#Rozdział 41

44 3 0
                                    

Razem z całą drużyną ruszyliśmy na halę, by rozegrać świetny mecz. Mieliśmy ogromne szanse na wygraną, więc chcieliśmy to wykorzystać. Gdy przekroczyliśmy drzwi prowadzące do wielkiej sali gimnastycznej przywitały nas okrzyki zagrzewające do walki pochodzące od naszych wiernych kibiców. Czuję się niesamowicie podekscytowany. Siadamy na ławce pod trybunami, drużyna przeciwna także zajmuje swoje miejsce. Na środek wbiegają cheerliderki i zaczynają tańczyć. Tłum z ciekawością ogląda ich popisy, a nam daje chwilę na ostatnie słowa trenera.

-Pamiętajcie, co macie zrobić. Musicie być skupieni i atakować. Nie pozwólcie rywalom zyskać przewagi. Do boju!- krzyknął trener Boston.

-Do boju!- krzyknęliśmy i ruszyliśmy na środek boiska. Wszyscy zawodnicy ustawili się na jednej linii, a potem nastąpiło odśpiewanie hymnu szkoły. Następnie gracze obu drużyn zajęli swoje miejsca. Skupiłem się i byłem gotowy na rozpoczęcie meczu. Po chwili do środkowej linii podszedł sędzia i zagwizdał podrzucając piłkę do góry. Mark i jakiś blondyn podskoczyli. Niestety piłka wylądowała w rękach przeciwnika. Zawodnik przekozłował kawałek, a następnie podał do gracza ze swojej drużyny stojącego kilka kroków ode mnie. Postanowiłem zareagować i po chwili odebrałem mu przedmiot. Przebiegłem kawałek i podałem Nathanowi, który jakimś cudem nie był kryty. W łatwy sposób zrobił dwutakt i zdobyliśmy pierwsze punkty. 

Pierwsza kwarta skończyła się remisem, a druga naszą przewagą o osiem punktów. W trakcie trzeciej szło nam coraz lepiej, a przeciwnicy stawali się coraz bardziej agresywni. Widać było, że nie odpuszczą i będą walczyć do końca. Niestety musieli się pogodzić z przegraną. 

Piłka była w rękach Marka. Na jego nieszczęście wszyscy zawodnicy byli kryci i nie miał komu podać. Odbiegłem od reszty cofając się lekko do tyłu.

-Mark tutaj!- krzyknąłem, a ten popatrzył na mnie i zatrzymał się, na co przeciwnik od razu zareagował. Sprawnie pokonał część boiska i zdobył punkty dla swojej drużyny. Byłem wściekły, bo Fennel na pewno mnie widział, jednak jego duma nie pozwoliła mu podać piłki swojemu wrogowi. Lepszym rozwiązaniem było oddanie jej przeciwnikom. Po ponownym rozpoczęciu gry Mark samotnie zaczął biec w kierunku kosza po drugiej stronie boiska. Nie zareagował na nasze nawoływania.

-Fennel, co ty do cholery robisz?!- wrzeszczał rozwścieczony trener łapiąc się za głowę.- Oszalał! Wywalę cię z drużyny!- nic na niego nie działało.

-Stary podaj, nie bądź gwiazdą!- krzyknął Patrick.

-To nie czas na twoje wygłupy!- warknąłem.- Co on najlepszego wyrabia?!- rzuciłem do Nathana, na co ten pokiwał głową w dezorientacji. 

Przeciwnicy szybko zrozumieli całą sytuację i odebrali przedmiot zdesperowanemu Markowi kierując się do naszego kosza. Nie mogliśmy pozwolić na kolejny atak. Każdy z nas starał się blokować drużynę przeciwną, ale nie było prosto. W końcu blondyn rozpoczynający mecz skoczył chcąc wrzucić piłkę do kosza. Nie udało mu się jednak i szybko spadł na ziemię zostając przyciśnięty przez Fennela. Sędzia zagwizdał i podbiegł do zwijającego się na podłodze blondyna. 

-Odsunąć się!- powiedział, a każdy posłusznie wykonał jego polecenie.- Co się stało Rolson?- chłopak zawył z bólu trzymając się za brzuch. 

-To był faul! On się na niego rzucił! Widziałem to! To nie było czyste zagranie panie  sędzio!- krzyknął chłopak z czarnymi włosami związanymi w kucyka. 

-Teraz następuje pięć minut przerwy! Pomóżcie mi znieść tego biednego chłopaka, a ty Fennel  schodzisz z boiska.- sędzia wstał, a ratownicy wynieśli na noszach poszkodowanego Rolsona. 

-Co!? To przecież nie był faul! Nic złego nie zrobiłem, to same kłamstwa!- krzyczał zrozpaczony Fennel. 

Wszyscy zawodnicy zeszli z boiska i usiedli na ławkach. Sięgnąłem po wodę i zająłem miejsce koło Nathana. Nie mogłem pojąć co Mark miał zamiar osiągnąć. Jego zagrywka była bardzo dziecinna i nieprofesjonalna. 

-Teraz mi do cholery jasnej wytłumacz Fennel coś ty sobie myślał! Dawno ktoś tak nie spieprzył akcji! To nie jest do kurwy przedszkole, żeby robić takie nieczyste zagrywki! Ile ty masz lat, pięć?!- trener był zły i zirytowany zachowaniem jednego z lepszych zawodników. Na bank się tego po nim nie spodziewał.

-Ale trenerze, to nie tak... Ja nie chciałem zranić tego chłopaka! Na prawdę, proszę niech mi pan uwierzy!- mówił żałosnym głosem, a mi chciało się śmiać.

-Brak mi do ciebie słów. Uważałem cię za silnego gracza, jednak okazałeś się samolubnym egoistą. Na razie wolę się skupić na spotkaniu, a nie na tobie, więc zejdź mi z oczu i nie pokazuj. Pogadamy jeszcze po wszystkim. A wy macie wracać na boisko, Jim zastąpi naszą  gwiazdeczkę.- pan Boston zaczął się śmiać.

***

Ostatecznie mecz skończył się naszą wygraną, z czego wszyscy się bardzo cieszyli. W świetnych humorach zawodnicy powoli zaczęli opuszczać halę i szli przebierać się do szatni. Na mnie czekała moja nagroda z wielkim uśmiechem na twarzy.

-Aaaaa wygraliście!- pisnęła Madison.- Byłeś niesamowity! Widać, że na prawdę się starałeś i dałeś z siebie wszystko!- dała mi buziaka w usta i spojrzała w oczy.- Mój zawodnik. No, a teraz leć się przebrać, bo będziemy świętować!- kiwnąłem potwierdzająco głową. Jako ostatni zawodnik przekroczyłem drzwi wychodzące na korytarz. Przed szatnią mojej drużyny stał jakiś koleś ubrany w dżinsy i błękitną koszulę. Widziałem, go wcześniej na trybunach i bardzo dokładnie oglądał cały mecz.

-Dzień dobry.- przywitałem się i chciałem wejść do szatni, jednak pan nie pozwolił mi na to.

-Twoja gra jest warta podziwu. Widać, że masz wielki talent.- zadziwiłem się, lecz podziękowałem za komplement.- Gdzie moje maniery, nazywam się David Hanks i poszukuję młodych gwiazd koszykówki.- stanąłem jak wryty, nie mogąc uwierzyć.- Możemy się chwilę przejść?- zapytał, na co skinąłem głową.- Mam dla ciebie pewną propozycję. Przez cały mecz podziwiałem twoją grę i jestem ci gotów zaproponować miejsce w światowej drużynie koszykarskiej w naszej szkole. Jeśli jesteś zainteresowany, to podaj swój numer telefonu i e-mail.- bez mniejszego namysłu wykonałem wszystkie potrzebne kroki i byłem zadowolony z siebie.- Wkrótce się do ciebie odezwiemy. Do zobaczenie Sebastianie.

-Do widzenia i dziękuję bardzo.- nie mogłem uwierzyć w swój sukces. W końcu pokazałem wszystkim na co mnie stać i co osiągnąłem dzięki swoim staraniom. Od dzisiaj nikt nie może mi wmówić, że pieniądze są w stanie zrobić wszystko. Za niedługo będę grał na światowym poziomie z równie mocnymi koszykarzami. Szczęśliwy zmierzałem ponownie w stronę szatni i myślałem, tylko żeby szybko opowiedzieć o wszystkim Madison i reszcie naszej małej paczki. Nagle poczułem silne uderzenie w głowę i upadłem na ziemię. Za chwile ktoś zaczął kopać mnie w brzuch, a ja nie mogłem oddać, ani się bronić.

-Co, myślałeś, że uda ci się mnie pokonać?- patrzyłem na swojego dręczyciela, którym był nie kto inny, jak Mark Fennel. Nie byłem w stanie wydać z siebie żadnego słowa, lecz tłumiłem w sobie ból, bo nie chciałem dać temu draniowi satysfakcji.- Szkoda, że twoja kariera się skończy, zanim się, tak na prawdę zaczęła.- po tych słowach podszedł bliżej mnie, a następnie z całej siły nadepnął na prawą stopę. Ten ruch powtórzył kilkanaście razy, a ja zawyłem z bólu. Nie byłem w stanie się powstrzymać. Czułem, że z moją stopą jest bardzo źle.- Powodzenia w karierze Johnson.- po tych słowach odszedł zostawiając mnie samego.

Ostatnie, co pamiętam to ciemność, przeraźliwa ciemność, która wciągnęła mnie...


Od Pierwszego Wejrzenia... (W TRAKCIE KOREKTY!) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz