|24|

4.2K 393 516
                                    

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, było wpół do dziesiątej, co oznaczało, że została nam – mi – godzina do rozpoczęcia egzaminów. Serce waliło mi w piersi, dłonie się pociły, a w żołądku nie ustępowało uczucie mdłości. Chociaż rozmawiałem z Erykiem przez prawie całą drogę (prawie, bo musiał iść do szkoły), nie pozbyłem się całkowicie strachu przed tym wszystkim. W pewnym momencie miałem ochotę się po prostu rozpłakać i zrezygnować – trudno, nie zdam ich, ale przynajmniej nie umrę ze strachu już teraz. 

— Pójdźcie się pokazać, ja spróbuję znaleźć gdzieś miejsce — zarządził Robert, na co szybko z mamą przystaliśmy. Założyłem kurtkę i wysiadłem, mając wrażenie, że resztki mojej pewności siebie odjechały gdzieś daleko razem z narzeczonym mamy.

Westchnąłem, patrząc na budynek. Wyglądał bardziej na szpital – i do tego bardzo stary – niż placówkę oświaty: średniej wielkości okna, farba odpadająca ze ścian (na jednej z nich zauważyłem niedopasowany odcieniem kwadrat, co mogło świadczyć o obecności graffiti) i stare, obdrapane drzwi, przez które co chwila wchodzili kolejni ludzie. Poczułem, jak skręca mnie w żołądku, i odruchowo chwyciłem mamę za dłoń.

— Spokojnie — powiedziała. — Oprócz egzaminów odbywa się tu dzisiaj szkolenie, ale, na szczęście dla nas, w innej części budynku. Zobaczysz, zdających wcale nie będzie tak dużo.

Przełknąłem ślinę. Dla mnie nawet jedna osoba prócz mnie była za dużo. Pozwoliłem jednak mamie ruszyć w stronę wejścia, więc podążyłem za nią. Zaczynało mi być zimno od stania na dworze, bo wygrzałem się w samochodzie; poza tym byłem zestresowany i nie wiedziałem już, czy trzęsę się przez temperaturę, czy może ze strachu.

Weszliśmy po schodach na piętro, a potem – według porozwieszanych na ścianach strzałek – do stanowiska komisji, na którym miałem potwierdzić swoją obecność. Za stolikiem okrytym zielonym materiałem siedziały trzy osoby: starsza pani w szarej sukience i dwaj nieco młodsi panowie w okularach. Wszyscy jednak wyglądali na bardzo poważnych, przez co przeszył mnie dreszcz.

Pani w szarej sukience odszukała moje nazwisko na liście. Dopiero na czwartej kartce. Zauważyłem, że na jednej mieściło się dziesięć nazwisk, a ostatnia – piąta – kończyła się przy szóstce, co dawało czterdzieści sześć osób razem ze mną.

Pięćdziesiąt pięć nieznanych mi osób.

W jednym pomieszczeniu.

Ze mną.

Poczułem, że zaczyna mi się robić słabo.

Pociągnąłem mamę za rękaw koszuli. Ustaliliśmy, że to będzie nasz tajny znak, że nie wszystko jest w porządku. Szybko odebrała rozpiskę sal, do których miałem się udać na poszczególne części, po czym zaprowadziła mnie do pustego korytarza, gdzie kazała mi się oprzeć o ścianę i głęboko oddychać.

Moje serce przyspieszyło i wiedziałem, że atak paniki był blisko. Łzy spływały po policzkach, dłonie się pociły, a ja byłem w stanie myśleć tylko o obcych obcych obcych. Fale gorąca przepływały przeze mnie, niby znajome, a jednak tak dawno nie odczuwane, że prawie zapomniałem, jak to jest ich doświadczać. Oczami wyobraźni widziałem siebie, leżącego na podłodze i zalewającego się łzami w otoczeniu wyśmiewających mnie osób.

Jestem żałosny

Jestem żałosny

Jestem żałosny

I kiedy już myślałem, że zaraz zacznę krzyczeć, mama przyłożyła mi coś do ucha i usłyszałem

— Jasiu?

SkrzypekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz