|3|

4.8K 616 162
                                    

Noc dłużyła mi się niemiłosiernie. Starałem się liczyć barany, zajmować myśli skomplikowanymi działaniami matematycznymi, jednak nic nie pomagało.

Byłem zmęczony, ale z drugiej strony wcale nie chciałem spać. Przez tyle lat zdążyłem przyzwyczaić się do bezsenności, jednak powoli zaczęła mnie męczyć. Miałem jej dość. Miałem dość nieprzespanych, długich nocy, po których byłem żywym trupem. Zapewne znacie to uczucie, gdy przyzwyczajacie się do jakiejś niedogodności, ale w pewnym momencie coś w was pęka i mówicie: dość.

Zabawne, że ja nie umiałem powiedzieć „dość" w kwestii mojej fobii.

Zamknąłem oczy. W takich chwilach wyobrażałem sobie moją przyszłość, ale tylko pozytywną. Marzenia były jedynym, co mi pozostało, bo już straciłem nadzieję, że cokolwiek się zmieni.

Po dziesięciu minutach stwierdziłem jednak, że to bez sensu, więc wziąłem telefon i podłączyłem do niego słuchawki. Miałem specjalną playlistę ze spokojnym utworami, którą zawsze włączałem w takich sytuacjach. Sprawiała, że się uspakajałem, a mój umysł oczyszczał się ze złych myśli. Wiedziałem, że uciekanie od problemów ich nie likwiduje, ale przez te parę chwil było mi zdecydowanie łatwiej.

Jestem żałosny, przemknęło mi przez myśl, jednak zignorowałem to. Mama mówiła, żebym skupiał się na pozytywnych, a nie negatywnych rzeczach. I że to mi pomoże. Nie wiem, na ile to, co mówiła, było faktycznie pomocne, ale postanowiłem po prostu wierzyć jej na słowo.

Ranek nadszedł szybciej, niż mogłem się tego spodziewać. Ledwo włączyłem pierwszy utwór, a już mama całowała mnie w czoło i razem z Robertem wychodziła do pracy.

— Pamiętaj o jedzeniu — rzuciła przed opuszczeniem mojego pokoju. — Kocham cię.

Westchnąłem. Musiałem zmierzyć się z kolejnym dniem.

Spojrzałem na kalendarz, który stał na biurku. Był dwudziesty ósmy września. Czwartek. Wbrew pozorom nie było to takie oczywiste – przez cały czas siedziałem w domu i zdążyłem stracić poczucie czasu. Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Jedynie wykonywane przeze mnie czynności zmieniały swoją kolejność.

I ewentualnie dodawałem do planu ataki paniki.

Zauważyłem również, że od kolejnej wizyty u psychiatry dzieliły mnie dwa tygodnie. Przełknąłem ślinę, wyobrażając sobie kolejną tonę pytań, która spadnie na mnie po raz kolejny w gabinecie Eweliny Czajkowskiej. Spotkania z nią, mimo usilnych starań z jej strony, nie należały do przyjemnych. Zawsze miałem wrażenie, że zależy jej bardziej niż mnie.

I może faktycznie tak było.

Zwlokłem się z łóżka, choć wcale nie miałem na to ochoty. Wiedziałem jednak, że nie mogę przeleżeć całego dnia, bo nie po to mama dawała mi kredyt zaufania, żebym teraz ją zawodził. Na moim biurku leżała sterta podręczników, która przypominała mi, że od egzaminów dzieli mnie coraz mniej czasu, a przecież musiałem napisać je z dobrym wynikiem. Za żadne skarby nie chciałem wracać do szkoły.

Wbrew pozorom samodzielna nauka nie była taka prosta. Wprawdzie moja mama kontrolowała od czasu do czasu, jak mi idzie, ale jednak większość czasu spędzałem sam. W pierwszych miesiącach naprawdę trudno było mi zmotywować się do nauki. Musiałem rozkładać ją na każdy dzień, aby nie zostawiać nic na ostatnią chwilę. Efekty musiały zadowalać i szkołę, i organizację, a zwłaszcza moją mamę i Roberta. Bez dobrych wyników nie mogłem marzyć o przedłużeniu samodzielnego nauczania, które było dla mnie błogosławieństwem. Gdyby przydzielono mi nauczycieli, zapewne popełniłbym samobójstwo.

SkrzypekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz