Rozdział 27

615 32 15
                                    

Kurt

W poniedziałek bez przerwy ktoś mnie odwiedzał, co było bardzo miłe, ale również niesamowicie męczące. Pojawiła się oczywiście Rachel z ojcami, Mercedes, Tina, Mike, Sam, Blaine, Arthi, Britany, Pan Schuster, a nawet Santana, Puck, Quin i Sue. Byłem w szoku, że tak wiele osób się o mnie troszczy i czułem z tego powodu przyjemne ciepło na sercu.
Badania wykazały, że nic poważnego mi się nie stało i już jutro po południu mieli wypisać mnie do domu. Strasznie się cieszyłem z tego powodu, bo to znaczyło, że mimo wszystko będę mógł wystąpić na okręgowych.
- Co oni ci przynoszą - zaśmiał się Blaine widząc magazyny sportowe zostawione przez lekarzy.
- Ciężko się obchodzić z gejem - wzruszyłem ramionami.
Nie przeszkadzały mi, ale to prawda, że niesamowicie mi się nudziło.
Brunet uśmiechnął się i wyjął z plecaka to za czym tak strasznie tęskniłem w ostatnich dniach, ale jednocześnie nie chciałem się do tego przyznać.
- Skąd wiedziałeś? - spytałem rumieniąc się znacznie.
- Mercedes coś napomknęła - odparł.
- Zdrajczyni - mruknąłem przejmując od przyjaciela ulubioną książkę.
Tyle razy mówiłem Merc żeby nikomu o tym nie mówiła, a ona jak na złość musiała wypaplać ostatniej osobie, której chciałem o tym powiedzieć. Przysięgam, że jak ją zobaczę to uduszę.
- Wiem, że jutro cię wypuszczą - kontynuował - ale do tej pory pewnie zanudziłbyś się na śmierć, więc przyniosłem ci to. Tak w ogóle ciekawy wybór.
Zaśmiał się, a ja ( jeśli to możliwe ) zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony.
Przysięgam Merc. Zatłukę.
- Nie nabijaj się - jęknąłem żałośnie.
- Nie robię tego- zapewnił - Po prostu jestem zaskoczony. Wszystkiego bym się po tobie spodziewał, ale wichrowe wzgórza? To po prostu do ciebie nie pasuje.
Uniosłem brwi.
- Tak? A to niby dlaczego?
- Tylko się nie obraź, dobra?
- Uhm.
Udawałem obojętnego, ale tak naprawdę bardzo ciekawiło mnie jak brunet mnie postrzega.
- Wiem, że jesteś romantykiem - zaczął - i nie wypieraj się, bo widziałem jakie macie płyty w domu.
Odwróciłem wzrok.
- Trochę - wyznałem niechętnie.
- Do tego przeszedłeś dość sporo i dlatego nie rozumiem co widzisz w tak skąplikowanej i jeśli mam być szczery to dość upiornej książce.

Zaśmiałem się, a brunet spojrzał na mnie zaskoczony. Mogłem się tego spodziewać. Przez moją kruchość i wrażliwość ludzie pragnęli się mną opiekować, dlatego wszystko co ich zdaniem nie pasowało do schematu delikatnego, bezbronnego chłopca, było niepokojące.
- Owszem, jestem romantykiem - przyznałem - ale to nie znaczy, że interesują mnie tylko musicale i mdłe romanse. Ta książka to sztuka w najczystrzej postaci i...no cóż przypomina mi trochę moje życie.
- Jak to? - zdziwił się i przysiadł na brzegu łóżka.
- Sam powiedziałeś, że jest mroczna i skąplikowana - wzruszyłem ramionami - sam powiec, niczego ci to nie przypomina?
Blaine lekko się speszył.
- Nie sądziłem, że tak na to patrzysz - wymamrotał.
- Wiem, że wyglądem przypominam małego chłopca - kontynuowałem - ale wcale nim nie jestem. Sam mówiłeś, że dużo przeszedłem i uwierz, przez to wszystko nauczyłem się sobie radzić.
Uśmiechnąłem się lekko próbując rozluźnić atmosferę, ale najwyraźnie niespecjalnie mi wyszło, bo chłopak dalej był spięty. Najwyraźniej prawidłowo odczytałem jego myśli i teraz czuł się z tym bardzo niezręcznie.
- Jakim cudem przeszliśmy do tego tematu ze zwykłej dyskusji o książce? - zaśmiał się nerwowo.
Wzruszyłem ramionami i ziewnąłem. Nagle dopadło mnie zmęczenie, a brunet od razu to zauwarzył.
- Chyba powinienem już iść - powiedział - Przyjdę jutro z Finn'em i twoim tatą.
- Kiedy to ustaliliście? - spytałem zaskoczony.
Dopiero co chłopak narzekał, że mój tata niespecjalnie toleruje naszą przyjaźń, a teraz miał z nim przebywać w jednym pomieszczeniu dłużej niż 10 minut?
- Nie ustaliliśmy - zachichotał i zanim zdążyłem odpowiedzieć, już go nie było.
I wszystko jasne.

Wtuliłem się w poduszkę z zamiarem pójścia spać, ale minutę później w pokoju zjawiła się Camila z lekami.
- Zmęczony? - zagadnęła podając mi tabletki.
Skrzywiłem się widząc ile tego jest, bo nigdy nie przepadałem za proszkami. Jak byłem mały i chory tata nieźle się namęczył, żeby zmusić mnie do ich wzięcia, mimo że rozumiałem doskonale dlaczego muszę je przyjmować.
- Nie rób takiej miny - zaśmiała się pielęgniarka - gdyby nie one nie byłbyś w stanie się ruszyć.
Przewróciłem oczami i połknąłem tabletki. Popiłem wodą i opadłem ponownie na miękką poduszkę.
- Może i tak - mruknąłem- ale niedługo nie będą mi potrzebne i wreszcie przestanę być senny już o 18.
Co nie jest nawet takie złe, bo normalnie cierpie na bezsenność, ale za nic w świecie się do tego nie przyznam.
Ponownie ziewnąłem i odwróciłem się do niej tyłem całkowicie ignorując zasady savoir vivre.
- Będzie mi tego brakować - parsknęła poprawiając kołdrę, która zsunęła mi się z pleców.
Czując jej ciapłe dłonie uśmiechnąłem się lekko pod nosem i westchnąłem z rozkoszy.
- Dzięki - szepnąłem.
- Nie ma za co.
Nie widziałem jej, ale wiedziałem, że uśmiecha się do mnie ciepło i zbiera ze stolika tacę z obiadu, który o dziwo po raz pierwszy zjadłem cały. Nie słyszałem już jednak jak wychodziła, bo zaraz po tym gdy powiedziała mi dobranoc całkowicie odpłynąłem. Sen był miły i spokojny, co nie zdarzało mi się za często. Śniłem o okręgowych, potem regionalnych i tak wyżej i wyżej aż na Broadway. Ludzie pchali się drzwiami i oknami żeby tylko posłuchać mojego głosu, a po każdej solówce podrywali się z miejsc prosząc o więcej. Czułem się wspaniale i nic a nic nie mogło tego zmienić. No może poza budzikiem.

Klaine [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz