Rozdział piąty

139 3 0
                                    


Minęło pięć dni od czasu, kiedy widziałem Norę lub miałem od niej
jakiekolwiek wieści. Pięć dni, ale myślałem o niej więcej niż kiedykolwiek. I o
tym, co powiedziała o Dakocie. To po prostu nie może być prawda, ale nie potrafię
przestać myśleć o jej słowach. Dlaczego Nora miałaby powiedzieć coś takiego?
I tak jadowitym tonem?
Tessa wspomniała, że miała z Norą zmianę wczoraj wieczorem i że Nora
wydawała się rozkojarzona i prawie się nie odzywała. Tessa nie wiedziała
dlaczego, ale uznała, że to dziwne.
Rozkojarzona przeze mnie?
Wątpię.
Uświadamiam sobie, że ledwo znam Norę. Może ma rację – poznanie jej
oznaczałoby, że bym jej nie polubił. Tak szybko stała się tak agresywna. Przez
chwilę postanawiam nazywać Norę Sophią. Nie znam Sophii, nie tak, jak zacząłem
poznawać Norę, a jeśli oddzielę obie od siebie w głowie, moje życie stanie się
łatwiejsze, więc może powinienem przyznać, że nie znam tej dziewczyny, i wrócić do Sophii.
Tak czy inaczej, dużej cząstce mnie nie podoba się to, że miała wrażenie, że
nie zwracałem na nią uwagi, jakbym ją zignorował dla Dakoty. Nie było tak. Nie
chciałem tego. Byłem już zakochany w Dakocie, kiedy poznałem Norę – nie
wiedziałem, że powinienem zwracać na nią uwagę.
Nie wiedziałem, że jej uwaga była zwrócona na mnie. Myślałem o niej jako
o Sophii, starszej, pięknej szefowej kuchni, która nigdy nie poświęciłaby mi ani
chwili. Ale teraz w tym mieście stała się Norą, olśniewającą i zagadkową
przyjaciółką Tessy, która powiedziała te wszystkie bolesne rzeczy o Dakocie…
i która całkiem nieźle sobie radzi z rozkochiwaniem mnie w sobie.
Rozkochiwanie może brzmieć zbyt dramatycznie, ale z pewnością jestem nią
zainteresowany i bardzo, bardzo mnie pociąga. Ona z kolei nakrzyczała na mnie
i w gruncie rzeczy powiedziała, żebym się od niej odpieprzył. Każąc mi pilnować
własnego nosa, powiedziała równocześnie, że Dakota mnie zdradziła, i to
niejednokrotnie.
Głowa wciąż mnie boli na samą myśl o tym i nie zdecydowałem się jeszcze,
czy chcę poprosić Dakotę, żeby powiedziała mi prawdę, czy nie. Po części sądzę,
że Nora po prostu była wściekła i w afekcie zaczęła wyrzucać z siebie słowa, które,
jak sądziła, najmocniej mnie zranią. Niezależnie od tego ta część mnie nie jest dość
duża, żebym ignorował to, jak wiele wysiłku i emocjonalnej gimnastyki potrzebuję,
żeby jej nie wierzyć. Może po prostu grała na moich największych obawach, ale jej
słowa wydają się prawdziwe.
Głos Tessy mnie zaskakuje. – Naprawdę zrobiłeś kolejne pranie?
Kładę stertę ręczników na podłodze i odwracam się do niej. Stoi w holu, a jej
limonkowy krawat jest jasny jak nigdy.
– Tak. Czas, żebym zaczął więcej pomagać w domu. Cóż, w mieszkaniu.
Otwieram szafę, a Tessa opiera się o ścianę. Ma dziś makijaż – podkreśliła
oczy kredką i ma błyszczące usta. Jest piękna i bez tego, ale dziś wygląda na
odrobinę mniej smutną niż przez ostatnie kilka miesięcy.
Samolot Hardina wyląduje lada chwila, a ja zastanawiam się, czy te dwie
rzeczy mają jakiś związek. Sądziłem, że kiedy jej powiem, będzie bardziej
niezadowolona i zacznie bardziej niż zwykle przypominać zombie, ale chyba tak
nie jest. Wydaje się, że jest promienna i lżej stąpa po ziemi.
– Pomagasz tyle, ile trzeba. Wiesz, że lubię sprzątać.
– Jasne – zgadzam się mało entuzjastycznie.
Ta mała szafa w przedpokoju nie nadaje się do niczego. Jej trzy półki są
naprawdę mikroskopijne, a dolną część zajmują odkurzacz i miotła. Wpycham
ręczniki do środka, mając nadzieję, że nie wypadną, dopóki nie zamknę drzwi. Ale
oczywiście wypadają, więc pochylam się i zaczynam je zbierać.
– Czy to dziwne, że się denerwuję? – pyta łagodnie Tessa. – Nie powinnam
się denerwować, prawda?
Potrząsam głową.
– Nie, to w ogóle nie jest dziwne. Też się denerwuję.
Śmieję się, choć wcale nie żartuję, i wpycham ręczniki z powrotem do szafy,
próbując tym razem złożyć je tak ciasno, jak to tylko możliwe.
– Jesteś pewna, że wszystko w porządku, prawda? Pamiętaj, Sophia
powiedziała, że możesz nocować przez weekend u niej, jeśli masz jakieś
wątpliwości.
„Sophia” dziwnie brzmi w moich ustach, ale nazywanie jej tak sprawia, że
nie umieram z bólu na dźwięk jej imienia.
Tessa kiwa głową.
– W porządku, naprawdę. I tak muszę pracować przez większość weekendu.
Nie mogę nawet zgadywać, co się wydarzy przez najbliższe kilka dni. Albo
będzie euforia – oboje będą trzymali się za ręce i w podskokach przemierzali
ścieżkę prowadzącą do zgody, albo jedno z nich spali całe mieszkanie. To Hardin
jest znany z palenia budynków, ale to inna historia z innego czasu; mam też
wrażenie, że Tessa nauczyła się kilku nowych sztuczek, więc niewykluczone, że to
ona zostanie podpalaczką.
– Wsiada w taksówkę w Newark, więc pewnie będzie tu mniej więcej
w ciągu godziny, biorąc pod uwagę korki.
Zamykam drzwi i spoglądam na Tessę. W mojej klatce piersiowej narasta
panika. To nie fair, że ją proszę, żeby nie przejmowała się jego przyjazdem.
Powinienem był mu kazać nocować w hotelu – są ich w mieście setki. Tessa to
moja najlepsza przyjaciółka i trzeba było kazać Hardinowi inaczej się
zorganizować. Z drugiej strony nawet płomienie piekieł nie utrzymają tego
mężczyzny z dala od niej, więc dlaczego ja mam tak bardzo się o to starać?
Pocieram zarost kiełkujący mi na brodzie.
– Mam wrażenie, że to się nie skończy dobrze. Nie powinienem był się na to
zgadzać.
Tessa zdejmuje moje dłonie z twarzy.
– Jest w porządku. – Patrzy mi w oczy. – Jestem dużą dziewczynką. Poradzę
sobie z odrobiną Hardina Scotta.
Wzdycham. Wiem, że sobie z nim poradzi. Jest jedyną osobą we
wszechświecie, która jest do tego zdolna. To nie problem. Problem polega na tym,
że radzenie sobie z nim najczęściej kończy się wojną. Próbuję myśleć o tej sytuacji
jak o bitwie. Tessa po jednej stronie, z wyciągniętym mieczem, a Nora z armią
babeczek za nią. A z drugiej strony Hardin, samotny czołgista o kamiennej twarzy
– jego maszyna jest gotowa rozjechać każdego, kto stanie na drodze. Ja znajduję się
na środku i macham maleńką białą flagą, ale gotuję się na rzeź.
Wychodzę za Tessą do salonu, żeby skończyć odkładać resztę czystych
ubrań.
– Czy sama-wiesz-kto będzie w ten weekend? Nie wiem, jak to wyjdzie…
Wyobrażam sobie, jak kelner Robert, ładny chłopiec, zostaje rozjechany
przez czołg Hardina. Czy jeśli Tessa będzie pracować, to Robert też? Jeśli tak, po
prostu będę trzymał Hardina bardzo, bardzo daleko od restauracji.
Tessa bierze czarny fartuch ze sterty ubrań.
– Nie, on też będzie pracował cały weekend.
Nie wiem, czy to poprawi, czy pogorszy sytuację. Tak czy inaczej, oznacza
to, że Robert będzie przy niej przez cały weekend. Powinienem zaproponować, że
wyślę go na Marsa podczas pobytu Hardina?
Może.
Nienawidzę znajdować się między młotem a kowadłem, ale robię, co mogę,
żeby pozostać tak neutralny, jak to tylko możliwe, nie przestając być przyjacielem
obojga. Tessa i tak pracuje cały weekend. Pracuje z Robertem. Ech, w takim razie
to może i gorzej. Będą razem, a Hardin będzie o tym myślał.
Z jednej strony Dakota być może zdradzała mnie przez całe swoje życie
w Nowym Jorku, mieście, do którego się dla niej przeprowadziłem, a z drugiej
strony Nora wybiegła wściekła z mojego mieszkania – moje życie zamieniło się
w dramat dla nastolatków. Nie, nie dla nastolatków. Teraz jestem już dorosły. Cóż,
w pewnym sensie. Więc to dramat dla nowych dorosłych. Czy tak się mówi, „nowi
dorośli”? Słyszałem, jak dwie kobiety rozmawiają o tym kilka dni temu w Grindzie, kawiarni, w której pracuję. Jedna z nich, niska, z kręconymi
brązowymi włosami i rękopisem na dwieście tysięcy słów, była wściekła, że
dwudziestolatka podpisała umowę na wydanie książki w kategorii określanej jako
„nowi dorośli”.
– Co to w ogóle, do cholery, ci „nowi dorośli”? – spytała ją koleżanka,
najwyraźniej próbując sprawić, że się wścieknie.
– Jakaś gówniana podkategoria wymyślona przez wydawców, żeby wcisnąć
ludziom najbardziej gówniane teksty. Za młodzi na romanse, ale nie dość młodzi,
żeby ich zakwalifikować jako „młodych dorosłych” – warknęła początkująca
pisarka.
Ścierając okrągłe ślady po kubkach z kawą ze stolika obok nich,
pomyślałem, że chętnie przeczytałbym kilka książek dla „nowych dorosłych”.
Wiele powieści, które chętnie czytam, zalicza się do kategorii „młodzi dorośli” –
ale co z tymi z nas, którzy chcą przeczytać coś odrobinę poważniejszego, bardziej
związanego z naszym prawdziwym życiem? Nie każdy fajtłapa może uratować
świat i nie każda miłość jest magiczna i całkowicie odmienia życie. Niekiedy nawet
najmilsi faceci dostają cios od losu – na przykład ja. Gdzie są książki o tym?
– Macie jakieś plany na weekend? – pyta Tessa.
Ma kłopoty z zawiązaniem fartucha na plecach, ale kiedy zbliżam się, żeby
jej pomóc, udaje się jej.
– Nic o tym nie wiem. Myślę, że chce się tylko przespać i wyjeżdża
w poniedziałek po południu.
Tessa ze wszystkich sił próbuje utrzymać neutralną minę.
– Dobrze. Mam dziś podwójną zmianę, więc nie czekajcie na mnie. Będę
najwcześniej o drugiej.
Tessa pracuje bez przerwy, od kiedy w sierpniu się tu przeprowadziła.
Wiem, że robi to, żeby nie myśleć o swoich problemach, ale nie sądzę, żeby to jej
pomagało. Z pewnością mi przerwie, ale i tak zaczynam swój wykład.
– Naprawdę chciałbym, żebyś nie pracowała tak dużo. Nie musisz się
dokładać do opłat. Mam dość pieniędzy z grantów, no i wiesz, że Ken i tak nie
pozwala mi płacić prawie za nic – przypominam jej po raz dziesiąty od czasu,
kiedy się do mnie wprowadziła.
Tessa poprawia włosy i spogląda na mnie. Uśmiech na jej twarzy wskazuje,
że zaraz każe mi się zamknąć.
– Nie będę znów z tobą o tym dyskutować – mówi, potrząsając głową.
Postanawiam oszczędzić energię na weekend i dać jej wygrać.
– Napisz mi w takim razie esemesa, kiedy skończysz, okej?
Zdejmuję jej klucze z haczyka i opuszczam na jej dłoń.
– Nic mi nie będzie – mówi.
Oboje spoglądamy na jej trzęsące się ręce. Kiedy wychodzi, wskakuję pod prysznic i golę się. Czasem mam ochotę
zapuścić brodę, ale kiedy już wyrośnie, zawsze ją golę. Nie potrafię się
zdecydować. Jeśli pozwolę, aby broda przejęła władzę nad moją twarzą, może
zostanę zaproszony do sekretnego koła hipsterów z Greenpointu. Tylko czy jestem
gotów na tego rodzaju zobowiązanie? Nie sądzę.
Owijam się ręcznikiem w pasie i myję zęby. Nie wiem, czy jak na razie
podoba mi się dorosłość. Dlaczego Nowy Jork musi być tak daleko od
Waszyngtonu? Powinienem dziś zadzwonić do mamy…
Słychać pukanie do drzwi.
Hardin – to z pewnością Hardin. Dlaczego jestem taki podenerwowany jego
przyjazdem?
Otwieram, żałując, że nie mam na sobie żadnych ubrań – zacznie na mnie
najeżdżać, kiedy tylko zobaczy mnie w ręczniku.
Mój wzrok napotyka wzrok Dakoty i robię krok w tył – raczej z zaskoczenia,
niż żeby ją wpuścić. Jest ostatnią osobą, którą spodziewałbym się zobaczyć – nie
mam pewności, czy naprawdę jestem gotów na spotkanie.
– Co się stało? Dlaczego tu jesteś?
Nasze ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, a od tego
czasu Nora zdążyła się pojawić w moim mieszkaniu z pudełkiem swoich rzeczy.
Dakota spogląda na mnie – prawie przeze mnie – oczami czarnymi jak
bezdenne studnie.
– Chodzi o… – chrypi. Jej dolna warga drży lękliwie. – Mojego tatę. On…
on umrze.
Wypowiadając ostatnie słowa, zakrywa usta dłonią.
Cicho szlocha.
– Jest jeszcze gorzej, niż powiedziałam. On umiera, Landon. Mój tata lada
chwila umrze. Nie ma mnie przy nim, a on niedługo odejdzie. Ja…
Instynktownie wyciągam dłonie i przyciągam ją do klatki piersiowej. Czuję
wilgoć jej policzków na skórze, a jej ciało całe się trzęsie od płaczu.
Nie wiem, która z moich myśli jest gorsza – że nie jest mi smutno z jego
powodu czy że Dakota wydaje się w moich ramionach kimś obcym.
– Co się stało?
Jej dłonie poruszają się w górę moich nagich pleców, a ja głaszczę jej
kręcone włosy.
– Ma niewydolność wątroby. Mówią, że ma żółtaczkę alkoholową. Nie
wiem, co to dokładnie znaczy, ale ma masę blizn na wątrobie. Wiedziałam, że
butelka nas zabije, jedno po drugim. Najpierw Carter, potem mój tata… jestem
pewna, że teraz kolej na mnie.
Przytulam ją mocniej, żeby powstrzymać jej mroczne myśli.
– Powiedz mi wszystko, co ci powiedzieli. Prowadzę ją na kanapę, a później zamykam drzwi i do niej dołączam. Wciąż
się trzęsie, kiedy siadamy, i wtula się we mnie, trzymając tak mocno, jakby miała
wrażenie, że jeśli mnie puści, straci grunt pod nogami.
Wyjaśnia, że pielęgniarka nie powiedziała za dużo poza tym, że zasypała ją
terminami medycznymi, których Dakota nie zrozumiała ani nie zapamiętała. Stan
jej ojca szybko się pogarsza, a on prawie nie ma pieniędzy na życie, a co dopiero
na koszty leczenia. Bardzo nie podoba mi się to, że człowiek, niezależnie od tego,
jak nieprzyjemny i zwyczajnie złośliwy, może pracować przez całe życie i ledwo
mieć pieniądze na ubezpieczenie pozwalające mu to życie uratować.
– Chcesz polecieć go odwiedzić? Planujesz to?
Przesuwam palcami w górę i w dół jej ramion, pocieszając ją.
– Nie mogę. Wciąż jeszcze nie zapłaciłam czynszu za zeszły miesiąc i ledwo
wiążę koniec z końcem.
Spoglądam na jej twarz, ale ona się odwraca i chowa przed moim wzrokiem,
przytulając do mojej klatki piersiowej.
– Czy to jedyny powód? Nie możesz pojechać tylko ze względu na
pieniądze?
Chociaż są rodziną, nie zdziwiłbym się, gdyby Dakota nie chciała zobaczyć
się z tym człowiekiem przed jego śmiercią. Nie winiłbym jej za to.
– Nie chcę, żebyś za to płacił – mówi, zanim mogę jej to zaproponować.
Dakota unosi głowę i spogląda na mnie. – Przepraszam, że tu przyszłam. Nie
wiedziałam, gdzie pójść. Moje współlokatorki by nie zrozumiały, a Maggy nie
najlepiej radzi sobie ze słuchaniem o problemach innych.
– Ćśśś – uciszam ją, głaszcząc po plecach. – Nie przepraszaj.
Unoszę jej podbródek, żeby na mnie spojrzała.
– Czy w ogóle powinnam się smucić? Nie potrafię zdecydować, czy czuję
smutek, czy ulgę. Jestem smutna chyba tylko dlatego, że to ostatni członek mojej
rodziny. Jeśli on umrze, to czy ja w ogóle będę istnieć? Nie mam nikogo, Landon.
Nie mówię jej, że tak naprawdę go nie miała od czasu, kiedy była małą
dziewczynką. Nie mówię jej, że w głębi serca w ogóle nie smucę się jego śmiercią.
Zamiast tego przekonuję ją, że nie ma nic złego w tym, że czuje się tak, jak się
czuje. Mówię jej, że nikomu nie musi wyjaśniać tych reakcji.
– Jeśli ja tam nie pojadę, to nikogo przy nim nie będzie. Nie będzie miał
nawet pogrzebu. Jak się płaci za pogrzeby?
Głos Dakoty się łamie, a ja nie przestaję jej przytulać.
Myślę o członkach rodziny Dakoty, których poznałem w przeszłości. Ma
ciotkę gdzieś w Ohio – to siostra jej taty. Dziadkowie ze strony ojca nie żyją,
a dziadkowie ze strony mamy już z nią nie rozmawiają. Po odejściu mamy
dzwonili co tydzień, ale potem ich telefony stawały się coraz rzadsze
i stwierdziliśmy, że przestali mieć nadzieję, że Yolanda kiedykolwiek wróci z Chicago. Rozmowy z Dakotą musiały im przypominać o utracie córki
i samolubnie wycofali się z życia swoich wnuków.
Na pogrzeb Cartera nie przyszedł prawie nikt. W pierwszej ławce
siedzieliśmy tylko my z Dakotą. Na kilka minut pokazało się paru nauczycieli ze
szkoły, no i oczywiście zjawił się Julian. Niemal od razu wybiegł, cały we łzach.
Przyszło też trzech dupków z naszej szkoły, ale Dakota wygoniła ich, zanim
w ogóle zdążyli usiąść w ławce. W naszym kościółku tego dnia nie znalazło się
miejsce na przebaczenie. Wszyscy inni zniknęli, zanim w ogóle zaczęła się msza.
Tata Dakoty nie uznał za stosowne, żeby się pojawić. Podobnie jak Yolanda.
Nikt nie płakał, nikt nie opowiadał wesołych historii o Carterze. Widzieliśmy, że
pastor się nad nami lituje, ale Dakota chciała zostać na całą godzinę, żeby
wspominać brata.
– Myślisz, że pójdzie do nieba? Tata mówi, że Bóg nie wpuszcza takich jak
on do nieba. – Głos Dakoty był równie bezbarwny jak jej spojrzenie.
Próbowałem nie mówić za głośno, żeby ksiądz nie usłyszał mojej
odpowiedzi.
– Nie sądzę, że twój tata ma jakiekolwiek pojęcie, kogo Bóg wpuszcza do
nieba. Jeśli niebo istnieje, Carter tam jest.
– Nie wiem, czy wierzę w Boga, Landon – powiedziała Dakota dość głośno.
Nie wstydziła się powiedzieć czegoś takiego w kościele.
– Nie musisz – zapewniłem ją.
Przytuliłem ją mocniej, a po dziesięciu minutach ciszy poszedłem na ambonę
i zacząłem wspominać nasze najlepsze chwile z Carterem. Chociaż w kościele nie
było nikogo oprócz Dakoty, przez godzinę opowiadałem historie o naszych
szalonych przygodach i planach na przyszłość – przerwałem dopiero wtedy, kiedy
pastor grzecznie upomniał mnie, że powinienem kończyć.
Pogrzeb ojca Dakoty wyglądałby podobnie, tyle że tym razem byłaby sama.
Nie miałaby nikogo, kto przeżywałby z nią ponownie wspomnienia. Mam chyba
tylko jedno pozytywne wspomnienie o tym człowieku. Nienawidzę go bardziej, niż
kiedykolwiek uważałem za możliwe, więc nie jestem pewien, czy mógłbym się
zmusić do powiedzenia o nim nawet jednego czy dwóch słów wypowiedzianych
z szacunkiem. Nawet w obliczu śmierci.
– Leć ze mną. Możesz polecieć ze mną? Pomogę zapłacić. Wymyślę jakiś
sposób, żeby pomóc ci z częścią kosztów – mówi nagle Dakota.
Polecieć z nią? Do Michigan?
– Proszę, Landon. Nie dam rady sama.
Zanim mogę odpowiedzieć, rozlega się pukanie do drzwi.
– Hardin – mówię. – Hardin przyjechał na weekend.
Dakota odrywa swoje ciało od mojego i wreszcie wydaje się zauważać to, że
nie mam nic na sobie. – Pójdę już.
Pochyla się i przyciska usta do mojego policzka.
– Proszę, pomyśl o tym. Lecę w poniedziałek. W weekend postaram się
zebrać trochę pieniędzy. Proszę, pomyśl o tym i daj mi znać do niedzieli.
– Dobrze.
Za dużo dzieje się w mojej głowie, żebym mógł powiedzieć coś więcej.
Dakota idzie za mną do drzwi, a kiedy je otwieram, w progu stoi Hardin
z czarnym workiem marynarskim na ramieniu. Jego długie włosy są rozczochrane
i jest wyższy, niż pamiętałem. Mierzy wzrokiem Dakotę, a potem mnie i unosi
brew.
– No witam, Landon. Delilah.
Mija nas i wchodzi do mieszkania.
Dakota ma napuchnięte oczy i nawet nie sili się na odpowiedź. Bez słowa
przytula mnie i zostawia w progu. Chwilę patrzę, jak odchodzi, a potem wracam do
środka i zamykam za sobą drzwi.
Trochę za głośno, jak na mój gust, Hardin pyta:
– Co ona tu robiła? Myślałem, że ruchasz tę drugą?
Rzuca torbę na kanapę i obchodzi salon, przyglądając się każdemu
zakamarkowi, jakby badał scenę zbrodni.
– Potrzebuję rady – mówię z westchnieniem.
Hardin zatrzymuje się przy krześle i dotyka spodni od piżamy Tessy. Jego
palce przesuwają się po puszystym materiale, obrysowując krawędzie chmur.
– Najpierw coś na siebie włóż. Nie daję rad golasom. Przynajmniej nie
w twoim przypadku.
Przewracam oczami i wracam do sypialni, ubrać się i przygotować na
zbliżającą się ku mnie burzę.

Nothing less Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz