Mistrz wagi lekkiej, toster

539 63 7
                                    

Kiedy Tony raczył otworzyć oczy pierwszą rzeczą jaką ujrzał była paskudnie niebieska ściana i kawałek łóżka, nie przypominający ani trochę tego, które miał u siebie w pokoju. Zbyt twardy materac dawał mu się we znaki, czując nieprzyjemne kłucie w udach. Jego głowa lekko się unosiła, a w uszach słyszał jakieś ciche i równomierne uderzenia. W nozdrzach czuł dobrze mu znany zapach wody kolońskiej, którą sam kupił Rogersowi z okazji Wielkanocy, chociaż tak naprawdę nie było prawdziwej okazji, gdyż chciał mu po prostu dać coś od siebie. Gdy Tony wreszcie zrozumiał w jakiej sytuacji się znajdował, jego pierwszą reakcją nie była wcale panika. Obudził się przykryty kocem, z głową na klatce piersiowej Steve'a, obejmowany przez niego w pasie.

Słysząc spokojne bicie jego serca i czując jego oddech na włosach, zamknął oczy i pozwolił sobie nacieszyć tym momentem. Steve miał twardy sen i nawet taka drobnostka jak leżenie na jego klatce piersiowej, nie była w stanie go obudzić. Tony starał się intensywniej czuć jego zapach i dotyk. Chciał zapamiętać tą chwilę na tak długo, jak będzie tylko mógł.

Wtedy gdy przeszedł do jego domu w środku nocy i został przez Rogersa zmuszony by tam zostać, nie obudził się wtulony w Steve'a ani tym bardziej przez niego obejmowany. Teraz mógł się poczuć jakby to było, gdyby Steve odwzajemniał jego uczucia, a jemu starczyło by odwagi żeby je wyznać.

Tony ostrożnie wsunął rękę pod koszulkę blondyna, jeżdżąc kciukiem po jego skórze. Gdyby Steve nagle się obudził, Tony mógłby udawać, że śpi. Raczej by mu w to uwierzył, bo po co miałby kłamać. Uśmiechnął się czując ciepło skóry pod palcami. Lubił to uczucie. Jednak rzadko miał okazję robić to. Albo to po prostu podawał mu dłoń, albo przez przypadek został popchnięty w szatni na jego gołe plecy.

Tony podniósł się na łokciach i spojrzał na spokojną twarz Steve'a. Uchylone usta, z których kapała odrobina śliny, były jak zawsze zachęcająco czerwone. Tony od dawna zastanawiał się jak smakowały, jednak najpierw musiałby mu wyznać uczucia. Albo upić. To też była jakaś opcja, której Tony nigdy nie odrzucał. Wystarczyło go upić i pocałować. Ewentualnie upić siebie i go pocałować. Gdyby Steve tego nie akceptował, zrzucił by to na promile.

Błękitne oczy zamknięte pod powiekami lekko drgały, jakby miał sen, z którego nie chciał się wybudzić. Dłuższe kosmyki blond włosów leżały na poduszce, a te krótsze sterczały w nieładzie. Mógłby patrzeć na śpiącego Rogersa jeszcze przez długi czas, jednak gdy zaczął się budzić, Tony szybko położył głowę na poduszce obok niego, nie zdejmując swojej ręki spod jego koszulki.

-Tony?- spytał Steve, w przestrachu zabierając swoją rękę z biodra przyjaciela.

-Hm?- Tony starał się udawać dopiero obudzonego i nie zdającego sobie sprawy z wcześniejszej sytuacji ale nie potrafił powstrzymać dreszczy, które poczuł, gdy dłoń blondyna otarła się o jego skórę oraz chłodu, gdy znikła z jego ciała.

-Jak się spało?- zadał kolejne pytanie, podnosząc się do siadu. Tony zdążył zabrać dłoń z brzucha Steve'a, zanim ten zdał sobie z tego sprawę.

-Mówiłem ci to już kiedyś ale powtórzę jeszcze raz, masz strasznie twarde łóżko.- Tony podniósł się i zaczął się rozciągać, starając się nie uderzyć pięścią twarzy chłopaka. Coś w kościach cicho chrupnęło, a z jego ust wydobył się cichy skowyt.

-Mi się na takich najlepiej śpi.

-Ta, więc lepiej znajdź sobie dziewczynę, której nie będzie to przeszkadzało, bo skończysz jako...

-Tony!- krzyknął Steve, wybuchając śmiechem. 

-No co?- Tony wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Uwielbiał jego śmiech.

-Już nic. Jesteś głodny?- zaraz po wypowiedzeniu tych słów, w brzuchu Tony'ego zaburczało.- Potraktuje to jako potwierdzenie. Co chcesz na śniadanie?

-A zrobisz tosty i kakao?- Tony przybliżył się do Steve'a i zrobił duże oczy, niczym mały szczeniaczek. I gdyby mógł zamerdałby ogonem, a potem zaskomlałby, żeby tylko dostać ukochane tosty z dżemem truskawkowym.

-Mogłem się tego spodziewać.- Steve wyszedł z pokoju, zostawiając Tony'ego samego na kilka chwil.

Tony poprawił odstające włosy, wyprostował pogniecioną koszulkę i wyczyścił spodnie z okruszków wczorajszych chrupek, które nadal miał na swoich ubraniach. Z nudów zaczął już liczyć książki na półkach przy ścianie, gdy usłyszał hałas dobiegający z kuchni. Następnie usłyszał czyjś krzyk, a potem głośny trzask. Założył na stopy buty, które leżały tuż przy łóżku i wybiegł z pokoju, starając się uważać na schodach. Stanął w progu do pomieszczenia.

-Oh, witaj Tony- przywitała się Sara, machając brunetowi lewą ręką, gdyż w prawej trzymała biały woreczek, który po chwili położyła na twarzy swojego męża.- Nie wiem jak ty to zrobiłeś, Joseph.

-To nie moja wina.- ojciec Steve'a siedział na krześle przy stole z ogromnym limem na lewym oku.- To on zaczął.

-Jak zawsze ta sama wymówka.- Tony szybko przeskanował wzrokiem kuchnię. Sara niemal wisiała nad Josephem, na podłodze leżały dwa stłuczone talerze, Steve stał obok włączonej mikrofali, a toster leżał na blacie z urwaną wtyczką.

Nawet nie starał się tego skomentować. Nie potrafił zrozumieć jak można podbić sobie oko tosterem. Może mężczyzna nie był jakimś specem od sprzętu kuchennego ale ktoś kto kiedyś robił za mechanika powinien dać sobie radę z naprawą urządzenia.

-Toster uległ... awarii, ale mogę zrobić naleśniki.- Steve posłał mu spojrzenie pełne przeprosin.

-Patelnia jest w koszu. Ktoś zrobił w niej dziurę.- Sara wymownie spojrzała na swojego ukochanego.

-Mam gorszy dzień, dobra?- rzucił z wyrzutem, podnosząc okład z lodu z oka. Sara tylko westchnęła i gwałtownym gestem położyła woreczek z powrotem na twarzy Josepha, wywołując u niego atak krzyku.

-Chyba po prostu zrobię kanapki- westchnął Steve, wyjmując z mikrofali dwa kubki z gorącym mlekiem. Wyciągnął z szafki pudełko z kakao i wsypał do każdego kubka po trzy łyżeczki.

-Nie ma chleba- powiedział Joseph, otwierając szafkę, w której powinien znajdować się bochenek chleba.

-Na co chciałeś naprawiać toster, skoro nawet by się nie przydał?!- spytała Sara, kładąc dłonie na biodrach. Steve czasami cieszył się, że nie miał ciotki, bo znając życie, była by przeciwieństwem jego mamy. Taka mała informacja.

-Po co trzymać w domu coś co nie działa?- odpowiedział pytaniem na pytanie.

-A może zjemy na mieście? Nie potrzeba by coś jeszcze się zepsuło- zaproponował Tony, nie patrząc na Josepha by nie ryzykować pogardliwego spojrzenia, mówiącego: czy ty mnie właśnie obrażasz, Stark? Jednak pan Rogers uśmiechnął się i kiwnął głową, zgadzając się na ten pomysł.

-Tak, to chyba dobry plan- Steve podał chłopakowi jeden kubek i złapał go za rękę. Pociągnął go w kierunku salonu, gdzie usiedli w spokoju.- Wypijemy i pójdziemy. Wybacz za to. Czasami mamy takie pechowe dni.

-W porządku.- Tony uśmiechnął się i wziął łyk gorącego kakao. 

Od zawsze podobała mu się atmosfera w domu Rogersów. Nie było kłótni, rodzicielskich wojen ani zgrzytania zębami. Gdy coś złego się wydarzyło, radzili sobie z problemem wspólnie, często z humorem. Interesowali się życiem syna, nie wtrącając się jednak w sprawy, którymi nie chciał się z nimi dzielić, a takich w sumie było niewiele.

Chociaż w Stark Tower nie było tak tragicznie, a kłótnie też nie były częste, ciągle przebywający w pracy rodzice, nie mieli prawie nigdy czasu na swojego syna.

-To co, Tony? Idziemy?

-Jasne- odpowiedział z uśmiechem i podniósł się, korzystając z wyciągniętej, pomocnej dłoni Steve'a. Po jego ciele przeszły ciarki.

~$$$~

Wiem, że rozdział powinien być za trzy dni ale dopiero wczoraj zebrałam się do obejrzenia Spider-man: Far from home i za każdym razem gdy było coś o śmierci Iron-mana, znowu ryczałam. Dlatego wzięłam się za pisanie czegoś z Tony'm w roli głównej.

Padał wtedy deszcz / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz