Rozdział 27

1.9K 121 3
                                    

     Kiedy znów zostałam sama, zamknęłam oczy i wróciłam myślami do moich ostatnich wspomnień o tacie.

     Jechaliśmy nie więcej, jak trzynaście minut. Po drodze śmialiśmy się i śpiewaliśmy piosenki z radia.

- Jesteśmy na miejscu- uśmiechnął się tata.

 Wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się w stronę straganów. Chodziliśmy od stoiska do stoiska, a wszędzie unosił się przyjemny dla nosa, zapach kwiatów. Na lewo od nas były setki lilii. Ruszyliśmy w głąb hali. Mijaliśmy po kolei stosy tulipanów, skrzynie orchidei, wodospady margerytek, aż w końcu znaleźliśmy góry róż. Znaleźliśmy sprzedawce mającego te, jedyne róże i kupiliśmy dwie sadzonki tych intensywnie czerwonych kwiatów. Zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Teraz deszcz zamienił się w prawdziwą ulewę. Wjeżdżaliśmy na skrzyżowanie na Euston Road. Jechaliśmy śmiejąc się. Na prawym pasie, srebrny volkswagen, zderzył się z czarną toyotą jadącą przed nami .

- Uważaj!- zawołałam.

 Samochód gwałtownie skręciło w prawo. Zaraz potem zaczął wirować. Pojazd uderzył w coś z przeraźliwy hukiem, a świat odwrócił się do góry nogami.

 

     Szlochałam wisząc do góry nogami. Moje ciało trzymane było przez pas bezpieczeństw i boleśnie wbijało się w ramię. Coś mokrego kapało mi na rękę. Pierwsze co pomyślałam to deszcz, ale to coś było czerwone. Usłyszałam syreny karetki i straży. Chwilę potem ktoś rozciął drzwi i byłam wyciągana z samochodu. Jeden ze strażaków zaniósł mnie do karetki i położył na noszach. Podszedł do kobiety i szepnął jaj coś. Pokiwała głową i wróciła do mnie. Cała trzęsłam się z zimna.

- Jak się nazywasz- spytał jeden z ratowników, ale ja nie odpowiedziałam.

 Zgięta wpół, zaniosłam się gwałtownym kaszlem, a gdy odjęłam dłoń od ust, była na niej krew. Jęknęłam cicho.

- Wieziemy ją szybko do szpitala. Szybko- powiedziała kobieta obok.

 Włączono syrenę i znów jechałam przez Londyn.

- Lili Whitford- powiedziałam, gdy trochę się uspokoiłam.- Gdzie jest mój tata?- zawołałam.- Vincent Whitford, gdzie jest mój tata?!- krzyknęłam bardziej panicznie.

- Spokojnie. To ten mężczyzna jadący z tobą w samochodzie?

- Tak, tak! Gdzie on jest?

 Kobieta spojrzała na mężczyznę i z powrotem na mnie.

- Jedzie w drugiej karetce- powiedziała i ciężko westchnęła.

 To dobrze. Wszystko będzie dobrze. Wyzdrowiejemy i będzie tak jak dawniej. Zachciało mi się spać. Zamknęłam oczy i miałam pogrążyć się w śnie, gdy dobiegł mnie głos kobiety:

- Nie zasypiaj.

 Nie otworzyłam już oczu, nie mogłam, tylko pogrążyłam się w przyjemnej ciemności.

 

     Otworzyłam oczy, ale nie byłam już w karetce, a w białej sali. Pokój nie wydawał się już rozmazaną plamą, jak przed chwilą. Na lewo ode mnie na krześle siedziała mama.

- Kochanie, obudziłaś się- powiedziała.

 Na jej twarzy widać było mokre ścieżki łez. Rozejrzałam się po sali. Dotknięta nagłą myślą, zapytałam:

- Gdzie jest tata?

- Nie żyje- mama wypowiedziała te słowa niemal niesłyszalnie.

- Niemożliwe! Mówili, że jedzie w drugiej karetce. Jechał za nami, słyszałam syrenę!

- Zmarł w drodze do szpitala.

 Zaczęłam płakać, a mama nie próbowała już hamować swoich łez.

 

     Spędziłam jeszcze tydzień w szpitalu, a potem wróciłam do domu. Bez taty wydawał mi się taki pusty. Całymi dniami siedziałam smutna i żadne próby rozweselenia mnie nie odnosiły sukcesów. Ludzie dookoła mnie obchodzili się ze mną jakbym była za szkła.

     Po jakimś czasie oczywiście zaczęło mi przechodzić, ale najgorsze były koszmary. Męczyły mnie przez bardzo długi czas po wypadku. Mama zapisała mnie na kilka sesji z psychologiem dziecięcym, ale to nie pomagało.

     Po roku nastąpił przełom- jak to nazwał psycholog. Zaczęłam się uśmiechać, nawet śmiać, a koszmary odeszły w niepamięć. Wychodziłam ze znajomymi, bawiłam się, ale nigdy nie zapomniałam. Tego nie da się zapomnieć.

 

     Otworzyłam oczy i poczułam jak z policzka skapuje mi pojedyncza łza, a ciało drży z zimna. Wtedy pomyślałam, że muszę być silna, dla taty. Nieważne co ze mną zrobią ja i tak jakimś sposobem się stąd wydostanę. Uda mi się.

Myśląc o tym jednym, zapadłam w niespokojny sen.

 

 

Jace Pov:

     Podszedłem do Johna. Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął. Otwierał usta żeby coś powiedzieć, ale nie dopuściłem go do głosu.

- Czemu nie powiedziałeś mi, że chcecie porwać siostrę Drake'a, którą jest Lili i którą poznałem już wcześniej?

- Cóż, to nam dużo pomogło, że się z nią poznałeś, ale byłbyś bezużyteczny, gdybyś miał ją porwać. Mogły by cię wziąć sumienie czy coś. Drake musi zapłacić za swoje. Nie pamiętasz już co zrobił nam i naszej rodzinie?

     Dobrze pamiętałem. On i jego ojciec, z zimną krwią zabił naszą matkę i ojca. Nigdy mu tego nie wybaczę. I w sumie rozumiem myślenie Johna. Chce, aby Drake cierpiał tak jak my, tak jak on. Prawdopodobnie chce zabić też jego matkę, żeby było po równo. Ale gdzie w tym wszystkim jest Lili?

- Skoro chcesz ją tylko zabić to dlaczego to przeciągasz?- spytałem z ciekawością.

- Ponieważ zemsta rozkwita powoli, aby się nią napawać.

 

W złym miejscu i  czasieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz