02. Vingt

43 4 104
                                    

Rozglądałem się po pokoju, uciekając od rozgniewanego wzroku Michaela, który w dalszym ciągu stał w progu ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. Patrzył na mnie, tak jakbym co najmniej go zdradził albo zabił jego ukochanego chomika z dzieciństwa i miał z tego ogromną radość.

- Dalej zamieszasz tak siedzieć i nie odzywać się ani słowem? - Warknął, przybliżając się nieco bardziej do mnie i Lucy. - Hemmings do kurwy nędzy odpowiedz mi!

Nasze spojrzenia się zbiegły, a ja wydałem z siebie ciche westchnięcie. Nie chciałem z nim o tym rozmawiać. Nie w tej chwili. Szczególnie, gdy zostawił mnie tam sam i poszedł do baru. Beze mnie. Już nawet nie chodziło o to, że nawalił się sam, ale że zachował się, jak szczeniak. Szczeniak, którym kiedyś byłem ja. Niby to tylko jeden raz, ale nie chciałem, żeby stało się z nim to samo, co ze mną, kiedy poznałem Ashtona oraz Caluma. Przed trafieniem na nich byłem przykładnym dzieciakiem, który martwił się o swoją edukację, a nie o to, że nie zaliczy przypadkowej laski na imprezie. Nigdy bym nie chciał do tego wrócić. To był jeden z gorszych okresów w moim życiu. Mimo że to było ledwo rok temu, czuję jakby minęło przynajmniej kilka lat. 

- Po pierwsze to ty - wskazałem na niego palcem, a on zmarszczył brwi na ten gest i jedynie podszedł jeszcze bliżej. - nie waż się podchodzić bliżej, bo jebie od ciebie wódką. Kontynuując, to ty mnie zostawiłeś samego na tym cholernym balu. To ty poszedłeś z moimi przyjaciółmi do jakiejś speluny i się najebałeś. Ja nie zrobiłem nic złego. Zachowałeś się, jak pierdolony szczeniak. Jak ja zanim cię poznałem. Brakuje tylko, żebyś zaliczył jakąś dziewczynę, o ile tego nie zrobiłeś. Cholera, masz do mnie problem, bo poszedłem do domu. To totalnie idiotyczne, nie uważasz? Miałem tam siedzieć i czekać, aż szanowny pan Clifford zechce się zjawić? - Poczułem, że pieką mnie oczy, a w gardle miałem ucisk, sygnalizujący, że lada moment pęknę. Pęknę i się rozpłaczę. - Miałem się dobrze bawić, pamiętasz? Dlatego wróciłem do domu z Lucy, którą również zostawił chłopak. Jeśli myślisz, że się z nią puściłem to jesteś w cholernie wielkim błędzie, Michael. - Z moich oczu strużkami płynęły łzy, a Michael zamknął mnie w swoim uścisku. To było ostatnie czego chciałem, ale nie potrafiłem się temu sprzeciwić. Okropnie śmierdział alkoholem, ale w pewnym sensie czułem się bezpieczny.

- Shh. - Wymruczał, kiedy ja schowałem głowę w zagłębieniu jego szyi. - Przepraszam, że cię zostawiłem i nawaliłem się tak, że już wcale nie myślę. Nie chciałem, Luke. Przykro mi. Nie tak miało wyjść. Wiem, że moje tłumaczenia są bezsensu i nic nie zmienią. - Zsunąłem z moje palca pierścionek i wsadziłem mu w dłoń. Cofnięcie się do tyłu w związku mnie bolało, ale to było najlepsze rozwiązanie, na jakie mogłem wpaść. Za szybko zaczęliśmy wchodzić na ten etap. 

- Michael, przepraszam... - Odsunąłem się, a on zmrużył oczy próbując rozgryźć o co mi chodzi. Otworzył swoją dłoń i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Takiej reakcji się nie spodziewałem.

- Co? Co to ma znaczyć? - Dopytywał. - Czy ty zamierzasz ze mną zerwać? Luke oszalałeś?

- Nadal jesteśmy razem, cofam tylko oświadczyny. - Wyjaśniłem. Wyglądał na zranionego, ale potrzebowałem czasu.

- To nadal brzmi, jakbyś ze mną zrywał. - Stwierdził, krzyżując ręce na piersiach. - Ale cóż, twoja decyzja. - Nonszalancko dodał i odwrócił się na pięcie, wychodząc z pokoju. Obraził się, cudownie. Tego mi brakowało do pełni szczęścia.

- To ja może już pójdę... - Lucy, która milczała cały czas zamiast mi pomóc, teraz zamierza iść. Ach, czyli, jak ktoś potrzebuje mnie to ja jestem, ale gdy mi potrzeba wsparcia to nie ma nikogo.

- Rób co chcesz. - Wzruszyłem ramionami. Spojrzałem na nią obojętnie i sam opuściłem pokój. Zatrzymałem się przed drzwiami do sypialni chłopaka i zastanawiałem się, czy wejść. Kilka razy próbowałem zapukać, ale strach, że na mnie nakrzyczy, czy cokolwiek podobnego, był silniejszy. 

Po kilku minutach spędzonych na siedzeniu pod ścianą i rozmyślaniu, jak to rozegrać zebrałem się na odwagę. Podniosłem się z miejsca i delikatnie zapukałem do drzwi. Usłyszałem ciche "wchodź", co trochę mnie ośmieliło. Przekroczyłem próg pokoju i ujrzałem zapłakanego Clifforda, który leżał na łóżku opatulony kocem. 

- Mike, spokojnie. Nie płacz. - Usiadłem obok niego, podając mu chusteczki leżące na stoliku obok. Sam wytarłem mu ciągle lecące łzy. 

- Nie potrzebnie na ciebie naskoczyłem. Sam jestem sobie winien.

- Nawet tak nie mów, proszę... To ja ciebie zraniłem i to ja jestem winien. - Spojrzałem w już lekko podpuchnięte oczy chłopaka, a ten przylgnął do mnie. Objął mnie szczelnie swoimi silnymi ramionami, a ja wytarłem mu pozostałości łez z jego policzków. 

- Ważne, że jesteś obok. To jest dla mnie najważniejsze. To czy jesteś moim narzeczonym, czy chłopakiem nie liczy się tak bardzo, jak to że jesteś obok. Status relacji nigdy nie będzie dla mnie tak istotny, jak obecność, bo jej nie da się zastąpić. - Wypowiadając te słowa cały czas patrzył mi w oczy, a gdy skończył przywarł do moich ust. Poddałem się pocałunkowi od razu. - Kocham cię i zawsze będę cię kochał, nawet jeżeli ty już mnie nie będziesz. - W jego zielone tęczówki się rozpromieniły, a wargi były jeszcze bardziej malinowe i nabrzmiałe. 

- Też cię kocham, Michael. 

⚫️⚫️⚫️

Eluweczka moje kochane dzieciaczki!

Dotrwaliśmy do prawie końca tej absurdalnej historyjki o Muke'u. Jestem tak podekscytowana rozpoczynaniem pisania kolejnej, że to hit. Sprawia mi to taką przyjemność, jak na samym początku, gdy tutaj zaczynałam, ale teraz piszę lepiej (!!!)

Dbajcie o siebie, swoje roślinki i zwierzątka

Kc Was 

Ola xx

PS. chyba zmienię ten podpis...


Internet Friends |Muke|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz