Wokół było ciemno. Nie wiedziałam gdzie jestem. Postanowiłam iść przed siebie. Nagle zauważyłam jak ściany korytarza w którym szłam zaczynają zmieniać kolor. Przede mną rozciągała się przepiękna plaża z błękitnym oceanem. Zawsze marzyłam żeby ktoś mnie na taką zabrał. Rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam jak zbliża się do mnie pewna postać. Wydawała się znajoma. Jej chód, postura... DZIADEK! Ze łzami w oczach zaczęłam biec w stronę tak bliskiej mi osoby.
-Dziadku!
-Ooo... Moja wnusia. Megan kochanie co ty tu robisz?
-Nie wiem dziadku. Gdzie ja jestem?
-To jest przejście. Taki tunel pomiędzy niebem a ziemią.
-Czy ja umarłam?
-Prawie. Ale jeszcze niedokońca.
-Co to znaczy?
-Czyli możesz jeszcze wrócić.
-Tylko...że ja nie wiem czy chcę wracać.
-Jak to?
-Bo widzisz ja potrzebuje nowego serca i nie sądzę żeby takowe się znalazło.
-Pomyśl o swoich bliskich...o mamie, o twoich przyjaciółkach
- Poradzą sobie.
-A on...-i wtedy przed nami pojawił się obraz Justina. Stał oparty o szybę i płakał-on naprawdę źle skończy bez ciebie. Masz na niego bardzo dobry wpływ. Powinnaś wrócić.
Po tych słowach dziadek zniknął a ja weszła do oceanu i zniknęłam pod powierzchnią wody.
W jednej chwili znalazłam się w sali szpitalnej.
-Megan słyszysz mnie?
-Justin? Gdzie on jest?
Wtedy chłopak wparowały do sali i usiadł przy moim łóżku.
-Kochanie...o Boże nie strasz mnie tak więcej.
-Dobrze. Justin?
-Tak?
-Wróciłam dla ciebie.
