sleeping in a car

974 93 22
                                    

Wyjechaliśmy z Atlanty kierując się na północ, by opuścić Georgię i wjechać do Alabamy, a dokładniej do miasta Huntsville, gdzie planowaliśmy wejść do U.S. Space & Rocket Center. Stamtąd jechaliśmy do Birmingham, największego miasta stanu. 

Zasłynęło ono z wydobycia stali. O tej tradycji przypomina posąg Wulkana, rzymskiego boga ognia, usytuowany na Red Mountain - w miejscu dawnego wydobycia. W stalowni znajdowało się obecnie muzeum Sloss Furnaces National Historic Landmark, które planowaliśmy zobaczyć. Samo wdrapanie się na górę nie stanowiło najmniejszego problemu. Gorzej było z dostaniem się do muzeum, ponieważ akurat wtedy, kiedy byliśmy tam my, panował chyba największy ruch. W końcu odpuściliśmy, co wcale nie wiązało się z narzekaniem Nialla - po co tu weszliśmy, skoro nic nie zobaczyliśmy, wdrapywaliśmy się na marne, tyle chodzenia, możemy chociaż odpocząć...

Usiedliśmy na jednym z łagodniejszych zboczy góry. Promienie słoneczne łagodnie oświetlały owe miejsce. Niebo było delikatnie niebieskie, bezchmurne, a temperatura wcale nie była aż tak wysoka. Delikatny wiatr poruszał liśćmi na okolicznych drzewach; było przyjemnie.

- Hej, zobacz - odezwał się Niall przerywając tę cudowną chwilę ciszy i spokoju. - Birmingham w Stanach i mamy Birmingham w Wielkiej Brytanii. Przypadek? Hę. Nie sądzę.

- No i co w związku z tym?

- Byłaś kiedyś w Birmingham? 

- Oczywiście. Pociągi stamtąd odchodzą chyba co godzinę - prychnęłam. Alison kiedyś namówiła mnie na wagary i żeby nikt nie przyłapał nas w naszym rodzinnym mieście, wsiadłyśmy w pociąg właśnie do tego miasta. 

Spędziłyśmy razem całkiem fajny dzień. Teraz, wspominając to na zboczu góry Red Mountain, zatęskniłam za dawną przyjaciółką i za tymi czasami.

- No to porównaj sobie. Które miasto lepsze? Nasze? Czy może to amerykańskie?

- Oczywiście, że "nasze" - parsknęłam. - Bez porównania. To taka... brytyjska Wenecja. Ma klimat. Tutaj jest... za dużo tego wszystkiego.

Coś błysnęło w oku Nialla. Serio, przyrzekam. 

Gdybym wiedziała, że sprawy przyjmą taki obrót, siedziałabym cicho. 

- W takim razie po co siedzieć tutaj i się gnieździć? - zaczął. Spojrzałam na niego, przekrzywiając lekko głowę. Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodzi i o co mogło mu chodzić. 

Usiadł bokiem, by mieć lepszy widok na moją osobę. Bawił się źdźbłami trawy, jak gdyby to w jakikolwiek sposób go relaksowało i uspokajało. 

- Daj spokój, Louane. Nie rób takiej miny - uśmiechnął się krzywo. - Wiesz o co mi chodzi. Wróć do Anglii.

- Nie, nie, nie... - zaczęłam, ale bez większego przekonania jak przy poprzednich rozmowach na ten temat. Tym razem moje "nie, nie, nie" wynikało z tego, że po prostu nie chciałam o tym rozmawiać, a nie, że nie chcę wracać.

- Proszę. - Brunet szedł w zaparte. - Dlaczego nawet nie chcesz o tym pomyśleć, Lou? Tu cię nic nie trzyma. Od miesięcy nie jęczałaś, żeby wrócić do Nowego Jorku, więc przestań powtarzać, że nie jesteś w stanie opuścić tamtego miejsca.

- Niall, przestań - warknęłam. - Nie chcę o tym mówić, nie teraz i nie w tym miejscu.

- Dlaczego nie? Dlaczego ty ciągle uciekasz od tego tematu? 

Czy on był głuchy? Czy może ja nie mówiłam po angielsku? Tak ciężko mnie zrozumieć?

- Nie uciekam. Odkładam na później - odparłam spokojnie, chociaż w środku cała się gotowałam.

- Pomyśl o życiu, jakie moglibyśmy mieć. Podróżowaniu po całym kraju. To wszystko: miejsca, wspomnienia, ludzie... mogłoby być nasze, tylko wróć, Louane. Wróć ze mną.

- Czego ty nie rozumiesz, Niall?! - krzyknęłam. Wybuchnęłam. Rozłupałam się na kawałki. Nie wytrzymałam już tego parcia na mnie, na moją osobę i na mój tok myślenia. Po prostu nie wytrzymałam. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz!? Mieszkanie w samochodzie? W jakimś Jeepie? Jazda z miejsca na miejsce, bez żadnego miejsca, do którego można wrócić, gdy rzeczy pójdą nie tak? Tylko czysty przypadek sprawił, że mamy takie szczęście. Żadnego wypadku, przebitej opony, rozwalonego silnika czy skradzionego samochodu. I ty chcesz tak żyć przez następne miesiące? Lata? Spać w samochodzie, brać prysznic na stacjach przystosowanych do postoju ciężarówek? To nie jest amerykański sen, Niall. To jest prawdziwe życie. Moje. Twoje. Mogłoby być nasze, ale ja nie chcę go... takiego. Nie chcę przeżyć go w ten sposób. - Zamilkłam, a w środku mnie wciąż szalała prawdziwa burza. Niall patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie powiedziała mu, że nigdy nie wstanie na własne nogi, nigdy nie będzie chodzić, nikt go nie kocha i nie chce, tym samym niszcząc mu wszystkie marzenia. I może to właśnie zrobiłam. Nie obchodziło mnie to. Wstałam z ziemi i wzięłam swoje rzeczy do ręki. - Potrzebuję stabilizacji, Niall. Pracy, którą będę lubić, domu, który będzie mi się podobać i do którego będę chciała wracać i życia, które będzie moim własnym, a nie czyimś. Innym. I nie chcę więcej słyszeć nic na ten temat. 

Zaczęłam schodzić na dół, zostawiając go samego. Nie obchodziło mnie, czy do mnie dołączy, czy nie. Czy przez następne dni nie będziemy się do siebie odzywać i nawet unikać kontaktu wzrokowego. Nie obchodziły mnie żadne z tych rzeczy.


long way home | n. horanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz