Rozdział dwudziesty dziewiąty

107 0 0
                                    

Landon
Wracamy do mnie uberem. Nora milczy, a ja czuję się lżejszy niż wcześniej.
Nawet po niezręcznym pożegnaniu ze Stausey i jej mężem z jakiegoś powodu
czuję się lepiej. Z każdym słowem, które wypowiadaliśmy do siebie z Norą na
dachu, narastało we mnie uczucie ulgi. Teraz, kiedy zburzyliśmy część murów,
które wyrastały między nami, nie musimy się już wciąż na nie wspinać. Nie
zniknęły, ale związki to nie prosta sprawa. Im bliżej poznaję Norę, tym bardziej
uświadamiam sobie, że mój związek z Dakotą był zbyt trudny jak na nasz wiek. Wpadliśmy w wygodny wzór wzajemnej zależności, ale nieważne, co się stanie,
zawsze będzie mogła na mnie liczyć. Nora chyba teraz lepiej to rozumie.
Teraz, kiedy opowiedziałem jej o najgorszym dniu w moim życiu, czuję się
jej bliższy. Dlaczego dzięki temu, że obarczyłem ją częścią swojego bólu,
zbliżyliśmy się do siebie? Ból nie powinien być czymś, co lepiej przeżywać
wspólnie. Należy chyba radzić sobie z nim w samotności, prawda?
Cholera, sam nie wiem. Chociaż często myślę o tym dniu, już od dawna nie
przeżywałem na nowo całej tej tortury. Śmierć Cartera miała ogromny wpływ na
to, kim się stałem, dorastając. Zmieniła wszystko, co sądziłem, że wiem o stracie,
miłości i bólu. Nie wiedziałem nic o bólu i cierpieniu, dopóki nie musiałem
trzymać ciała rzucającej się Dakoty na zimnym linoleum, kiedy ratownicy
medyczni wywlekali sztywne zwłoki jej brata z jego sypialni.
Musieli dać jej zastrzyk, żeby się uspokoiła. Spała tej nocy w moim łóżku,
skulona przy mojej klatce piersiowej, a ja czułem, jak łamie się jej serce, za
każdym razem, kiedy budziła się i orientowała, że to nie koszmar. Jej brat nie żył.
Tata Dakoty gdzieś zniknął, ale byłem przekonany, że gdybyśmy się postarali,
znaleźlibyśmy go w barze.
Nora wciąż drży w moich ramionach i teraz nie jestem pewien, czy
opowiedzenie jej wszystkiego było dobrym pomysłem. Pewnie mogłem nie
wyjawiać jej wszystkich szczegółów. Chciałbym, żeby wspomnienie o tym dniu się
zatarło. Czekam, aż to się stanie, ale jeszcze się nie stało.
Im bardziej oddalamy się od Manhattanu, tym większy czuję dystans między
Norą a mną. To, co wydarzyło się na dachu, zdecydowanie sprawiło, że się do
siebie zbliżyliśmy, ale im ciemniej się robi i im dalej jesteśmy od migoczących
świateł Manhattanu, tym bardziej się zastanawiam, czy uda nam się to dalej
ciągnąć. Czy ciemność sprawi, że łatwiej będzie nam się nawzajem przed sobą
ukrywać?
– Przepraszam za dzisiaj – mówi wreszcie Nora, kiedy docieramy do mojej
kamienicy. Wyjmuje dłonie spomiędzy moich dłoni i powoli wysiada z samochodu.
Cicha noc Brooklynu przekłuła naszą manhattańską bańkę.
– Nie było najgorzej.
Wzruszam ramionami, próbując trochę poprawić jej humor.
Widzę po jej wyrazie twarzy, że jej to nie przekonuje. Milczy, kiedy
wchodzimy na chodnik.
– Chcesz wejść na górę?
Kiwa głową, a ja sięgam po jej dłoń.
Słyszę urywany oddech, a potem przez ciemność przebija się głos Dakoty.
– Przez cały dzień nie odbierałeś moich telefonów.
Nora puszcza moją dłoń. Dakota wstaje z krawężnika, na którym siedziała.
Trzyma liść i obiera go po kawałku, upuszczając jego skrawki na chodnik.
– Co tu robisz, Dakota? – pytam spokojnym głosem.
Bardzo bym chciał, żebyśmy mogli w trójkę kulturalnie porozmawiać na
moim chodniku. Grupa młodych chłopaków wchodzi do sklepu pod moim
mieszkaniem, a ja podążam za nimi wzrokiem i spoglądam za ladę. Ellen pracuje –
chyba sama. Patrzę na nich, jednocześnie obserwując dwie kobiety obok mnie.
Nora jest tuż za mną i nie patrzy na Dakotę. Dakota stoi w miejscu, wciąż
obskubując liść. Zastanawiam się, czy Nora widzi teraz Dakotę w innym świetle –
może zrozumie ją trochę lepiej?
Przyglądam się im obu i łapię się na tym, że wspomnienia mieszają mi się
z rzeczywistością. Przed chwilą byłem w przeszłości z załamaną, płaczącą Dakotą,
a teraz ona stoi tu z dłońmi na biodrach, rozwianym włosem i hardą miną. Nie
wygląda już na załamaną. Czy to znaczy, że nie jest?
Z pewnością nie znaczy. Tessa nie wygląda na załamaną, a przecież ledwo
może się pozbierać. Jest w proszku.
– Próbowałam się do ciebie dodzwonić przez cały dzień – mówi Dakota
głosem cichym, ale dość wyraźnym, żebym zauważył ostrze, które się w nim kryje.
– Drugi raz już tu przychodzę. Już miałam się zbierać. – Dakota patrzy prosto na
Norę. – Miałeś mi odpowiedzieć w sprawie Michigan.
Michigan – jak mogło mi to wypaść z głowy?
– Co u niego? – pytam, próbując znaleźć w głowie odpowiedź.
– Bez zmian. Skoro ignorowałeś moje telefony… – Dakota wbija wzrok
w ziemię. Wygląda, jakby te słowa ją bolały. – Przyjmuję, że odmawiasz. Mogłeś
po prostu powiedzieć „nie”.
I oto poczucie winy. Czy uzasadnione? Nie potrafię ocenić.
W niektórych sytuacjach, kiedy szuka się właściwej odpowiedzi, trudno
definitywnie odróżnić czerń od bieli – żałujemy wtedy, że istnieją szarości. To
właśnie jedna z tych chwil. Jestem dobrym człowiekiem, prawda? Lojalnym
przyjacielem i wzorowym obywatelem. Pomagam kobietom pozbierać rozrzucone zakupy, a raz oddałem kopertę pełną pieniędzy – było w niej dokładnie dwieście
dolarów – na policję w Saginaw. Nigdy nie uważałem się za jedną z tych osób,
które odnajdują przyjemność w zadawaniu innym bólu. Nigdy nie musiałem wątpić
we własne intencje ani zastanawiać się, czy aby na pewno jestem taki doskonały.
Dziwnie mi z tą myślą. Do tej pory oceniałem wszystkich facetów dookoła
siebie, facetów, którzy zdradzają swoje dziewczyny i oszukują przyjaciół –
myślałem o nich jako o najgorszych szumowinach tego świata… a czy sam jestem
lepszy?
Okłamałem Dakotę prosto w oczy w sprawie Nory. Przespałem się z Norą
i chyba nawet nie pomyślałem o tym, żeby powiedzieć Dakocie. Normalnie
uznałbym, że to nie jej interes – ale dlaczego nie? Jest ważną częścią mojego życia
i mi ufa, a jednak chciałem trzymać Norę w ukryciu przed nią? Aby jeszcze
pogorszyć sprawę, ukrywałem Norę jak brudną tajemnicę, jednocześnie wywołując
w niej poczucie winy, bo nie mówi mi o swojej przeszłości?
Nie jestem dobrym gościem, miłym przyjacielem. Zmieniłem się
w manipulatora, Organizatora Igrzysk. Nie żebym kazał niewinnym dzieciom
mordować się nawzajem. Czy Nora byłaby w mojej historii Peetą, czy Gale’em?
Jestem jeszcze większym manipulatorem niż Katniss – ona przynajmniej walczy
o swoje życie, a ja po prostu rzucam się tam i z powrotem pomiędzy dwiema
kobietami, którym na mnie zależy, i jakoś nie mogę zdecydować, co robić. Więc
jest tak, jakbym sobie pogrywał z obydwiema. To, czy robię to celowo, czy nie, nie
zmienia rzeczywistości. Mogłem po prostu powiedzieć Dakocie „tak” albo „nie”,
zamiast cały dzień ignorować telefony od niej, kiedy jej tata umierał! Co ze mną
nie tak?! Czy właśnie na tym polega chodzenie z kimś na randki? Na utracie
kontaktu z rzeczywistością kosztem wszystkich innych?
To nie wydaje się fair. Ani nie jest warte zachodu.
– Przepraszam. Powinienem był odbierać, kiedy dzwoniłaś… – zaczynam,
nie mogąc powstrzymać się od zerkania na Norę, a potem na Dakotę. – To była
długa noc.
Nie zauważam, jak nietaktowny był mój komentarz, dopóki słowa nie
wybrzmiewają i nie kiszą się przez kilka sekund w nieruchomym powietrzu.
– Cóż, przepraszam, że przerwałam twoją długą noc – mówi Dakota,
odsłaniając zęby. – Lecę rano. Twoja ciocia Reese odbierze mnie z lotniska
i podrzuci do szpitala.
Na wspomnienie cioci Reese czuję ukłucie w klatce piersiowej. Tęsknię za
nią. Dawała mi poczucie normalności przez całe dzieciństwo. Uwielbiam ją
i mojego wujka. Cóż, uwielbiałem. Kiedy żył.
– Przepraszam, Dakota…
Robię krok w jej kierunku.
Jej głos mi przerywa. – Leć z nią.
To głos Nory.
Odwracam się i na nią patrzę. Chyba źle usłyszałem. Spogląda na mnie
smutnym wzrokiem.
– Leć z nią, Landon.
– Co? – szepczę i kładę dłonie na jej skrzyżowanych na piersi rękach.
Kiwa głową i cicho powtarza:
– Leć z nią. Tak należy postąpić.
Przechylam głowę w bok, najwyraźniej nie rozumiejąc, co tu się dzieje.
– Mówię poważnie. To, że podzielasz jej smutek, nie odbiera nam tego, co
mamy. Tak należy postąpić.
– Landon potrafi sam decydować.
Głos Dakoty brzmi, jakby na jej strunach głosowych zaciskał się sznurek
sięgający aż do naszego dzieciństwa.
– Próbowałam ci pomóc.
Nora podchodzi krok do przodu, a Dakota przesuwa się w jej kierunku. Nie
wiem, czy uda mi się dziś nie dopuścić do rozlewu krwi. Nie mam w sobie dość
energii, by rozdzielać bijące się kobiety.
– Przestańcie.
Staję pomiędzy nimi z szeroko rozstawionymi dłońmi.
Dakota zachowuje dystans, ale nie trzyma języka na wodzy.
– Maggy próbowała się z tobą skontaktować.
Dakota patrzy przymrużonymi oczami na Norę, która wzrusza ramionami.
– I? Nie mieszkam tam już… nie ma o czym gadać.
Dakocie chyba nie podoba się ta odpowiedź. Znów zaglądam do sklepu na
rogu, żeby sprawdzić, co u Ellen. Nie widzę jej za ladą. Zaczynam iść w kierunku
sklepu, a Nora łapie mnie za rękaw.
– Puść – warczę na nią.
Pospiesznie dodaję „przepraszam”, ale nie mogła tego usłyszeć.
Kiedy otwieram drzwi, faceci są już przy kasie. Zachowują się głośno,
a dwóch najmniejszych rzuca między sobą baton. Tylko jeden z nich zauważa, że
się do nich zbliżam. Spogląda na mnie, ale najwyraźniej nie obchodzi go moja
obecność.
Wyglądam przez drzwi i zauważam, że Dakota i Nora rozmawiają, stojąc
niedaleko siebie. Nie wydaje się, żeby którakolwiek z nich krzyczała – to dobry
początek.
– Ile za to? – pyta Ellen jeden z chłopaków.
Ma niski głos jak na nastolatka – mam wrażenie, że już wystarczająco długo
są w tym sklepie.
Ellen wkłada do torby małą paczkę doritos – robi to sprawnie, nie zwracając uwagi na chłopaków. Bierze dziesięciodolarówkę od jednego z nich i wydaje
resztę.
Dzieciak patrzy na piątkę w swojej dłoni.
– Dałem ci dwudziestkę.
Poza chipsami kupił jeszcze mountain dew.
– Dałeś mi dziesięć – mówi beznamiętnie Ellen.
Odwraca głowę, jakby chciała zrozumieć, co się dzieje. Widzę, że zaczyna
w siebie wątpić.
Stojąc za chłopakami, mówię:
– Dałeś jej dziesiątkę. A teraz weź zakupy i wynoście się stąd.
Powoli (dobrze, że to nie gra wideo, bo wszyscy dawno już leżeliby na
podłodze) odwracają się i mierzą mnie wzrokiem. Dobrze się przyglądam tym
dzieciakom i właśnie wtedy, kiedy zaczynam się zastanawiać, czy będą agresywne,
słyszę za sobą głos Dakoty.
– Wypierdalać stąd! Nie wiem, jakie debilne pomysły krążą wam teraz po
głowach, ale jeśli zrobicie jakieś głupstwo, zmieni to resztę waszego życia. Więc
jeśli wam na nim zależy, idźcie stąd.
Grupka dzieciaków (najstarszy nie może mieć więcej niż piętnaście lat)
szybko opuszcza sklep, mamrocząc do siebie, kiedy nas mijają. Dakota nawet na
nich nie patrzy. Cały czas wbija wzrok we mnie.
Nie wiem, co robić. Minęło tak dużo czasu, od kiedy potrafiliśmy
dogadywać się bez słów. Kiedyś mogliśmy przeprowadzić tak całą rozmowę.
Myślę o tym, jaka była kiedyś. Trudno porównać młodszą jej wersję ze starszą,
która teraz na mnie patrzy. Czuję się skołowany, znając kogoś na wylot,
a jednocześnie czując się od niego tak bardzo oddzielonym. Dakota spogląda na
mnie ze zdziwieniem, kiedy zmuszam się, by przestać na nią patrzeć. Dręczy mnie
świeże wspomnienie Cartera i widok Dakoty sprawia mi ból.
Podchodzę do lady, za którą stoi zdezorientowana Ellen. Prostuje plastikowe
worki pod kasą.
– Musisz na siebie uważać, kiedy pracujesz tu tak późno sama. Masz się
czym bronić?
Zerkam za ladę. Przy nogach Ellen widzę kartony papierów i otwartą
skrzynkę z narzędziami. Cóż, pewnie mogłaby użyć jednego z tych młotków,
gdyby musiała…
– Nic mi nie jest… i tylko ja mogę pracować do tak późna – mówi trochę
ostrym tonem.
Chciałbym, żeby pracując sama w nocy, była równie bezpieczna jak ja, ale
niestety tak nie jest. I nie chcę dalej jej zawstydzać, pytając, dlaczego tylko ona
może tu być w nocy. Nie wątpię w jej szczerość, a nie mogę jej naciskać w tej
kwestii. – Po prostu na siebie uważaj, okej? – mówię. – I dzwoń do taty za każdym
razem, kiedy wchodzi grupa chłopców i zaczyna się tak zachowywać.
Ellen przewraca oczami, ale wierzę, kiedy mówi, że tak zrobi. Potem
sugeruję, żeby zamknęła już na noc, i wracam na zewnątrz.
Kiedy tylko staję w progu, naprzeciwko mnie pojawia się Dakota.
– Nic jej nie jest?
Kiwam głową i rozglądam się ponad głową Dakoty, szukając na zewnątrz
Nory.
– Landon, próbowałam cię ostrzec w sprawie Nory. Wiem, że mi nie
uwierzysz, ale od początku cię okłamywała – mówi Dakota pospiesznie i czuję, jak
gotuje się od gniewu. – Wiedziała, że byliśmy razem. Okłamała nas oboje. Ona…
– Dosyć – mówię bez cienia wahania w głosie.
Spoglądam na stojącą samotnie na chodniku Norę. Ma rozchylone usta i jest
wyprostowana. Zachowanie neutralnego wyrazu twarzy musiało ją wiele
kosztować. Widzę, że pewnie opracowuje w głowie różnego rodzaju teorie o mnie
i Dakocie. Aby jeszcze pogorszyć sprawę, Dakota łapie mnie za dłonie. Nora się
wzdryga, ale wciąż patrzy na nas beznamiętnie.
– Nie mogę uwierzyć, że i tak się z nią spotkałeś i prowadzisz ją do swojego
mieszkania, kiedy ja przez cały dzień usiłowałam się z tobą skontaktować.
Cierpiałabym mniej, gdybyś mi po prostu powiedział. Musiałam zgadywać, co się
dzieje, i zachowywać się jak obsesyjna eks, bo nie dostawałam żadnych
odpowiedzi od żadnego z was. Oboje stworzyliście tak zawikłaną sieć kłamstw, że
nie możecie się z niej wyplątać.
Dopiero teraz zwracam uwagę na ubranie Dakoty i próbuję się domyślić, jaki
miała na dziś plan. Ma na sobie obcisły podkoszulek z dużym dekoltem w serek.
Jej ciasne czarne dżinsy bardzo różnią się od spodni dresowych, w których
zazwyczaj chodzi, a makijaż na jej skórze lśni w świetle ulicznej latarni.
Co sobie myślała, kiedy tu przychodziła? Czy chciała mnie uwieść, żebym
poleciał z nią do Michigan? Czy żebym trzymał się z dala od Nory?
A może z obu tych powodów?
– Dakota… – mój gniew wyziera zza każdej głoski jej imienia. –
Powiedziałem: dość. Nie możesz ot tak tu przychodzić i zachowywać się tak przed
moim mieszkaniem. To nie Saginaw… ludzie nie będą po prostu słuchali o naszych
sprawach, tylko wezwą policję.
– Landon… – Ściska moje dłonie, ale zabieram je. – Spytaj ją o jej bogatą
rodzinę, o jej jeszcze bogatszego męża. On…
Głos Dakoty wciąż rozbrzmiewa, ale to, co mówi, wlatuje mi jednym uchem
i wylatuje drugim. Nie słyszę ani jednego słowa, które wypowiada.
Mąż?
– Kiedy ją wyrzuciłyśmy, zachowywała się, jakby nie miała dokąd iść. Ale miała… ma wielki dom pod miastem. Widziałam go.
Scarsdale. To, jak się przebierała. Dlatego nie pozwoliła mi za sobą iść.
Coś tam, coś tam, coś tam… Dakota ciągnie dalej. Nora spogląda na mnie
i marszczy brwi. Widzę w jej zdezorientowanym spojrzeniu, że wyraz mojej twarzy
się zmienia.
Ma męża?
Oczywiście, że tak.

Nothing less Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz