❝and if you cry i'll dry your eyes❞
❝i'll stand beside you, i'll give you time❞
Zdecydowanie ulubioną częścią Jace'a Sandersona jeśli chodzi o jego niedawno zakończony związek z Melissą Moone było to, jak oboje wracali wspólnie do domu. Nie mieli zbyt wiele wspólnych zajęć, przez co nie rozmawiali zbyt często w szkole. Dlatego też zawsze po skończonych lekcjach wychodzili razem i szli najdłuższymi drogami, byleby jak najpóźniej się ze sobą rozstać.
Niestety, niedługo miał minąć miesiąc, od kiedy już przestali. Obierali najkrótsze ścieżki, różne od siebie, byleby tylko się nie widzieć. Chłopak zapytany, dlaczego zakończył związek z tą uroczą brunetką zwykle wzruszał ramionami, nie udzielając odpowiedzi. Naprawdę nie chciał przyznawać się, że dobre dwa lata poszły na marne, gdyż dziewczyna zdecydowała, że już za niecały pójdą na studia i związek na odległość nie miałby najmniejszego sensu, dlatego trzeba go jak najszybciej zakończyć, by później nie cierpieć.
Chłopak wyszedł z budynku szkoły i od razu uderzył go powiew chłodnego, jesiennego powietrza. Przymknął oczy i wypuścił głośno powietrze, pozwalając jego ciemnobrązowym włosom wiać na wietrze. Wsunął dłonie do kieszeni czerwonej bluzy i gdy otworzył oczy tuż obok niego ukazała mu się Moone.
— Melly. . . —powiedział cicho, mierząc ją wzrokiem.
Dziewczyna ubrana była w czarne rurki i za dużą bluzę w tym samym kolorze. Niegdyś należała do niego, ale gdy dziewczyna brała cokolwiek, co należało do niego nie miał już serca się o to upominać. W końcu i tak wyglądała stokrotnie lepiej niż on.
— Jace, hej — odpowiedziała mu, patrząc na czubki swoich czarnych adidasów. — Chciałam tylko wiedzieć, czy. . . — mówiła coraz to ciszej — Czy może wrócilibyśmy razem do domu.
Serce ciemnowłosego zabiło szybciej, a na jego usta wkradł się delikatny, mimowolny uśmiech. On sam nie pamiętał, kiedy ostatnio się uśmiechał.
— Jasne.
—
Dwójka siedemnastolatków przemierzała ulice przedmieść, na których mieszkali w totalnej ciszy. Chcieli się odezwać, i to bardzo, ale nawet nie wiedzieli na jaki temat. W końcu nie rozmawiali ze sobą od dobrego miesiąca i nie wiedzieli, od czego w ogóle zacząć.
Ciemnooki miał w głowie setki myśli na sekundę. A może by tak zagadać coś na temat pogody? — spytał sam siebie. Jednakże wiedział, że jeśli chociażby spróbował w ten sposób zacząć rozmowę, to Ellie, gdyby tylko była obok zabiłaby go na miejscu.
— Nie chcę już wracać sam. — Wypalił nagle, patrząc przed siebie.
Chwilę później, zdając sobie sprawę ze swoich słów ugryzł się w język. Jak mógł powiedzieć coś takiego? Przecież to było jeszcze gorsze, niż stwierdzenie o pogodzie.
Ciemnowłosa zamrugała parę razy oczami i zagarnęła kosmyk włosów za ucho, przenosząc wzrok na chłopaka. Jej serce także zabiło szybciej i poczuła niewyobrażalne ciepło w środku, wiedząc, co tamten miał na myśli.
— Ja też nie — odparła, uśmiechając się delikatnie.
Skrzyżowali spojrzenia, stojąc tuż pod jej domem, jak robili to jeszcze w tamtym roku szkolnym. Dziewczyna niespodziewanie objęła chłopaka szczelnie w pasie swoimi drobnymi ramionami i przymknęła oczy, wsłuchując się w bicie jego serca. Ten totalnie zaskoczony jej gestem także ją objął, gładząc delikatnie jej włosy.
— Przepraszam, Jacey. . . — zaczęła cicho. — Byłam głupia, naprawdę cholernie głupia.
— Nie gniewam się, Mel — odpowiedział tak, żeby tylko ona to słyszała. — Po prostu za Tobą tęskniłem, wiesz?
— Wiem. . . — Było słychać, że dziewczyna jest bliska płaczu. — Ja za Tobą też, tak strasznie. . .
Ciemnooki ujął jej twarz w dłonie i spojrzał jej w oczy, gładząc ją po policzkach. Ta musiała zadrzeć głowę, żeby w ogóle móc na niego spojrzeć.
— Może po prostu o tym zapomnijmy, co? Za bardzo Cię kocham, żeby nie móc Cię codziennie odprowadzać do domu i rozmawiać o wszystkim i o niczym, Melly Boo.
— Też Cię kocham, Jacey. . . Bardziej, niż możesz sobie wyobrazić.
Po tych słowach dziewczyny Sanderson nachylił się i musnął delikatnie jej górną, a zaraz potem dolną wargę. Moone uśmiechnęła się na ten gest i złączyła ich usta w delikatnym pocałunku, którego tak bardzo im obu brakowało.