|28|

3.8K 361 271
                                    

Kolejny dzień przywitałem wymiotowaniem.

Nie pamiętam, ile razy byłem już w łazience, ale za każdym razem kończyło się to tak samo. Nieważne, że zdążyłem opróżnić żołądek ze wszystkiego, co zdążyłem zjeść (a próbowałem wmusić w siebie śniadanie trzy razy). Mój organizm zdecydował, że podobnie jak pogoda nie będzie ułatwiać mi dnia ani trochę. Właśnie dlatego siedziałem teraz na zimnych kafelkach na podłodze, trzymając się za brzuch i zastanawiając się, co jeszcze mi dzisiaj nie wyjdzie.

Czułem się okropnie i nie zanosiło się, aby sytuacja uległa poprawie. Wstałem bardzo wcześnie, mając nadzieję, że dostanę jakiekolwiek informacje na temat stanu Eryka, ale rodzice powiedzieli mi, że musieli przełożyć jego badania na następny dzień, ale nie pofatygowali się, aby dokładnie wytłumaczyć mi, dlaczego tak się stało. Przez to siedziałem jak na szpilkach, czekając na cokolwiek – telefon, wiadomość, znak dymny... Choć jedną rzecz, która sprawiłaby, że przestanę się tak bardzo denerwować, a mój żołądek wreszcie się ogarnie.

Ale, oczywiście, nie mogło być tak łatwo. Musiałem pocierpieć za swoje winy, bo dzięki temu równość w przyrodzie pozostawała niezachwiana. Dlatego wciąż czułem mdłości i nie próbowałem wmuszać w siebie więcej jedzenia.

Obmyłem twarz z łez i wróciłem do kuchni, gdzie rodzice kompletowali ostatnie dokumenty przed rozprawą, która miała się odbyć za tydzień. Chociaż ostatnio nie działo się nic dobrego, miałem nadzieję, że fakt przysposobienia mnie przez Roberta będzie momentem przełomowym. Przecież od początku miało tak być; mieliśmy być szczęśliwą rodziną, bez cienia problemów i trosk. Wiedziałem, że niemożliwym jest odczuwanie jedynie szczęścia, ale nigdy bym nie sądził, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, los nadal będzie chciał nam dokopać.

— Jak się czujesz, Janek? — zagadnęła mnie mama, kiedy usiadłem obok niej na krześle przy wyspie kuchennej. Właściwie wcale nie musiała pytać; mogła odczytać mój nastrój z mojej twarzy, bo byłem pewien, że wyglądam jak siedem nieszczęść. — Może spróbujesz coś zjeść?

— Nie mogę — odparłem, ignorując pierwsze pytanie. — Jakieś wieści?

— Żadnych. Ale dochodzi jedenasta, zaraz powinni zacząć robić mu badania.

Potaknąłem, wzdychając ciężko. Nie spałem prawie całą noc, byłem głodny i obolały, a myśli dręczyły mnie cały czas. Miałem ochotę wrócić do łóżka, ale wiedziałem, że i tak nie usnę. W tej sytuacji nie było mowy o odpoczynku.

— Nie wytrzymam tego — jęknąłem w końcu. Miałem ochotę się rozpłakać; czułem się bezsilny,a resztki nadziei powoli się wyczerpywały. Coraz mniej byłem przekonany do pomysłu spotkania się z Erykiem po tym, jak zostanie wybudzony. Im więcej o tym myślałem, tym bardziej chciałem zrezygnować. Bo co ja mu powiem? Że mi przykro? Moje argumenty były tak samo żałosne jak ja.

Mama ujęła moją dłoń. Kiedy na nią spojrzałem, w jej oczach zauważyłem ciepło, które zawsze dodawało mi otuchy. Teraz jednak kojarzyło mi się z osobą leżącą nieprzytomną w szpitalnym łóżku, podłączoną do wielu medycznych urządzeń i czekającą na werdykt lekarzy.

— Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze — powiedziała cicho, spokojnie. Przez moment sam jej wierzyłem. A potem przypomniałem sobie te wszystkie rany, które widziałem u Eryka: rozcięcia, siniaki, opaskę na klatce piersiowej, bandaż na głowie. Poczułem, że łzy płyną po moich policzkach; zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze.

— Skąd możesz to wiedzieć? — spytałem, starając się nie brzmieć desperacko. — Skąd... Jak... Wszystko wokół się wali, n-nie rozumiem, jak możecie być tacy spokojni!

SkrzypekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz