Dziewczyna siedziała na kanapie z głową położoną na ramieniu swojego chłopaka. Oglądali jakiś kolejny romantyczny film, jak co weekend. Tozier nawet niespecjalnie przejmował się jego tytułem, czy fabułą. Po prostu lubił patrzeć, jak jego [T. I.] się cieszy oglądając je.
—Awww, Rich!—Powiedziała niemalże płaczliwym tonem—Samantha i Jake są razem przesłodcy!
—Hej, też jestem, a na mój widok nie płaczesz!—Oburzył się—a jestem lepszy niż ten... Jack? Jonathan?
—Jake!—Uderzyła go poduszką w głowę tak, że okulary mu spadły z nosa—ups...
Chłopak próbował się nie roześmiać, ale trochę słabo mu to wychodziło. Mimo wszystko, zabrał drugą poduszkę i zaczął nią okładać dziewczynę.
—Tak nie będzie!—Wrzasnął, śmiejąc się.
—Będzie!—Odpowiedziała mu, również krztusząc się ze śmiechu i uderzając go ponownie w głowę.
Okładali się dobre trzy minuty, śmiejąc się przy tym niemiłosiernie. Raz to ona siedziała na nim okrakiem, a potem on wręcz leżał na niej, nadal ją nawalając.
—Puść broń, poddaję się!—Zarządziła, rzucając swoją poduszkę na bok.
Richie też rzucił swoją poduszkę, ale po chwili zaczął łaskotać dziewczynę. Ta śmiała się jeszcze bardziej.
—Richie, przestań!
—Kazałaś puścić broń, nie przestać atakować—odpowiedział jej spokojnie, mimo wszystko nadal się śmiejąc—chyba, że chcesz doświadczyć innej formy ataku—dodał, przygryzając wargę.
—Czyli?—Spytała, patrząc na niego jak na ostatniego debila.
Chłopak z niezwykłą namiętnością przywarł swoje wargi do jej. Ta na początku wzdrygnęła się, bardzo zaskoczona jego postawą, ale po chwili oddała pocałunek i oddała się chwili.
Oderwał się na chwilę, by zaczerpnąć powietrza, po czym powrócił do poprzedniej czynności. [T. I.] wplątała palce w jego włosy, oddając cię pocałunkom chłopaka. Ten wydał z siebie cichy jęk i przeniósł się na jej szyję.
Gdy był w tamtym miejscu, zaczął składać tam kolejne, mokre pocałunki. Szesnastolatka odchyliła głowę do tyłu, przymykając oczy.
—Rich...—jęknęła cicho, przejeżdżając dłońmi po jego włosach.
To tylko zmotywowało chłopaka do dalszego działania. Zszedł trochę niżej, na obojczyk i zsunął jej bluzę.
Wtem, drzwi się otworzyły.
—Do cholery, Richie! Zostawiłeś znowu swoją zawszoną kurtkę u mnie w domu! Wiesz, ile tam jest zarazków?!—Głos nie należał do nikogo innego, jak to Kaspbraka—o Boże, Richard!—Zakrył oczy dłońmi i zrobił szybki odwrót.
Richie westchnął i świdrował wzrokiem między przyjacielem, a dziewczyną.
—Dokończymy potem—powiedział do niej i wstał z kanapy—Eds, skarbie ty moje, masz tą kurtkę?!—Wrzasnął, wychodząc za nim.