—Nie będą Cię tak traktować!—Wrzasnęła dziewczyna, uderzając drobną piąstką o mahoniowy stół w swojej kuchni—jasna cholera, Eds! To jest jakaś paranoja!—Wstała z krzesła, krążąc w tą i z powrotem po pomieszczeniu.
Kaspbrak siedział na parapecie, patrząc na przyjaciółkę przestraszony. Zaczynał coraz bardziej żałować tego, że opowiedział jej, co zaszło wcześniej tego popołudnia. Mianowicie; w drodze ze szkoły spotkał Bowersa razem z kumplami. Starał się zachować spokój, ale chłopakom niezbyt spodobał się fakt, że przeszedł obok ich samochodu. Stwierdzili, że zrobi jakąś rysę swoim "spedaleniem" i zaczęli go popychać, wysypując jednocześnie jego leki z plecaka. Po wszystkim, chłopak musiał zbierać je dobre piętnaście minut, gdyż były niemiłosiernie drogie.
—[T. I.]. . . —zaczął niepewnie wiedząc, że dziewczyna jest w tym momencie niczym tykająca bomba—to nic takiego, naprawdę. . . Nic mi nie jest, oni już tacy są, da się przyzwyczaić—dodał ciszej.
Nagle zatrzymała się, patrząc w oczy chłopaka. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Pokręciła głową i uniosła ręce, niewiele później energicznie je spuszczając i wydając stłumiony krzyk. Eddie bacznie obserwował jej ruchy, nie wierząc, jak piękna może być ta dziewczyna, nawet gniewając się.
—Kurwa mać—powiedziała w końcu, wsuwając dłonie do swoich jeansowych ogrodniczek—ja sobie z nim pogadam. . . Powiem, jak mi przeszkadza to jego "spedalenie". . . Pieprzony zgred z jakimś skunksem na tym pustym łbie—dodała pod nosem, biorąc z blatu klucze i idąc w kierunku drzwi wyjściowych.
Chłopak otworzył oczy szerzej, czując, jak jego serce staje. Gwałtownie zeskoczył z parapetu uderzając tym samym kostką o kaloryfer pod nim, ale to akurat było jego najmniejsze zmartwienie. Nie mógł przecież pozwolić swojej [T. I.] na to, żeby Bowers zrobił z niej worek treningowy, do czego w końcu był przecież zdolny.
Pognał do przedpokoju rodziny [T. N.], niemalże przewracając się na płytkach kilkukrotnie. W końcu stanął we framudze, opierając się o nią i dysząc. Dziewczyna, będąca na etapie wiązania swoich białych, nowych trampków spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
—Nigdzie nie idziesz. . . —powiedział stanowczo, przynajmniej się starał, lecz dyszenie dość skutecznie mu to uniemożliwiało.
—Dlaczego?—Zapytała, patrząc na niego.
Poczuł, jak zalewa go pot. Nie dlatego, że przebiegł dobre sześć metrów ze swoją astmą, a dlatego, że nie miał żadnego logicznego wytłumaczenia. Jego serce zabiło szybciej, podczas gdy on wpatrywał się w białe płytki, wciąż dysząc.
Dziewczyna pokręciła głową, podeszła do niego i z jego czarnej nerki wyjęła inhalator. Podała mu go, patrząc na niego wyczekująca w oczekiwaniu wyjaśnień.
Ciemnowłosy zaciągnął się powietrzem z inhalatora, świdrując wzrokiem po pomieszczeniu, byleby nie patrzeć na swój obiekt westchnień.
—To jak?—Spytała, krzyżując ramiona.
—J-Ja. . .—zakłopotał się, drapiąc się po karku—martwię się o Ciebie, bo tak bardzo mi na Tobie zależy i tyle dla mnie znaczysz! Nie znoszę patrzeć, jak coś Ci jest, jak na przykład masz to obrzydliwe coś raz w miesiącu, gdzie masz w śmietniku pełno tych kolorowych folijek z narysowanymi jakimiś kwiatkami i spierasz ręcznie ciuchy w łazience! Nie znoszę! Nie chcę patrzeć potem, jak jesteś cała we krwi i siniakach, albo nawet nieżywa, po tej twojej "pogadance" z Henry'm! Wszystko to dlatego, że Cię kocham! Kocham Cię od wtedy, gdy powiedziałem Ci w piątej klasie że widziałem jak nie myjesz rąk w łazience, a ty rozlałaś mi sok na spodnie, żebym wyglądał, jakbym się zsikał!—Powiedział wszystko na jednym wdechu, po chwili znowu używając inhalatora—kochałem Cię nawet wtedy, jak nazywałaś mnie Mokrymi Gaciami, [T. I.]. . .
[T. I.] na początku niezbyt wiedziała, jak zareagować. Po chwili jednak na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
—Te, Mokre Gacie?
Kaspbrak spojrzał na nią, marszcząc brwi. Ta podeszła do niego na tyle, że mogli sobie patrzeć prosto w oczy.
—Też nawet Cię kocham.