XLIV

550 37 8
                                    

Minęły dwa intensywne tygodnie. Lauren dowiedziała się od lekarzy, o wszystkim, co ją czeka. O rehabilitacji, która może nie przynieść zbyt wielkich efektów.
Na początku nie chciała dopuścić tej informacji do siebie. Kazała zrobić innym lekarzom jeszcze raz badania, twierdziła, że się pomylili. Profesor wiedział, że dziewczyna nie odpuści, więc zlecił badania jeszcze raz. Jednak kiedy inni lekarze przedstawili Lauren, tę samą diagnozę dziewczyna zaczęła krzyczeć. Mówiła, że oni kłamią, są niekompetentni, oraz że to zespół operujący skazał ją na ten los, że to oni spieprzyli operację. Następnie obwiniała cały świat. Wszystkich dookoła siebie, a najbardziej- nie wiedzieć czemu- ojca. Chciała nie raz wypisać się na żądanie, ale nie mogłam jej na to pozwolić. W rezultacie szatynka leżała cały czas- za co nie mogłam jej winić- naburmuszona. Miała ciche dni, kiedy nie odezwała się ani słowem. Były też dni głośnego krzyku, nieraz pielęgniarki się zbiegały do sali, w obawie, iż coś się stało.
Była zagubiona. Nie rozumiała jak coś, co miała przez całe życie, po prostu straciła. Może nawet nie chciała tego zrozumieć. Dla Jauregui sprawność fizyczna, to coś, co czciła zawsze. Siłownia, boks, zdrowe posiłki, a nawet gang. Nawet w normalnym życiu codziennym ręka- jest jej potrzebna. Jednak chyba najbardziej przeżyła informację, że nie może wrócić już do boksu. Była totalnie załamana tą informacją, jednak pokazywała to jako złość. W życiu by nie pokazała takiej emocji, jaką jest smutek czy przygnębienie.
Udało mi się też dorwać do internetu i wielu artykułów o stanie Lauren. Każdy portal wymyślał coś innego. Niektórzy pisali, że została postrzelona na przedmieściach, inni, że ktoś dźgnął ją nożem. Wszędzie były inne informacje, ale jedna się zgadzała. Rosa była ranna i leżała w szpitalu.

Siedziała na łóżku ubrana w czarną bluzę z kapturem, naciągniętym na głowę. Jej twarz nie ukazywała żadnych emocji. Zupełnie jakby była wyłączona. A jej piękne, zielone tęczówki poszarzały, posyłały jedynie puste spojrzenie.
Lewą rękę bezwładnie spoczywała na temblaku.
Pakowałam białą torbę sportową dziewczyny, kiedy wszedł lekarz.

-Mam wypis pani Jauregui.- powiedział spokojnie. Był przygotowany na ewentualny atak ze strony dziewczyny, który zdarzał się przynajmniej raz dziennie. Podszedł więc powoli do niej, aby wręczyć jej plik kartek.

Dziewiętnastolatka spojrzała na niego pustym wzrokiem i wzięła wypis. Wstała z łóżka i spojrzała na mnie. A mnie serce pękało od nowa, kiedy patrzyłam prosto w te puste, jak opuszczony dom oczy.

Zamknęłam torbę i zawiesiłam ją na ramieniu. Kiwnęłam do niej głową na znak, iż możemy już wychodzić, co dziewczyna zrobiła niezwłocznie.

-Dziękuję profesorze i przepraszam za nią.- powiedziałam.

-Nie szkodzi. Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie, rozumiem ją. Życzę pani dużo siły pani Cabello.- powiedział i posłał mi uśmiech. Ruszyłam do wyjścia, ostatni raz się na niego spojrzałam, aby posłać mu smutny uśmiech.- Powodzenia.- dodał.

Wyszłam z sali i zaczęłam iść korytarzem, szukając Lauren. Dziewczyna siedziała kilkanaście metrów dalej, na jednym z plastikowych krzesełek. Kiedy podeszłam bliżej, wstała i zaczęła kroczyć obok mnie. Przeszłyśmy kilka korytarzy, aż mogłyśmy opuścić budynek. Przeszłyśmy kilka schodków w dół i podeszły do nas dwie dziewczyny i jeden chłopak. Wszyscy w nastoletnim wieku, może niewiele młodsi od nas.

-Możemy zdjęcie?- zaczęły krzyczeć i piszczeć.

No tak. Prasa. I już wiadomo, skąd się wzięli.
Chciałam, żeby wszyscy dali jej spokój. Nie chciałam kolejnych ofiar jej agresji słownej.

-Nie wiem, czy to odpowie...-

-To ostatnie zdjęcie Camila. Niech mają.- przerwała mi z tym samym pustym wzrokiem.

Westchnęłam tylko. Jedna z dziewczyn podała mi telefon i wszyscy ustawili się do zdjęcia z Rosą. Stanęła ona na środku i objęła ramieniem chłopaka, a dziewczyny zaczęły jeszcze bardziej piszczeć, kiedy mogły ją- przez wzgląd na sytuację- delikatnie przytulić. Jednak Lauren nie zmieniła miny. Dalej pozostawała obojętna na wszystko.
Zrobiłam kilka zdjęć, po czym oddałam telefon właścicielce.

Zanim wróciłaś CAMRENOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz