Rozdział trzydziesty drugi

132 0 0
                                    

Landon
Lot wydaje się znacznie dłuższy niż trzy godziny. Miałem szczęście, że
w ogóle udało mi się dostać bilet w tak krótkim czasie, ale nic w tym dniu nie
wydaje się fortunne. Słońce jeszcze nie wstało, kiedy obudziłem się w pustym
łóżku z esemesem od Dakoty. Nora odeszła w środku nocy, znów sprawiając, że nie mogę się pozbierać.
Czuję się, jakbym miał znacznie więcej niż moje dwadzieścia lat, a Dakota
wydaje się znacznie mroczniejsza od baleriny, którą kiedyś kochałem. Kiedy
lądujemy, jej oczy nadal są podkrążone i napuchnięte od wczorajszego płaczu.
Nie patrzę na nią wystarczająco długo, żeby obudziło się we mnie poczucie
winy. Te łzy nie były dla mnie. Były dla niej.
Podczas gdy Nora była w moim łóżku, Dakota szlochała w swoim.
Kiedy docieramy do punktu odbioru bagażu, Dakota patrzy pustym
wzrokiem na krążący pas transmisyjny, więc mówię jej, żeby usiadła, a ona kiwa
głową. Wskazuję na rząd krzeseł niedaleko niej, a ona zajmuje jedno z nich.
Obok mnie kobieta trzyma dziecko, a ja myślę o Norze trzymającej dziecko
swojej siostry. Kiedy widzę inną kobietę z długimi ciemnymi włosami, myślę
o Norze; nawet reklama Gry o tron na ekranie w samolocie sprawiła, że zacząłem
o niej myśleć. Wszystko mi o niej przypomina, a jakaś cząstka mnie ma nadzieję,
że i ona nie może patrzeć na nic, co znajduje się dookoła niej, nie myśląc o mnie.
Bagaż podjeżdża szybko, biorę torby i podchodzę do Dakoty, która wygląda,
jakby miała lada chwila zasnąć.
– Wszystko w porządku?
Spogląda na mnie nic niewidzącym wzrokiem swoich brązowych oczu
i kiwa głową.
– Nic mi nie będzie.
Pracując nad wyjściem z nałogu ciągłego pytania o więcej, kiwam głową,
zamiast mówić jej, że nie sądzę, że wszystko u niej okej.
Wynajęta przeze mnie kia jest w porządku, ale pachnie dymem
papierosowym mimo porozlepianych po całym wnętrzu zakazów palenia. Dakota
milczy przez większość drogi, a ja jestem tak skupiony na jej stanie, że potrzebuję
kilku minut, żeby zacząć rozpoznawać swoje dawne miasto, kiedy zaczyna być
widoczne przez przednią szybę. Prowadzę w milczeniu, ściskając w dłoniach
kierownicę, kiedy mijamy stary budynek, w którym kiedyś znajdowała się
wypożyczalnia kaset, do której mama zabierała mnie w piątkowe wieczory.
W każdy piątek zamawialiśmy pizzę z Pizza Hut i wypożyczaliśmy film. Teraz
budynek wygląda na równie zaniedbany jak stary, zakurzony magnetowid na gzymsie kominka mojej mamy w Waszyngtonie. Zerkam na Dakotę, zastanawiając
się, czy pamięta, jak ukradła lizaka w kształcie dziecięcej butelki wystawionego
przy kasie wypożyczalni. Biegliśmy w dzikim zapamiętaniu po ulicy, podczas gdy
Carl, niski blondwłosy kierownik, gonił nas. W mieście krążyła plotka, że Carl
właśnie wyszedł z więzienia – może to i była prawda, ale nie udało mu się nas
złapać. Tamtego dnia powiedziałem mamie, że wolę oglądać telewizję, niż
wypożyczać filmy, a ona na szczęście dała się nabrać.
Im dalej w głąb Saginaw wjeżdżam, tym bardziej zauważam, jak bardzo to
miasto przywiązuje ludzi do siebie. Czuję się tu jak nieznajomy, intruz. Jako
dwudziestolatek widziałem już większą część kraju niż większość mieszkańców.
Kiedy zatrzymujemy się na czerwonym świetle na skrzyżowaniu Woodman
i Airway, znów spoglądam na Dakotę.
– Zburzyli McDonalda!
Kiedyś na rogu stał jeden z tych klasycznych budynków sieci, ale obecnie
została tylko pusta, zalana betonem działka.
Dakota nie patrzy na mnie, ale wygląda przez okno.
– Tam jest nowy.
Wskazuje na pudełkowaty budynek z żółtymi łukami w dalszej części ulicy,
a później opuszcza dłoń z powrotem na kolano.
Kiwam głową w kierunku kolejnego placka betonu, na którym znajdował się
słynny w okolicy bar.
– A co się stało z Dizzy’s?
Zalewają mnie wspomnienia, jak przeciągałem tatę Dakoty przez drzwi, ale
utrzymuję neutralny wyraz twarzy, nie uśmiechając się ani nie marszcząc brwi.
Dakota wzrusza ramionami.
– Słyszałam, że spłonął. Zupełnie mnie to nie dziwi.
Odległe wspomnienie wdziera się do mojego umysłu i rozpościera przede
mną.
Tata Dakoty, Dale, opierał się o ścianę zatłoczonego baru. W jednej dłoni
trzymał piwo, a drugą obejmował talię niskiej blondynki. Ciało kobiety było dość
obłe i krępe. Włosy kręciły jej się wokół twarzy i najwyraźniej najlepsze czasy
przeżywała w latach osiemdziesiątych – wciąż ubierała się w tym stylu, choć
wyglądało to na wymuszone.
Kiedy Dakota przepychała się przez tłum, szedłem tuż za nią. Znalazła tatę,
zamroczonego alkoholem i towarzystwem tej kobiety. Zanim zauważył Dakotę, ona
zdążyła mu już wyrwać piwo i wrzucić do kosza na śmieci przy jego stopach.
– Co kurwa?
Podniósł wzrok i zobaczył córkę.
Ona wyprostowała plecy, wzięła głęboki oddech i przygotowała się do walki.
– Idziemy – powiedziała przez zaciśnięte zęby. Spojrzał na nią i miał na tyle tupetu, żeby się roześmiać – roześmiać się
w twarz swojej jedynej córki.
Kobieta z tapirem na głowie spojrzała najpierw na Dakotę, potem na jej
beznadziejną namiastkę taty, a potem na mnie. Starałem się spojrzeć na nią
groźnym wzrokiem, żeby sobie poszła, ale nawet nie drgnęła. Zamiast tego upiła łyk
drinka i wyprostowała ramiona.
Dakota pociągnęła Dale’a za koszulę.
– Idziemy.
Zmarszczył brwi i spojrzał na swoje puste dłonie.
– Co ty tu, do cholery, robisz? – wymamrotał.
Żołądek podszedł mi do gardła.
Nieznajoma robiąca się na Farrah Fawcett zrobiła krok do przodu i objęła
tłustą dłonią kark Dale’a. W niewyraźnym świetle baru wydało mi się, że brązowe
oczy Dakoty nabiegły krwią. Pomysł, że jej tata miałby być z inną kobietą,
doprowadzał ją do szału, chociaż wiedziała, że matka nie wróci z Chicago.
Dakota wbiła wzrok w kobietę, a ja sięgnąłem po koszulkę mojej dziewczyny,
przyciągając ją bliżej siebie.
– Chodź, Dale, jest późno. Jutro musisz iść do pracy – powiedziałem.
– Dlaczego właściwie jesteście w barze, dzieciaki? Zabierajcie dupska
w troki, wracajcie do domu i dajcie nam spokój.
Dale zbliżył usta do ucha kobiety, a Dakota rzuciła się do przodu. Cały dzień
była zadziwiająco spokojna jak na piętnastolatkę, która tego samego ranka
pochowała brata. Ale nie teraz – była rozgorączkowana i wściekła, odepchnęła
mnie i zaczęła okładać jego ramiona i klatkę piersiową swoimi maleńkimi
piąstkami.
Skoczyłem do niej i złapałem w pasie, a później przyciągnąłem do siebie.
– Jeśli nie chce wyjść, to jego problem. Chodźmy.
Potrząsnęła głową zapalczywie, ale pozwoliła mi się prowadzić.
– Nienawidzę cię! – krzyknęła, kiedy ją odciągałem…
– Cieszę się, że ta jebana rudera spłonęła na popiół. To i tak lepszy los, niż
na to zasłużyła. – Głos Dakoty przywraca mnie rzeczywistości.
– Ja też.
Jedziemy dalej przez nasze rodzinne miasto. Wydaje mi się, że opuściłem to
miejsce wieki temu, a gryzące, nieprzyjemne uczucie w moim brzuchu rodzi we
mnie poczucie winy, kiedy skręcamy w Colonel Glenn Highway. Kiedy docieramy
do hotelu, na parkingu stoi ledwo ubrana kobieta z ranami na twarzy. Stoi, ale
kołysze się w przód i w tył.
– Witamy w Saginaw, mieście uzależnionych od heroiny prostytutek. –
Dakota chciała to powiedzieć bezbarwnym głosem, ale wyczuwam w nim delikatne
drżenie strachu. Wyłączam silnik i spoglądam za Dakotę na parking.
– Wątpię, czy to akurat heroina.
Nie jestem jednak pewien, czy tak naprawdę mówię poważnie.
Kiedy meldujemy się w hotelu, proszę recepcjonistkę o osobne łóżka.
Dakota usiłuje ukryć, że ją to ubodło, ale widziałem, że się skrzywiła, słysząc moje
słowa. Wie, że jesteśmy tu jako przyjaciele, przyjaciele na całe życie – nic więcej,
nic mniej.
Recepcjonistka Sharon podaje mi dwa klucze, a my po chwili znajdujemy
nasz mały pokoik, który pachnie naftaliną i wygląda jak wcielenie żółtaczki
w świetle lampy na biurku. Nie żeby było zatrzęsienie hoteli, a skoro czekaliśmy
z przyjazdem do ostatniej chwili, tym bardziej nie było wielkiego wyboru. Nie do
końca powiedziałem mamie, że przyjeżdżamy, więc nie mogłem skorzystać z jej
punktów lojalnościowych, żeby dostać pokój w jedynym miłym hotelu w tym
mieście.
Podczas gdy szukam na ścianach kolejnego włącznika światła, Dakota
kładzie torbę na łóżku przy oknie i mówi, że idzie wziąć prysznic. Też stanowczo
przydałby mi się prysznic. Sprawdzam telefon i odczytuję wiadomości od Tessy:
„Jeśli czegokolwiek potrzebujesz, możesz na mnie liczyć” oraz „Bądź ostrożny,
w każdym znaczeniu każdego słowa”.
Odpowiadam, że w rzeczy samej będę ostrożny, i przypominam jej, żeby nie
opowiadała o mojej małej przygodzie mamie i Kenowi. Nie żebym nie miał dość
lat, by podejmować własne decyzje, ale po prostu wolałbym, żeby nie martwili się
o coś takiego – a nie wątpię, że by się martwili.
Dakota wychodzi spod prysznica chwilę po dziesiątej. Ma zaczerwienione
oczy i napuchnięte policzki. To, że płakała samotnie pod prysznicem, sprawia, że
tracę oddech. Zdradliwa władza instynktu już każe mi poruszyć dłońmi, żeby wziąć
ją w ramiona i przytrzymać, aż kolor jej oczu zmieni się z czerwonego na
mlecznobiały.
Zamiast tego mówię:
– Zamówię jakieś jedzenie.
Otwieram broszurę na biurku, szukając numeru do obsługi pokoi. Chyba
niczego nie oferują.
– W hotelu nic nie ma – mamroczę.
Dakota mówi, że nie jest głodna. Spoglądam na jej drobne ciało owinięte
białym ręcznikiem i jej mokre kręcone włosy, opadające na odkryte ramiona
i klatkę piersiową.
– Zjesz coś. Zamówię z Cousin Peppy’s – mówię jej, a ona prawie się
uśmiecha. – Pamiętasz, jak zamawialiśmy i prosiliśmy kierowcę, żeby podjechał
pod okno mojej sypialni, żeby moja mama się nie obudziła?
Podnoszę telefon z łóżka i szukam numeru. Dakota w milczeniu przeszukuje swoją torbę. Zamawiam pizzę, paluszki
chlebowe i dwulitrowy napój na spółkę. Myślę sobie, że to dokładnie tak jak za
dawnych czasów. Później spoglądam na Dakotę, która wchodzi do łazienki, żeby
się ubrać z dala ode mnie, i przypominam sobie, że to zupełnie nie jak za dawnych
czasów.
Kiedy wychodzi z łazienki, ma na sobie oversize’owy T-shirt, sięgający jej
do połowy ud. Jej brązowa skóra błyszczy i stąd czuję jej balsam z masłem
kakaowym. Kiedy mówię, że idę pod prysznic, kiwa głową i kładzie się na łóżku.
Jest taka odległa, prawie jak zombie, tyle że gorzej. Wolałbym, żeby chciała zjeść
moje mięso, niż żeby tak leżała skulona na boku i patrzyła w okno.
Wzdycham, biorę czyste majtki i idę do łazienki. Woda jest gorąca, ale
ciśnienie beznadziejne. A przydałoby się, żeby rozmasować bolesny skurcz
w moich ramionach, którego jakoś nie mogę się pozbyć.
Używam balsamu Dakoty. Od kiedy pamiętam, używa tego samego.
Uwielbiam jego zapach i próbuję walczyć z mimowolnym udaniem się w podróż
szlakiem wspomnień. Dwukrotnie myję zęby, chociaż niedługo będę jadł. Czeszę
włosy. Czeszę rosnącą brodę. Gram na czas – wiem, że tak jest, ale nie mam
pojęcia, co jej powiedzieć ani jak ją pocieszyć z odległości. Znam tylko jeden
sposób, ale on jest już dla nas nieodpowiedni. Już nie.
Po kolejnych kilku minutach bycia tchórzem wychodzę z łazienki. Dakota
wciąż leży na łóżku, odwrócona do mnie plecami, z nogami przyciągniętymi do
klatki piersiowej. Podchodzę do wyłącznika światła właśnie wtedy, kiedy
rozbrzmiewa pukanie do drzwi.
Pizza! Oczywiście, pizza. Płacę studentowi pachnącemu trawką i zamykam
za sobą drzwi. Przekręcam klucze w obu zamkach i wołam Dakotę. Od razu
przewraca się na drugi bok i siada. W związku z tym, że nie pamiętałem, żeby
poprosić o talerze, a Naćpany Nathaniel żadnych nie przyniósł, wyjmuję dwa
plastry i kładę je na pokrywce pudełka z paluszkami chlebowymi.
Kiedy przesuwam je w kierunku Dakoty, bierze je w ciszy. Oszaleję, jeśli
zaraz czegoś nie powie. Zachowuję się jak hipokryta, myśląc w ten sposób –
w końcu sam nie powiedziałem nic, co nie miałoby związku z pizzą.
Jemy w milczeniu, ciszy tak ogłuszającej, że włączam telewizor, żeby ją
zagłuszyć. Ustawiam na kanał z lokalnymi wiadomościami i krzywię się, kiedy
zaczynają mówić o polityce. Dosyć tego. Przerzucam kanały, aż dochodzę do Food
Network. Program Diners, Drive-Ins and Dives ma znacznie mniejsze szanse
sprawić, że dostanę bólu głowy, niż debata polityczna. Nie mogę uwierzyć, że
czekałem dwadzieścia lat na uzyskanie prawa do głosowania, a mam do wyboru
takich kandydatów.
Po zjedzeniu tylko jednego kawałka pizzy Dakota odkłada pudełko na biurko
i kieruje się w stronę łóżka. – Zjedz jeszcze.
– Jestem zmęczona – mówi cicho.
Wstaję i biorę pudełko z pizzą, a potem je otwieram i podaję jej kolejny
kawałek.
– Zjedz. Potem możesz iść do łóżka.
Wzdycha, ale nie spogląda mi w oczy ani się ze mną nie kłóci. Dakota
szybko zjada, przepija szklanką napoju i wraca do łóżka. Przewraca się na bok
i leży w milczeniu.
Jem, dopóki mój chciwy żołądek nie staje się pełny i wydęty, a później kładę
się na materacu i gapię się w sufit, aż moje oczy zaczynają płonąć z pragnienia snu.

Nothing less Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz