XXXV

524 26 3
                                    

Pov Lauren

-Jesteś kurwa nieodpowiedzialna!- siedziałam w gabinecie lekarskim po walce, aby Max mógł opatrzyć moje rany. Dezynfekował właśnie mój łuk brwiowy, kiedy do pomieszczenia wszedł- a raczej wbiegł- czarnuch, który zaczął krzyczeć i wymachiwać rękoma.- To było nierozsądne! Mogłaś zrobić sobie większą krzywdę..-

-I zrobiła.- zaśmiał się doktor, przerywając trenerowi.

-Właśnie! Wiesz, co grozi za wystawienie zawodnika do walki, kiedy nie jest w pełni sprawny?!- spojrzał na mnie spode łba. Jego czarna skóra na twarzy przybrała delikatny odcień czerwieni, w akcie złości.

-Ej ej ej. Nie jeżdżę przecież na wózku.- chciałam rozluźnić atmosferę kiepskim żartem, do którego dodałam trochę śmiechu.

-Lauren, to nie jest zabawne. Mogłem stracić licencje, ty zresztą też. Myślałem, że ci zależy na zawodach między stanowych.- skomentował, spuścił głowę i westchnął.

Syknęłam, gdy doktor przytrzymał za długo wacik- nasączony jakimś środkiem odkażającym- na mojej ranie.

-Wiesz, że mi zależy. Popatrz. Wszystko jest w porządku i nic mi nie jest.- uśmiechnęłam się. Wtedy poczułam ból na przedramieniu. Spojrzałam na bruneta, który dotknął mojego siniaka.

-Taa. Jest dobrze.-

-Zamknij się.-

-O to mi chodzi Lauren.- powiedział czarnoskóry, po czym wskazał moją rękę.- Skoro twierdzisz, że jest dobrze, masz jutro karny trening. Czterogodzinny- zaznaczył to słowo- trening. O szóstej rano.-

Chciałam się sprzeciwić, bo jednak następnym dniem w tygodniu, była sobota. Nikt nie lubi wstawać o tak wczesnej porze, w sobotę, która jest dniem wolnym. Jednakże faktycznie naraziłam siebie i jego, biorąc udział w tej walce. Należało mi się. Poza tym mam najlepszego trenera w kraju, jeśli bym odmówiła jego rozkazom, zawsze mógł iść trenować kogoś innego, mniej upartego i zadziornego.

Kiwnęłam lekko głową, na znak, że zgadzam się z jego słowami. Tick podał rękę Maxowi, uderzył mnie lekko w głowę i opuścił pomieszczenie.
Poczułam jak, lekarz naciąga moją skórę na brwi. Po chwili zaczął przyklejać 'plastrowe szwy'. Syknęłam cicho.

-Należy ci się ten karny trening. On i tak ma dla ciebie za miękkie serce, ja bym ci dał sześć godzin.-

-Zamknij się.-

________________________

Zaparkowałam motor, obok kwatery głównej. Weszłam do namiotu i zobaczyłam śpiącą niebieskowłosą. Podeszłam cicho do mojej pryczy, aby jej nie zbudzić. Położyłam na materacu torbę i wyszłam na zewnątrz. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Po chwili ujrzałam blond dredy i skierowałam się w stronę ich posiadacza. 

-Rosa! Miło cię widzieć.- odezwał się, kiedy jego wzrok skrzyżował się z moim.

-Serwus.- podałam mu dłoń, którą uścisnął.- Mamy jakieś problemy?-

-Właściwie to nie. Zyan się uspokoił, więc jeśli chodzi o atmosferę, jest naprawdę w porządku.-

-Całe jego, jebane szczęście.- odetchnęłam z ulgą.

-Powinniśmy zorganizować napad na jakiś posterunek. Zaczyna brakować broni i żywności, a Bloods robili ostatnio rozeznania naszego terenu. Wydaję mi się, że będą chcieli zagarnąć  część naszego terytorium.-

-Dlaczego dowiaduje się o tym teraz?- zapytałam ze zdenerwowaniem w głosie.

Okej, nie było mnie przez kilka dni w obozie. Czekałam, aż Camila dojdzie trochę do siebie. Poza tym miałam walkę bokserską, więc też nie mogłam się pojawić. Mimo wszystko uważałam, że powinni, chociaż do mnie pisać bądź dzwonić, kiedy dzieją się takie rzeczy. Co by się stało, gdyby jednak czerwoni zaatakowali? Byłam odpowiedzialna za tych ludzi, musiałam im zapewnić bezpieczeństwo.

-Spokojnie, na razie nic się nie dzieje.-

-W takim razie zwołaj tych odpowiedzialnych za poszczególne grupy i widzimy się za 30 minut w kwaterze.- wydałam rozkaz.

-Tak jest!- krzyknął chłopak. Przerzucił kałacha na plecy i odszedł.

Wyciągnęłam telefon i podeszłam do brzegu rzeki. Usiadłam na dużym kamieniu i wybrałam numer do Hansen. Standardowo dziewczyna nie odebrała za pierwszym razem, wcale mnie to nie zdziwiło.

-Halo?-

-Dinah za 30 minut musisz się pojawić w kwaterze.-

-Nie wiem, czy dam radę Jaguar.-usłyszałam szept.

-Co Mani wymyśliła?- spytałam z uśmiechem na ustach.

-Zakupy.- nie widziałam jej twarzy, ale dałabym głowę, że wywróciła oczami.- Może się wyrobię, najwyżej będę chwilę później.- wyszeptała.- Tak pani Fency, do zobaczenia.- powiedziała głośniej i się rozłączyła.

Momentalnie do mnie dotarło-głębiej- to, co obie robiłyśmy. Normani nie mogła wiedzieć, że Dinah rozmawia ze mną, dlatego użyła nazwiska swojej szefowej. Tak wyglądała prawda. Najbliższe nam osoby, które tak bardzo kochałyśmy, były przez nas okłamywane, na co drugim kroku.
Faktem też było to, że mówiłam Camilii, że jadę do Ash. Nie do końca w takim celu, o jakim myślała, ale do niej. Właśnie dlatego czułam się źle, po części okłamując ją. Tak naprawdę będąc na polanie, w każdej sekundzie mogło mi się coś stać, zwłaszcza w tym czasie kiedy czerwoni przeszukiwali nasz teren- zrobiło się bardziej niebezpiecznie. Wiedziałam, że będę musiała jej w końcu powiedzieć prawdę, ale z dnia na dzień stawało się to coraz trudniejsze. Chciałam to już zrobić kilka razy, jednak za każdym razem coś stawało na przeszkodzie. Czułam jakby w tej kwestii, świat cały czas rzucał mi kłody pod nogi. W pewnym sensie odbierałam to też, jako znak, że ta rozmowa nie skończy się dobrze, ale takie były fakty. Ona nie miała prawda sfinalizować się pozytywnie.

Weszłam do namiotu i zobaczyłam zaspaną niebisekowłosą siedzącą przy stole. Obok niej stał Geez, który rozkładał jakieś papiery na stole. Podeszłam do nich i zajęłam miejsce. Wtedy zobaczyłam, że po mojej prawej stronie siedzi Kea, a po lewej Nano. Spojrzawszy się na nich, oboje kiwnęli mi głową.
Nad Halsey stał jakiś chłopak, którego nie miałam okazji jeszcze poznać, jednak szybko to się zmieniło, kiedy napotkał moje spojrzenie. Okrążył stół, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę.

-Aiden.- uścisnęłam jego dłoń.

-Morgado.-

Chłopak wymówił swoje imię bardzo twardo, z akcentem, który ciężko było mi przyporządkować do konkretnej kultury. Spojrzałam na niego pytająco, a on się uśmiechnął i powiedział:

-Jestem Kanadyjczykiem, ale moja matka jest Polką.- kiwnęłam do niego w zrozumieniu głową, po czym wrócił na swoje uprzednie miejsce.

Spojrzałam na stół i na papiery, które się na nim znajdowały. To były mapy i plany terenu obozowiska. Na papierze było nakreślonych kilka kresek ołówkiem, co przykuło moją uwagę.

-Dobra. Spójrzcie..- zaczął posiadacz blond dredów, jednak nie było dane mu skończyć.

-Przepraszam za spóźnienie!- wykrzyczała na wejściu blondynka, która po chwili zajęła miejsce obok drugiego zastępcy. Spojrzałam w jej stronę i kiwnęłam do niej głową, natomiast dziewczyna ukazała mi grymas na twarzy.

-Tu.- wskazała palcem Geez punkt na mapie, odwracając mój wzrok w jego stronę.- Tu jest..-

-Już jestem! Sorry!- usłyszałam kolejną osobę wchodzącą do namiotu. Skądś znałam ten głos, jednak musiałam obrócić głowę, aby przypasować go do odpowiedniej osoby. Moim oczom ukazała się drobne brunetka, strasznie chuda. To była tylko jedna osoba. Osoba, której zawdzięczałam wiele- Vives.
Dziewczyna od razu napotkała moje spojrzenie i posłała mi ciepły uśmiech. Ruszyła wolnym krokiem do przodu i stanęła obok naszego zaopatrzeniowca. Spuściła głowę i spojrzała na mapę.

-Jesteśmy w komplecie.- skwitowała Ash.- Rosa, to właśnie nasz najlepszy zwiadowca.- dodała i spojrzała w stronę brunetki, która dopiero do nas dołączyła.

-Lucy.- wypowiedziała swoje imię.- Vives.- dodała, mocno zaznaczając swoje nazwisko, które było mi już znane.

-Czy mogę już zacząć do kurwy?-

Kiwnęłam głową, na znak, iż zgadzam się na to, aby kontynuował. Chłopak podrapał się po karku, już otworzył usta, kiedy ktoś go wyręczył.

-Tu jest posterunek policyjny.- spojrzałam na palec położony w tym samym miejscu, gdzie przed chwilę znajdował się posiadacza dredów. Uniosłam trochę wyżej wzrok, aby zobaczyć, że osobą- która znów- mu przeszkodziła była Vives.- Zaraz tam pojedziemy i ogarniemy resztę. Jeepami jedziemy w parach, każdy w innym kierunku. Weźcie lornetki, notesy i aparaty. A, i zmieńcie kurtki na terenowe. Wszystko musi być dokładnie udokumentowane. Halsey i Geez. Wy pojedziecie od wschodu. DJ i Aiden od północy. Kea i Nano od południa. Morgado.- spojrzała na mnie.- My pojedziemy od zachodu. Może być?- kiwnęłam w odpowiedzi twardo głową.- Bandany na ryj. Ruszamy!-

-Tak jest!- krzyknęli wszyscy.

Każda para wzięła ze stołu mniejszą mapę, aby wiedzieć, jak tam dojechać. Wszyscy zaczęli wychodzić. Wypatrzyłam jednak szybko Gezziego, który był aż czerwony ze złości. Chyba nie podobało mu się to, iż on nie skończył tego planu. Chłopak szybko wyszedł z namiotu.

-Ej.- usłyszałam głos Lucy i przeniosłam wzrok na nią. W tym momencie zobaczyłam lecący przedmiot w moją stronę i na szczęście udało mi się go chwycić w dłonie. -Nieźle. Chodźmy.-

Spojrzałam na swoje dłonie, w których znalazły się kluczyki od jeepa. Wstałam i ruszyłam za dziewczyną, która miała zarzuconą torbę na ramię. W torbie jak mniemam, miała potrzebne rzeczy do rozeznania się w terenie- a raczej terenu, który musieliśmy poznać.
Poszłyśmy za kwaterę, przy której stał, zgniło zielony jeep terenowy. Taki jak te, którymi jeździ się w Afryce, po Sawannie, aby oglądać zwierzęta. Moja partnerka chwyciła jeden z prętów, do których była przymocowana szyba i wsiadła do samochodu. Okrążyłam samochód i usiadłam na miejscu kierowcy. Włożyłam kluczyki do stacyjki i je przekręciłam. Ruszyłam maszynę i skierowałam się do wyjazdu z obozowiska.
Kiedy już opuściłyśmy teren, nie wiedziałam za bardzo jak jechać, jednak wiedziałam, że partnerka da mi znać gdzie i kiedy skręcić.

-Jak się ma Camila?- spytała nagle.

-Dobrze, jest z nią już lepiej. Dziękuję.-

-Dobrze wykonana misja i piwo wystarczą w podziękowaniu.- zaśmiała się.

-Masz to, jak w banku.-

Jechałyśmy usypaną z piasku drogą przez las. Na liczniku wskazówka pokazywała 120 km/h. Nic więc dziwnego, że strasznie się za nami kurzyło. Dziewczyna obok siedziała z jedną nogą opartą o ten sam pręt, którego użyła do wsiadania. W dłoniach miała telefon i ewidentnie się nad czymś skupiała.

-Często nie dajesz mu skończyć?- spytałam z uśmiechem na ustach.

-Tak. Geez lubi strasznie nudzić. To co, ja powiedziałam w mniej niż minutę, on by powiedział w dziesięć. Szkoda czasu.- skwitowała. Schowała telefon do bocznej kieszeni swoich spodni. Miała na sobie bojówki w kolorach moro.-Swoją drogą. Jak to się stało, że ty dowodzisz?- spytała.- Wiem, co się stało z Carlosem. Zastanawiam się, dlaczego bokserka przejęła jego gang.- wzięła oddech.- Nie zrozum mnie źle. Nie osądzam cię, nie znam cię jeszcze. Jestem po prostu ciekawa.-

-Poprosił mnie o to.- dałam jej szybką odpowiedź. Co tu się było rozczulać? Nie widziałam sensu kolejny raz rozdrapywać świeżo zagojonych ran. Poza tym każdy znał tę historię.

-Skręć tu w prawo.- zahamowałam delikatnie, aby wyrobić się na zakręcie i użyłam jej wskazówki.- Byłam teraz w Afryce, w Sudanie na jego życzenie. Sprawdzałam jednostkę, która podlega naszemu gangowi. Można powiedzieć, że przeprowadzałam im swego typu szkolenie.-

-Nie wiedziałam.- przyznałam.

-Skręć w lewo i na rozwidleniu znowu w lewo.- powiedziała, po czym dodała.- Nikt nie wiedział. Raz na jakiś czas tam jeżdżę. Tam nie jest ciekawie. On potrzebują naszej pomocy Lauren.-

__________________

Niedługo później brunetka kazała mi wjechać w las, w miejscu, gdzie nie było żadnej drogi. Trzeba było zamaskować samochód, a co lepiej się do tego nadało jak nie las? Zatrzymałam się. Wyjęłam kluczyki ze stacyjki i włożyłam do kieszeni. Wysiadłyśmy z samochodu. Lucy podeszła do tyłu samochodu i otworzyła bagażnik. Wyjęła z niego dwie kurtki w kolorze moro. Jedną podała mi, a drugą założyła na siebie. Wyjęła z torby lornetkę, która mi podała i krótkofalówkę, którą przypięła do kieszeni bojówek. Zawiesiłam ją sobie na szyi, a ona zajęła się aparatem. Odłożyła torbę do bagażnika i go zamknęła.

-Załóż chustkę.-

Wyjęłam z kieszeni spodni niebieską bandanę. Zakryłam nią usta i nos, po czym związałam ją z tyłu głowy. Chciałam powiedzieć, żebyśmy już ruszały, ale poczułam wibracje w telefonie. Wyjęłam go z kieszeni i pokazałam Vives ręką, aby poczekała. Przesunęłam palcem po telefonie i przyłożyłam go do ucha. Cieszyłam się, że zadzwoniła w tamtej chwili, a nie w środku akcji.

-Lauren? O której będziesz?- usłyszałam głos Camilii.

-Jak się czujesz?- spytałam. Musiałam wybadać sprawę jej stanu, zanim zaczęłam negocjować.

-O, um. W porządku.- niemalże usłyszałam jej uśmiech.- Właśnie komponuję melodię do piosenki.- z głosu wywnioskowałam, że jest podekscytowana.

-Camz siedzę z Ashley. Mogę wrócić jutro? Dasz sobie radę?- spytałam niepewnie.

-Spokojnie. Zaprosiłam Mani na noc. Dinah podobno odrabia godziny w pracy. Wróć jutro, ale wiedz, że tęsknię za tobą.-

-Ja za tobą też. Obiecuję ci, że niedługo ci to wynagrodzę. Kocham cię.-

-Ja ciebie też. Uważaj na siebie.- powiedziała i się rozłączyłam.

Schowałam telefon do kieszeni i spojrzałam na Lucy, która stała z rękami opartymi na biodrach.

-Pantofel.- skomentowała i się zaśmiała.

-Kurwa.- rzuciłam jej ostrzegawcze warknięcie.

-Żartuje przecież. Chodźmy.-

Ruszyłyśmy przez gęste chaszcze lasu przed siebie. Co chwilę słyszałam bzyczenie komarów i machałam rękami dookoła siebie. Ten dźwięk strasznie drażnił moje uszy. Na całe szczęście nie szłyśmy długo. Kiedy tylko wyszłyśmy z lasu, weszłyśmy pod piaskową górę. Tuż przed szczytem padłyśmy na ziemię i musiałyśmy się podczołgać kilka metrów.

-Dobra. Spójrz przez lornetkę.-

Wykonałam jej polecenie i spojrzałam w stronę małego budynku. Rozejrzałam się dokładnie. Cały obiekt przejrzałam dwa razy.

-Dwóch od przodu, trzech od zachodniej strony. Uzbrojeni w AR-15.- powiedziałam jej, co widzę, a ona notowała i rozrysowywała.

-Pokaż.- powiedziała.

Zdjęłam z szyi lornetkę i jej podałam. Dziewczyna zaczęła rozrysowywać, to co widzi, bez odrywania wzroku od obiektu. Nie patrzyła na kartkę, po której rysowała, a mimo to jej rysunek był dokładny i bardzo czytelny.
Sięgnęła lewą ręką po walkie-talkie, które przyłożyła do ust.

-Nano. ¿Cuánto del sur? (ile od południa?)- spytała.

-Dos.- usłyszałyśmy odzew, a ona zapisała to w notatniku.

-Halsey?-

-Od przodu jest trzech. Jeden przed chwilą do nich dołączył.-

Zapisywała wszystko z największą dokładnością. Miałam wrażenie, iż lubi takie zadania i jest jak najbardziej w swoim żywiole.

-Od północy nie jest ciekawie. Jest pięciu uzbrojonych w AR- ki i granaty. Nie widzę ich koloru. Stoi jeszcze ciężarówka, możliwe, że siedzi tam ze dwóch.- odezwała się Hansen.

-Nieciekawie.- odpowiedziała Vives.

Zsunęłyśmy się niżej i dziewczyna usiadła. Wyjęła z kieszeni mapę i ołówek. Zaczęła kreślić na papierze jakieś kreski, linie i strzałki. Przyglądałam się temu z zaciekawieniem, kiedy ona wszystko dokładnie analizowała. Włączyła aparat i zaczęła oglądać zdjęcia. Przyglądała się im też z dużą uwagą i co chwilę marszczyła brwi.

-Spójrz.-

________________________________________________________________________________

Boże przepraszam, na śmierć zapomniałam, że w poniedziałek był 17! 

Wracamy z akcją.
Przepraszam za długą nieobecność!
Możecie wyrazić swoją opinię, bo w sumie chce znać wasze zdanie. 
Taaak, wiem, że na razie nudno!

Miłego wieczoru!

P.S 
Jak Wam się podoba Señorita?/ Czyste szaleństwo!! Piękne to jest!

Zanim wróciłaś CAMRENOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz