurat wtedy, kiedy temperatura jak najbardziej zbliżała się do tej panującej w piekle. Mieliśmy już końcówkę czerwca(naprawdę nie sądziłam, że ten czas tak szybko leci) i lato w pełni. 

Większość swoich rzeczy zostawiliśmy w hotelu niedaleko, gdzie byliśmy drugą parą rezerwującą jakiekolwiek pokoje. Mało kto odwiedza Dolinę Śmierci latem - tylko idioci się na to porywają. Usłyszałam to - na własne uszy - od recepcjonistki, która miała około pięćdziesiątki i oczywiście, patrzyła na nas jak na idiotów, wręczając dwa klucze do dwóch osobnych pokoi. 

Mieliśmy plan, by wyruszyć już o 5 rano, gdzie temperatura będzie w miarę znośna, ale oczywiście, Niall zaspał i koniec końców, do Doliny Śmierci wjechaliśmy troszkę przed siódmą, a już wtedy termometr w samochodzie wskazywał ponad 93 stopni Fahrenheita, czyli było z jakieś 34 Celsjusza. 

Tuż za Stovepipe Wells znajdowały się przepiękne wydmy Mesquite Sand Dunes, gdzie kręcono kilka scen z pierwszych epizodów Gwiezdnych Wojen. Tuż przy zejściu z parkingu znajdowała się tablica ostrzegająca przed wchodzeniem na wydmy po 10 rano, ponieważ piasek bardzo się nagrzewa, ale kiedy byliśmy tam w okolicach ósmej, już się czułam, jakbym stąpała po lawie. 

Po bilety musieliśmy udać się do miasteczka Furnace Creek, gdzie postanowiliśmy dotankować samochód do pełna i chociaż nie musieliśmy wlewać dużo paliwa, Niall zapłacił ponad dziesięć dolarów za niecałe dwa litry. Na stacji benzynowej obsługa wypytywała nas prawie o wszystko i chociaż chcieli być mili, czułam się dziwnie. Całe to miasteczko, bez cienia żywej duszy, położone w środku niczego, przyprawiało mnie o dreszcze i zawroty głowy(to wcale nie była wina grzejącego słońca; oczywiście, że miałam na głowie czapkę z daszkiem chroniącą mnie przed promieniami). Pouczyli nas też, byśmy pod żadnym pozorem nie gasili silnika, ponieważ później możemy mieć problem z odpaleniem, lub w ogóle go nie odpalić. Poza tym, klima powinna chodzić przez cały okres naszego pobytu, a nawet i dłużej, dopóki nie dojedziemy do Saint Louis. 

Z miasteczka wyjechaliśmy kierując się do jeziora Badwater, które tak naprawdę było jedną wielką płaszczyzną soli. Temperatura przekraczała 100 stopni Fahrenheita, czyli jakieś 40°C.

Jezioro było najniżej położonym miejscem w Ameryce Północnej. Zeszliśmy z parkingu na taras widokowy i  na palcach jednej ręki mogłam policzyć resztę turystów. Przeszliśmy się tarasem, który kończył się w wyschniętym jeziorze. Obok mnie przebiegł jakiś dzieciak i byłam pod wrażeniem tego, że był tak ruchliwy. Ja nie miałam siły normalnie stać przy tej temperaturze, a ten jeszcze biegał.

W powietrzu unosił się zapach soli, nie było wiatru i czułam, że zaraz spali mi się mózg.

Zrobiliśmy parę fotek, poprosiliśmy rodziców tego biegającego dzieciaka, by zrobili nam wspólne zdjęcie i szybko wróciliśmy do samochodu. Dziękowałam sobie w myślach, że butelki z wodą umieściłam pod otworami klimatyzacji, dzięki temu mogłam napić się chłodnego napoju, ale także przyłożyć butelki do czoła czy nóg. 

Dalej zatrzymaliśmy się na Devil's Golf Course, które było ogromnym terenem składającym się z solnych kamieni uformowanych przez wodę i wiatr. Całość była nieco oddalona od głównej, asfaltowej drogi, więc kiedy wyszliśmy z samochodu, uderzył mnie niesamowity gorąc i cisza.

long way home | n. horanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz