Rozdział trzydziesty trzeci

111 0 0
                                    


Następny poranek jest zimny, zimniejszy, niż się spodziewałem. Dakota
jeszcze śpi, kiedy wychodzę z hotelu, żeby przynieść nam kawę ze Starbucksa. Od
kiedy się wyprowadziłem, zbudowali jeden z obsługą samochodów przy centrum
handlowym. Mieszkając w Nowym Jorku, zapomniałem, jak bardzo lubię kupować
wszystko bezpośrednio z samochodu – napoje, słodycze, papier toaletowy. To
wygodne – nie mówiąc już o tym, że to szczyt lenistwa – ale to jedna z niewielu rzeczy kojarzących mi się ze Środkowym Zachodem, za którymi tęsknię.
Jestem niezręcznie zaskoczony, że osobą, która skanuje mój telefon przy
okienku, jest Jessica Reyes, dziewczyna, z którą chodziłem do szkoły średniej. Jeśli
o tym pomyśleć, to chodziłem z nią również do podstawówki i gimnazjum.
Wygląda tak samo, po prostu trochę bardziej martwo. Ma worki pod oczami, a jej
uśmiech nie jest tak jasny jak kiedyś.
– O mój Boże! Landon Gibson! – mówi powoli, przeciągając każde słowo.
Uśmiecham się, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Słyszałam, że teraz mieszkasz w Nowym Jorku! Jak tam jest? Na pewno
po prostu roi się od ludzi, jak na filmach. Prawda?
Kiwam głową.
– Tak, są spore tłumy. – Chcę odwrócić uwagę od siebie tak szybko, jak to
tylko możliwe. – A co u ciebie?
Wychyla się trochę dalej z okienka w kierunku mojego samochodu.
– W porządku. Mam tu pracę i dostaję dobre ubezpieczenie dla mnie
i mojego synka. Mam teraz dziecko. Urodziłam zaraz po skończeniu liceum.
Pamiętasz Jimmy’ego Skupesa? Jest ojcem, ale zupełnie mi nie pomaga.
Krzywi się z obrzydzenia, a ja próbuję sobie wyobrazić Jimmy’ego Skupesa,
w dżinsach z obniżonym stanem i pofarbowanymi końcówkami włosów, jako ojca.
Mieszkanie wśród obcych przez ostatnie dwa lata pozwoliło mi uświadomić
sobie, że nie każdy rozmawia o wszystkich szczegółach swojego życia podczas
prostej konwersacji. Dziwnie jest być z powrotem w miejscu, gdzie przesadne
dzielenie się swoją prywatnością to norma. Gdybym zalogował się teraz na
Facebooka, odkryłbym, co Jessica jadła na lunch i dlaczego zerwała ze swoim
chłopakiem. Mógłbym przyjrzeć się jej życiu za pośrednictwem ekranu. Ta myśl
wytrąca mnie z równowagi.
– Cieszę się, że dobrze sobie radzisz.
Widzę, że zamówione przeze mnie napoje stoją już na blacie za nią, ale coś
czuję, że jeszcze mi ich nie da.
Jessica mówi coś do koleżanki z pracy, a potem zwraca się znów do mnie:
– Słyszałam, że zerwaliście z Dakotą – spogląda na mnie litościwie swoimi
zielonymi oczami. – Zawsze byłeś dla niej za dobry. I tak nigdy jej nie lubiłam. Jej brat był znacznie milszy. Jezu, dlaczego to ona nie mogła zamiast…
– Jessica.
Nieważne, czy lubi Dakotę, czy nie, nie ma prawa mówić tak obrzydliwych
rzeczy.
– Naprawdę muszę iść.
Kiwam głową w kierunku znajdujących się za nią moich napojów.
Przytakuje i mówi, żebym się trzymał. Po ustawieniu kaw w miejscach na
napoje życzę jej miłego dnia – ale tak naprawdę myślę o rzeczach, których nigdy
nie chciałbym powiedzieć kobiecie. Zaciskam dłonie na kierownicy i jadę
z powrotem do hotelu, a kiedy otwieram drzwi, zastaję Dakotę, jak chodzi po
pokoju od jednej ściany do drugiej – jej maleńkie ciało wygląda, jakby miała się
lada chwila przewrócić.
– Landon, gdzie byłeś?
Odkładam napoje koło telewizora i odwracam się do niej.
– Przyniosłem nam kawę. Myślałem, że będziesz jeszcze spała, kiedy wrócę.
Nie chciałem cię budzić.
Dakota kiwa głową, a ja widzę fizyczną zmianę w jej ciele teraz, kiedy
wszystko jej wyjaśniłem.
– Myślałam, że sobie poszedłeś.
Wzruszam ramionami.
– A dokąd miałbym iść?
– Z powrotem na Brooklyn – mówi cicho.
Przyciskam słomkę do stolika i zdzieram opakowanie.
– Chyba żartujesz. Nie zostawiłbym cię tu, w Michigan.
Upijam łyk frappuccino, a Dakota bierze swoje. Kusiło mnie, żeby zamówić
americano, ale posępne niebo nad tym miastem powstrzymało mnie od kupowania
tu mojego nowojorskiego napoju, a ten, który wybrałem, ma dla mnie wartość
nostalgiczną.
– Zgadnij, kogo spotkałem.
Odwracam się do Dakoty, która siedzi teraz na łóżku ze skrzyżowanymi
nogami. Pilnuję się, żeby nie patrzeć na nią zbyt długo albo zbyt intensywnie
myśleć o tym, że ma na sobie tylko T-shirt i różowe bawełniane figi.
– Kogo? – pyta pomiędzy łykami.
Jej włosy zdążyły już wyschnąć i otaczają jej twarz nieokiełznanymi falami.
Zawsze kochałem jej włosy.
Kochałem to, jak jej loki odzyskiwały kształt, po tym jak delikatnie za nie
pociągałem.
Kochałem to, jak jej włosy podskakiwały, kiedy się śmiała. Ich zapach
i delikatną strukturę.
Przestań, Landon. Wracam na właściwy tor.
– Jessicę Reyes. Pracuje w Starbucksie. W tym nowym, koło centrum
handlowego.
Dakota nie musi szukać za głęboko w pamięci, żeby przypomnieć sobie tę
dziewczynę. Tak właśnie jest w tym mieście – może cię nie być przez lata, ale i tak
go nie zapomnisz.
– Kazała mi cię pozdrowić – kłamię.
Dakota porusza słomką po bitej śmietanie, żeby nabrać sobie porcję.
– Hmm, nigdy jej nie lubiłam. Zawsze miała strasznie negatywne
nastawienie do wszystkiego.
Po rozmowie Dakoty z ciocią wreszcie jedziemy zobaczyć się z jej tatą. Leży
w Sion, nowym szpitalu wybudowanym w zeszłym roku. Wszyscy mieszkańcy
narzekają na to, że gospodarka słabo sobie radzi w tych stronach, więc uznaję za
dziwne to, że wciąż powstają nowe budynki. Rozumiem nowego McDonalda
i Starbucksa, ale centrum handlowe na wolnym powietrzu na sto sklepów
największych sieci i drogich restauracji – już mniej. Jeśli nikt w mieście nie ma
pieniędzy, to kto tam robi zakupy?
Kiedy podchodzimy do rejestracji, podaję jednej z pielęgniarek nasze
nazwiska. Mówi, że sama idzie w tamtym kierunku, więc z uśmiechem na ustach
i podkładką z klipsem pod pachą prowadzi nas do jego pokoju. Nienawidzę
zapachu szpitali. Przypomina mi śmierć i chorobę – całkowicie mnie przeraża. Tuż
pod aseptyczną czystością zawsze czai się jakiś odór.
Idziemy za pielęgniarką długim korytarzem – nie mogę się powstrzymać od
zajrzenia do każdego pokoju, który mijamy. Wiem, że to niegrzeczne, ale nie
potrafię zapanować nad wzrokiem, który egzaminuje każdą bez wyjątku osobę
leżącą na łożu śmierci. Właśnie to robią w tych wszystkich pokojach – umierają. Ta
myśl sprawia, że dostaję mdłości. A co, jeśli będę ostatnią osobą, którą zobaczą
przed śmiercią?
Jezu, mój umysł przekształca się w mroczne, posępne miejsce.
Wreszcie docieramy do jego pokoju. Kiedy wchodzimy, Dale siedzi
w szpitalnym łóżku wyprostowany, z zamkniętymi oczami. Po kilku sekundach
wciąż są zamknięte, a po moich plecach przebiega nieznaczny dreszcz. Czy on nie
żyje?
Jeśli umarł, kiedy piliśmy kawę ze Starbucksa…
– Panie Thomas, pana córka i zięć przyszli się z panem zobaczyć.
Pielęgniarka ma kojący głos i gęste, czarne włosy związane w schludny
kucyk. Wzrok jej ciemnych oczu jest poważny, a to, że uznała nas z Dakotą za
małżeństwo, boli, ale coś mi się w niej podoba. Może to brak współczucia w jej
oczach, kiedy patrzy na Dale’a. Kiedy spogląda na Dakotę, owszem, jest w niej
trochę uczucia, ale nie kiedy patrzy na potwora siedzącego przed nami. Na jego białej skórze widać żółte plamy i głębokie purpurowe siniaki; ma zapadnięte oczy.
Jego wystające kości policzkowe tworzą na jego twarzy dwie góry o stromych
stokach.
Oczy Dale’a delikatnie się otwierają i rozgląda się dookoła. Jak na pokój
umierającego człowieka jest tu całkiem pusto. Żadnych kwiatów, kartek ani
dowodów, że ktokolwiek poza pielęgniarkami był w jego pokoju. Nie mogę
powiedzieć, że spodziewałem się imprezy powitalnej. Kiedy spogląda w naszym
kierunku, najpierw zauważa mnie. Po zmierzeniu mnie wzrokiem, jakby nie miał
pojęcia, kim jestem, odwraca się do córki. Unosi wychudzoną rękę i macha na
Dakotę, żeby się zbliżyła.
– Nie… – Chrząka. – Nie spodziewałem się, że przylecisz.
Mówi skrajnie zachrypniętym głosem, a każdemu jego oddechowi
towarzyszy świst. Jego ręce są jak gałązki, a kości wystają mu spod skóry jak
skaliste krawędzie klifu.
Dakota usiłuje zachować odwagę. Gdybym nie znał jej lepiej, niż zna samą
siebie, nigdy bym się nie domyślił, że wewnątrz jest przerażona i znękana
emocjonalnie. Trzyma się odważnie, a ja, doceniając to, unoszę rękę do jej pleców
i głaszczę ją.
– Ja też się nie spodziewałam.
– Podchodzi bliżej do szpitalnego łóżka. Jej tata jest podłączony do większej
liczby maszyn, niż się spodziewałem.
– Powiedzieli mi, że umierasz.
Dale nie mruga.
– Mnie też to powiedzieli.
Zajmuję oczy czytaniem wszystkich znaków na ścianach. Wykres bólu,
poziomy od zera do dziesięciu. Zero to uśmiechnięta buźka, a dziesiątka to
czerwona buźka. Nie ma tu żadnych uśmiechów, więc zastanawiam się, jaki jest
poziom bólu Dale’a. A jeśli to cokolwiek ponad pięć, to czy sprawia to, że żałuje
swojego przepitego życia?
I czy to w ogóle ma dla kogoś takiego jak on jakiekolwiek znaczenie? Założę
się, że nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego śmierć sprawi, że jego córka
zostanie sama na świecie. Nie żeby był jej kiedykolwiek szczególnie przydatny, ale
teraz ona nie ma już nikogo i sama musi sobie radzić ze skutkami jego życiowych
decyzji. To dwudziestolatka, która musi pochować ojca.
Zauważając moją obecność po raz pierwszy od czasu, kiedy weszliśmy do
jego pokoju szpitalnego, ma czelność spytać:
– Dlaczego on tu jest?
– Bo umierasz, a on był na tyle miły, żeby przylecieć ze mną z Nowego
Jorku – odpowiada Dakota niskim, chłodnym głosem.
Nienawidzę tego, że ten człowiek wciąż sprawia, iż jego córka czuje się
nikim. Zmienia się jej głos i cała postawa, kiedy ten dupek jest obok. Nieważne,
czy umiera, czy nie, nigdy nie nienawidziłem nikogo tak mocno jak jego.
Spogląda na mnie protekcjonalnie.
– Jak miło z jego strony.
Szukam głęboko czegoś – czegokolwiek – co sprawi, że zacznę mu
współczuć.
Zarówno ja, jak i Dakota ignorujemy jego komentarz, a ona siada na łóżku.
– Jak się czujesz?
– Jakbym umierał.
Dakota się uśmiecha. To nieznaczny uśmiech, ale zauważalny.
Chory macha rachityczną ręką w moim kierunku.
– Nie mogę z tobą rozmawiać przy nim. Każ mu sobie iść.
– Tato.
Dakota nie odwraca się do mnie.
I tak nie chcę tu być.
– Nie szkodzi. Jestem pewien, że nie chce, by coś mu przypominało okropne
rzeczy, które zrobił. Pójdę.
Podchodzę bliżej do jego łóżka.
Szarpie się w bok. Cóż, o tyle, o ile może.
– Wynoś się. Ależ masz tupet, przychodząc tu po tym, jak odebrałeś mi
córkę. Ty i ta twoja matka…
Zaczyna kaszleć i ledwo łapie oddech.
Nie obchodzi mnie to. Przepycham się obok Dakoty i staję nad nim, czując
swoją siłę. Mógłbym z łatwością zakończyć cierpienia nas wszystkich i…
– Landon!
Dakota ciągnie mnie za ramiona.
Co ja, do cholery, robię? Uświadamiam sobie, że unoszę obie ręce zaciśnięte
w pięści. Grożę umierającemu człowiekowi, który nie ma już nic do stracenia. Nie
mogę uwierzyć w to, jak wielka nienawiść płonie teraz we mnie. Teraz rozumiem,
jak to możliwe, że ludzie – nawet najczystsi ludzie – tracą nad sobą panowanie.
Wydycham i robię krok w tył.
– Zostawię ci tu samochód.
Wychodzę z pokoju.
Ostatni raz spoglądam na potwora i widzę w nim słabego, gasnącego
człowieka, a wyraz jego zapadłej twarzy prawie wystarczy, żeby wymazać z mojej
pamięci obraz tego, jak bił syna na kwaśne jabłko. Prawie.
Kiedy wychodzę ze szpitala, ledwo oddycham, więc przez pół godziny
siedzę na ławce przed budynkiem. Spoglądam w oczy zbyt wielu chorych ludzi jak
na jeden dzień, więc wstaję. Nie wiem, dokąd idę, ale nie mogę już tu siedzieć. Co
ja sobie w ogóle myślałem, przychodząc tu? Przechadzam się po parkingu i liczę samochody. Sprawdzam telefon. Liczę
ciężarówki. Sprawdzam telefon. Wreszcie dzwonię do cioci Reese. Po tym, jak na
mnie krzyczy za to, że nie powiedziałem jej, że przylatuję – że to z mojego powodu
Dakota nie potrzebowała już podwózki – spotykamy się w nowym Starbucksie.
Jessica zdążyła już skończyć zmianę, co bardzo mi odpowiada.
Po pierwszym powitalnym uścisku ciocia siada i od razu widzi, że coś jest
nie tak.
– No i jak tam, Lan?
Kiwa głową, ale jej włosy się nie ruszają. Ma tę samą fryzurę, którą miała
przez całe moje życie, a ja zastanawiam się, czy jej producent lakieru do włosów
oferuje dożywotni program lojalnościowy.
Wzruszam ramionami.
– Dale umiera. Mama niedługo będzie miała dziecko, a ja obleję najbliższy
egzamin. Wszystko po staremu.
Reese chichocze kpiarsko.
– Cóż, poczucie humoru ci się nie zmieniło. Jak się masz? Jak ci się podoba
w wielkim mieście? Tęsknię za tobą i za twoją mamą. Jak ten jej mąż? Lubisz go?
Jak jego syn? Jak on tam miał… Harding?
– Hardin. No i przecież bez przerwy rozmawiasz z mamą.
Upijam łyk trzeciej tego dnia kawy.
– To nie to samo. Ona może kłamać. Ale jest tam szczęśliwa, prawda?
– Tak. – Kiwam głową. – Nawet bardzo szczęśliwa.
– Długo zabawisz?
Potrząsam głową.
– Nie. Tylko dwa dni.
Rozmawiam z ciocią trzy godziny. Śmiejemy się, gadamy o starych
i nowych dziejach, a ja czuję się znacznie lżejszy niż tego ranka. Ani razu nie
wspomniałem o Norze. Nie wiem, co o tym myśleć.
Kiedy wracam do hotelu, Dakota leży w łóżku. Na zewnątrz wciąż jest jasno.
Nie zdjęła butów, a jej drobne ramiona trzęsą się, kiedy zamykam drzwi. I tak po
prostu wiem, że on nie żyje. Wreszcie umarł.
Co za okropieństwo, że tak myślę.
Nieważne, jakie to okropne, to prawda.
Podchodzę i siadam obok tej wątłej dziewczyny. Kiedy delikatnie obracam ją
za ramię, żeby się jej przyjrzeć, jej twarz jest wykrzywiona od bólu.
Podnoszę ją i biorę w ramiona. Szarpie się na moich kolanach jak pisklę.
– Przykro mi – mówię i masuję jej plecy, a ona płacze w moje ramię.
Zaciska objęcia na mojej szyi i szlocha:
– A mnie nie.
Jej szczerość jest napędzana przez ból, podobnie jak moja, i nie mogę jej za to oceniać. Trudno opłakiwać śmierć złego człowieka, nawet ojca. Istnieje chyba
oczekiwanie, by udawać, że zmarły był ideałem, i opowiadać o nim na pogrzebach
w samych superlatywach. To nieprzyjemne i co najmniej wątpliwe moralnie.
Tulę Dakotę, dopóki jej łzy nie wyschną. Opuszcza mnie na chwilę, żeby
skorzystać z łazienki, ale szybko wraca. Przypomina mi się dzień, kiedy
pochowaliśmy jej brata, i zalewa mnie wielka fala wspomnień. Czy jesteśmy
gotowi zostawić przeszłość za sobą? Wraz ze wszystkim, co zawierała? Wszystkie
łzy tak, ale co z dobrymi chwilami? Co ze wszystkimi nocami, kiedy goniliśmy za
robaczkami świętojańskimi, i dniami, kiedy goniliśmy za słońcem? Wszystkimi
pierwszymi, drugimi i trzecimi razami? Ta kobieta była tak ważną częścią mojego
życia – czy jestem gotów z niej zrezygnować?
Kiwa głową, pytając, czy może znów się do mnie przytulić, a ja
z westchnieniem zdecydowania otwieram przed nią ramiona.

Nothing less Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz