|7|

4.2K 540 116
                                    

Muzyka w Mediach: Lindsey Stirling – Shatter Me (ft. Lzz Hale)

Stałem na środku drogi. Wokół mnie wznosiły się domki jednopiętrowe. Być może było to nawet nasze osiedle – tak dawno nie wychodziłem na zewnątrz, że zdążyłem już zapomnieć, jak wygląda, a gdy jechaliśmy do psychiatry, zwykle starałem się nie patrzeć, co dzieje się za oknem. Ostatnim, czego wtedy pragnąłem, był atak paniki.

Padał deszcz. Krople moczyły moje ubrania, okulary, włosy, skapywały po policzkach. To deszcz, czy moje łzy?, zastanawiałem się. Być może jedno i drugie. Nie byłem pewien.

Kiedy wyszedłem na zewnątrz?, pytałem samego siebie. Nie lubiłem opuszczać mojego pokoju, a co dopiero domu, w którym czułem się w miarę bezpiecznie. Wyjście na dwór stanowiło potencjalne zagrożenie – mogłem zacząć panikować, zasłabnąć, dostać jakiegoś ataku. Wszystko było możliwe.

Zmrużyłem oczy, bo deszcz wzmógł się na tyle, że widziałem niewiele. A miałem wrażenie, że ktoś – albo coś – zmierza w moim kierunku.

Najpierw był to drobny, rozmyty cień, który w miarę zbliżania się zaczęło przybierać kształt. Kształt człowieka. Chudego, dorosłego człowieka lub nastolatka przeciętnego wzrostu. Szedł wolnym krokiem. Jego dłonie były schowane w kieszeniach spodni.

Chciałem uciekać, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Stałem, czekając na to, co miało nadejść, a czego panicznie się bałem. Próbowałem krzyczeć, ale głos grzązł mi gardle. Ktoś zbliżał się, a ja nie mogłem nic zrobić. Pod powiekami czułem łzy, deszcz wciąż siekł, mocząc mnie i nie wiedziałem już, czy jeszcze żyję, czy może już umarłem. Może to kara za to, co robiłem w życiu? A może raczej – że nic nie zrobiłem? Że pozwoliłem, aby moja przeszłość nade mną zapanowała?

Zamknąłem oczy i zacząłem błagać wszystko i wszystkich, aby ten koszmar się skończył. Deszcz nie ustępował, a ja zdążyłem już przemoknąć. Czułem się, jakby cały świat śmiał się ze mnie za to, jaki jestem słaby. I może miał rację – byłem żałośnie słaby. Świat miał prawo mnie wyśmiewać.

Otworzyłem oczy i odetchnąłem płytko. Zamrugałem, myśląc, że mam omamy, choć tak naprawdę na nic by się to zdało – okulary były mokre i nie widziałem sensu, by je wycierać.

Przede mną stał... drugi ja. Tak samo ubrany, tak samo zbudowany, tak samo przerażony. Z jedną tylko różnicą – on był suchy. Jakby deszcz dla niego nie istniał. Stał i wpatrywał się we mnie przestraszony i zaciekawiony jednocześnie.

Przez chwilę nie poruszałem się w ogóle. Starałem się zrozumieć, co dzieje się wokół mnie. Dlaczego drugi ja stoi przede mną, choć nie ma tam lustra, i patrzy na mnie, jakby był prawdziwą, żyjącą osobą. Chciałem zapytać, jednak gula w moim gardle i strach, który mną zawładnął, uniemożliwiał mi to.

Nagle obraz chłopaka zaczął się zmieniać. Zaczął chudnąć tak, że dostrzegałem jego kości. Jego skóra przybrała kolor papieru, oczy straciły nikły już blask, a na szyi pojawił się krwawy ślad. A chłopak uśmiechnął się, jakby to, co się z nim działo, nic nie znaczyło, jakby nic nie odczuwał.

Wrzeszczałem. Wokół było ciemno, jakby ktoś nagle zasłonił księżyc i pozostawił jedynie pustkę. W ustach czułem smak łez, które spływały po moich policzkach. Krztusiłem się, próbowałem łapać powietrze, jednak bezskutecznie. Czułem, że zaraz się uduszę, że ciemność na mnie napiera i to ona zabiera mi tlen. Przed oczami wciąż miałem chłopaka z poderżniętym gardłem i ten ohydny, obłąkańczy uśmiech na jego twarzy.

Ktoś wpadł do pokoju i nagle zapaliło się światło. Poczułem, że jestem przyciśnięty do czegoś ciepłego o znajomym mi zapachu. Słyszałem szept, ale byłem zbyt przerażony, by go rozpoznać. Wciąż płakałem i wciąż krztusiłem się, jednak teraz, gdy paliło się światło, czułem się bezpieczniej.

SkrzypekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz