|29|

3.5K 353 323
                                    

Mozart miauknął z niezadowoleniem, kiedy po raz kolejny zignorowałem jego próbę zwrócenia na siebie uwagi. Jego pazurki zostawiały czerwone, piekące ślady na mojej skórze, ale zdążyłem się do nich przyzwyczaić. Był młody i pełen energii, przez co widywaliśmy go wszędzie – na meblach, przy drapaku, a nawet coraz częściej w ogrodzie. Mimo to jego ulubioną rozrywką było zaczepianie nas, niezależnie od tego, czy jesteśmy czymś zajęci, czy też nie.

— Daj spokój, Mo — westchnąłem, starając się przegonić kota znad moich podręczników. Uwielbiałem, go, naprawdę, ale nie w momencie, kiedy próbuję wykrzesać z siebie choć trochę energii do nauki. Obiecałem mamie, że chociaż spróbuję się pouczyć. Ostatnio moje myśli cały czas zajmował Skrzypek, więc książki i zeszyty do zadań leżały odłogiem. Nie mogłem pozwolić, aby Eryk przyczynił się do oblania egzaminów; jego stan zdrowia był dla mnie bardzo ważny, ale odkąd jego stan zaczął się poprawiać, nie siedziałem jak na szpilkach w oczekiwaniu na jakieś wieści. Jego mama dzwoniła rano i powiedziała, że lekarze już wczoraj zaczęli zmniejszać mu dawkę leków i stopniowo wybudzają go ze śpiączki. W najgorszym przypadku miał dojść do siebie dzisiaj wieczorem. Ta wiadomość jednocześnie napawała mnie strachem i bardzo cieszyła.

Nikt nie mógł przewidzieć, jak Eryk będzie reagował. Długo leżał w śpiączce, a dodatkowo doznał poważnych urazów głowy. Z tego powodu lekarze uważali, że na początku może nie wiedzieć, co się z nim dzieje, ani nawet jak się nazywa. Nie umieli jednak powiedzieć, ile ten stan potrwa. Albo czy w ogóle przejdzie.

Starałem się odgonić myśli o Eryku na tyle, by móc się skupić na nauce. Kolejne egzaminy miały się odbyć już za dwa miesiące, więc musiałem się spiąć i wszystko nadrobić. Odkładanie zaległości na później mogło skutkować katastrofą. Nie chciałem zawieść rodziców – ufali mi, że będę wypełniał swoje obowiązki, więc musiałem dać z siebie wszystko.

Kiedy skończyłem rozwiązywać kolejne zadanie z matematyki, z westchnieniem zamknąłem zeszyt i odepchnąłem się od biurka. Jak zwykle nic mi nie wychodziło. Zastanawiałem się nad poproszeniem Roberta o pomoc – w końcu był księgowym, więc może znał się na trygonometrii – ale coś mnie blokowało. Wiedziałem, że to głupie, bo było między nami bardzo dobrze, ale jakaś iskierka wewnątrz sprawiała, że nie potrafiłem po prostu podejść i poprosić o pomoc. Myślałem, że to jeszcze nie ten etap – im lepiej się poznamy, tym bardziej będę mu ufał. Tym chętniej będę przychodził do niego, kiedy coś nie wyjdzie mi w zadaniu z matematyki. Potrzebowałem czasu, a Robert mi go dawał.

Miałem jechać z rodzicami na zakupy odzieżowe. Ta informacja nie zrobiłaby najmniejszego wrażenia na przeciętnym nastolatku; on spędza większość swoich nastoletnich lat, wydając pieniądze rodziców. Tymczasem ja spędziłem „większość swoich nastoletnich lat" – a właściwie całe życie – w odosobnieniu. Nie miałem więc pojęcia, jak to wszystko wygląda. Sądziłem, że pewnie podobnie jak zakupy spożywcze – przychodzi się, wybiera produkt, płaci i wychodzi. Jednak w międzyczasie trzeba jeszcze daną rzecz przymierzyć. Najczęściej jest ich dużo, więc to zajmuje sporo czasu. Na myśl o tym zdążyłem się zmęczyć.

No i byli jeszcze ludzie. Osoby, które być może będą przebywać w sklepie w tym samym momencie co ja. Ukryci między regałami, przeglądający ubrania, oceniający je... i innych. Nawet, jeśli nie chcą, i tak to robią. Oceniają wygląd jednym spojrzeniem, decydują, czy im się podoba, czy nie, czego zazdroszczą danej osobie, a z czego szydzą. Wystarczy krótka chwila, aby wysnuć opinię, nie zagłębiając się w to, co kryje się w środku. Ubrania i ciało są tylko opakowaniem, a jednak to ono wystawia – często błędne – świadectwo o człowieku.

Zszedłem na dół, gdzie mama i Robert rozmawiali o czymś związanym ze zbliżającą się rozprawą. Za cztery dni miałem przestać być Jankiem Zdunkowskim, a zamiast tego zostać Jankiem Góreckim. Czułem się bardzo dziwnie z tym faktem; przez całe życie nosiłem nazwisko odziedziczone po ojcu. Było moim brzemieniem, ale też czymś, co mnie definiowało. Wystarczyło je wypowiedzieć – Zdunkowski – a na ulicy ludzie posyłali ci srogie spojrzenia albo zawracali. Niektórzy odwracali głowy i udawali, że nie widzą, jak się do nich uśmiechasz albo mówisz „dzień dobry".

SkrzypekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz