29.

3.8K 107 8
                                    


Sky:

- Dobra panowie, na dziś to tyle. Możecie zjeżdżać- prycham pod nosem na słowa tego kretyna. Cały czas nie mogę znieść, że tak się rządzi. Wyjątkowo mnie wkurwia. Gdyby nie to, że nie jestem jebanym donosicielem, już dawno bym go sypnął.

Odwracam się na pięcie i kieruję do wyjścia z tej bocznej, ciemnej uliczki. To tutaj mamy swoje miejsce "spotkań". Przystaję, gdy słyszę głos tego frajera.

- Bailey!- przymykam oczy i zaciskam dłonie w pięści. Jestem wkurwiony odkąd dowiedziałem się, że Jenn wróciła, a ja nawet nie mogę się do niej zbliżyć, więc lepiej niech ten kretyn nie próbuje jeszcze bardziej wyprowadzić mnie z równowagi.- Głuchy jesteś?!

Wypuszczam głośno powietrze i odwracam się w stronę Alex'a. Tylko spokojnie.

- Co ty odwalasz, co?!- podchodzi do mnie, a następnie zaciąga się nikotyną. Nienawidzę tego zapachu, a ten jeszcze bezczelnie wypuszcza dym w moim kierunku.

- O co ci chodzi?- pytam spokojnym i opanowanym tonem, a ten znowu wypuszcza dym w moją stronę. Niewiele myśląc, chwytam jego papierosa i rzucam na ziemię, przygniatając butem.

- Pojebało cię?! Właśnie o tym mówię! Chodzisz rozkojarzony jak zakochana nastolatka, nie kontaktujesz. Zawalisz robotę i przez ciebie będą problemy! Chcesz wylecieć?!- tego już było za wiele. Chwytam go za kurtkę i przyciskam do ściany jednej z kamienic.- Spróbuj mi tylko coś zrobić- zaśmiał się szyderczo, na co zmierzyłem go wrogim spojrzeniem.

- To co?- szarpnąłem nim, przez co jego głowa lekko obiła się o ścianę.- Nigdy więcej nie wyskakuj mi z takimi tekstami. Zrozumiałeś?!- puszczam tego frajera i odchodzę.

Racja, bywa, że jestem rozkojarzony, ale nigdy nie zawaliłbym roboty. Jeden błąd i wszyscy mielibyśmy kłopoty.

To co robię, nie jest szczytem moich marzeń. Działanie w grupie przestępczej, która handluje bronią? Chyba każdy się zgodzi, że to nie jest wymarzona robota. Ale robię to. Siedzę w tym gównie, z którego naprawdę ciężko wyjść. Chciałem zrezygnować wiele razy. Ale to nie jest takie proste, zważywszy na to, że zbyt wiele wiem. Clark mi ufa, ale nie każdy zna mnie na tyle, żeby pozwolić mi odejść. Mało kto odchodził stąd żywy. Trzyma mnie też hajs, który jest mi potrzebny. Decyzja o odejściu nie jest prosta. Dlatego ciągle tu jestem. Jestem przestępcą i na razie nic tego nie zmieni...

Wszystko zaczęło się, gdy miałem 17 lat. Mama coraz bardziej podupadała na zdrowiu, więc nie była w stanie pracować na tyle, aby zarobić na nasze utrzymanie. Musiałem i chciałem ją odciążyć. Dziadkowie nie mogli nam cały czas pomagać, chociaż nigdy się nie skarżyli. Zawsze mogliśmy na nich liczyć. Szukałem pracy z marnym skutkiem. Nikt nie chciał przyjąć smarkacza, który chodził do szkoły. Nie dawali mi nawet szansy na to, żebym udowodnił, że mi zależy i że jak na swój wiek, byłem bardzo odpowiedzialny.

Któregoś wieczoru, gdy wracałem z kolejnej, nieudanej rozmowy o pracę, zaczepił mnie jakiś starszy o kilka lat koleś. To był Clark.

- Młody, zaczekaj!- słyszę za swoimi plecami. Nienawidzę, gdy ktoś zwraca się do mnie w ten sposób. Jestem wściekły, bo kolejna rozmowa o pracę okazała się porażką, a teraz jeszcze jakiś koleś się do mnie przywalił.

- Czego chcesz?- pytam i marszczę brwi, spoglądając na wytatuowanego faceta. Musi budzić postrach, jednak mnie to nie rusza.

- Jesteś cierpliwy i zdeterminowany. To się chwali- uśmiecha się i kiwa głową z uznaniem.

- Sorry, ale nie rozumiem. O co ci chodzi, człowieku?- unoszę jedną brew i spoglądam na niego zirytowanym spojrzeniem. Może igram z ogniem, ale wszystko mi jedno.

W Rytmie MuzykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz