Etap szósty: Albowiem istnieją rzeczy, których nie można mówić przez telefon

448 61 38
                                    

Nikt z Avengers nie wiedział o podmienionych kartkach, a Steve i Tony nie rozmawiali o nich, myśląc o tym jak o przypadkowym żarcie ze strony przyjaciół. Dlatego operacja Stony stanęła w miejscu, a OSIOŁ czekał na pozytywne wyniki. Clint, Natasha, Thor i Bruce zastanawiali się ile czasu minie aż Steve powie im, że nie wyjeżdża, i że z Tony'm już planują ślub. Clint obstawiał kilka godzin, a Bruce dwa dni.

Tony w tym czasie leżał u siebie na łóżku i czekał na wiadomość od Steve'a. Chciał spędzić z nim jego ostatnie chwile na Brooklynie, a później się z nim pożegnać. Jednak na razie jego nie było w domu. Więc czekał. Tak długo aż nogi mu ścierpły od siedzenia w jednej pozycji.

-Jaaaaarvis. Jaaaaaaarvis. Jaaaaaaarvis!!!- krzyknął w przestrzeń, kładąc się na plecach. Przycisnął telefon do piersi i odchylił głowę za krawędź łóżka.

-Tak, sir? Życzy pan coś sobie?

-Szczęście na wieki bez zmartwień o przyszłość, małą chatkę na bezludnej wyspie, pęknięte opony w samochodzie Steve'a, zdrowie, młodość i koktajl pomarańczowy z małą parasolką i kawałkiem cytryny.

-Mogę załatwić chatkę i koktajl ale pozostałe rzeczy są poza moim zasięgiem.

-Nie znasz się na sarkazmie.

Clint w tym czasie nazywał się nierozsądnym, przelukrowanym marzycielem, Natasha słuchała go jednym uchem, a ignorowała drugim, Bruce sprawdzał stan i ilość książek na nowy rok, Thor pisał wiadomości z dawno niewidzianą starszą siostrą, a Steve jechał do domu, słuchając jak jego ojciec przestrzega go przed życiem akademickim.

Co jak co ale ostrzeżenia ojca o tym by nie wyrzucać pustych butelek po wódce przez okno, albo chociaż uważać na przechodniów, trwające ponad godzinę i powtarzające się, potrafiły przysporzyć wielu kłopotów nerwowych.

Każdy był zajęty swoimi sprawami do momentu, w którym Steve do każdego nie napisał, że za godzinę wyjeżdża i chciałby się z każdym pożegnać. Clint wystartował wtedy jak rakieta, by w jak najszybszym czasie pojawić się w domu Rogersów i dowiedzieć się wszystkiego ze szczegółami.

-Jak to wyjeżdżasz?- spytał Clint, patrząc na wrzucajacego bagaże do bagażnika Steve'a, licząc po cichu na nagły napad śmiechu ze strony jego i Tony'ego, zwiastujący tylko i wyłącznie żałosny żart.

-Mówiłem to wam już kilka tygodni temu. Zapomnieliście? Czy po prostu ciągle gdzieś przesiadywaliście i nie mieliście dla mnie czasu?- spytał, lecz w jego głosie nie było słychać wyrzutów ale rozbawienie.

-Nie, my tylko myśleliśmy, że...

-Ten czas tak szybko mija. Myśleliśmy, że wyjeżdżasz dopiero za tydzień.

-Masz rację. Te dwa tygodnie zleciały strasznie szybko- powiedział cicho Tony.

-Ten rok też szybko przeminie i nim się spostrzeżecie będę z powrotem- powiedział i uśmiechnął się serdecznie.

Właśnie tego będzie im brakowało, jego szczerości i pogody ducha. Optymizmu, którego nie zakłucały nawet najczarniejsze chmury.

Ostatnią godzinę spędzili na wspólnym wspominaniu przeszłości. Ich zabawy, a w szczególności dzień, w którym wszyscy spędzili słoneczny, miły dzień w domu Bruce'a, który nie mógł wyjść z mieszkania z powodu choroby. Wspominali ich pierwsze spotkanie i wszystkie uśmiechy. Nie zwracali uwagi na jeden szczegół. Zawsze w takich chwilach padał deszcz.

-Steve!- krzyknął jego ojciec, zwracając na siebie uwagę szóstki nastolatków siedzących na schodach.- Jedziemy? Miałeś mnie podwieźć do mechanika.

-Jasne.- Steve podniósł się, a za nim jego przyjaciele.- To do zobaczenia za niedługo.

-Bedzie nam za tobą tęskno.- każdy z osobna pożegnał się z Rogersem.*

Łzy płynęły nawet po policzkach Natashy, która starała się je po hamować niewinny uśmiechem. Na koniec Steve pożegnał się z matką i wszedł do samochodu, w którym już czekał Joseph, który ostatnie słowa miał zamiar powiedzieć dopiero koło warsztatu.

Steve zapisał pasy i pożegnał piątce Avengers na pożegnanie. Odpalił silnik i odjechał z parkingu, posylajac w lusterka ostatnie spojrzenie. Przez chwilę panowała cicha, dopóki Clint zabrał głos:

-Czyli co? Jednak diabelski młyn?

-Daruj sobie. Wygląda na to, że już za późno- powiedziała Natasha, spoglądając na Tony'ego, który stał obok nich, przyglądając się odjeżdżającemu przyjacielowi, nie zwracając uwagi na rozmowę odbywającą się przy nim.

Gdy samochód Steve'a zniknął za zakrętem, Tony odwrócił się i zaczął iść w kierunku domu, cudem powstrzymując słone łzy.

Czuł się jak małe dziecko, któremu odebrano coś co najbardziej cenił. Jakby ten mały pluszak, którego roztargał w dzieciństwie, był jedyną barierą między niebezpiecznym potworem mieszkającym pod łóżkiem, a złą wiedźmą żyjącą w szafie. Był sam. Centrum było puste, choć pustynia mogła być zatłoczona, gdyby Steve przechodził przez nią razem z nim.

-Mam dość- powiedziała w końcu Natasha, zagradzając Tony'emu cały chodnik. -Tony, posłuchaj. Nie jest jeszcze za późno. Powiedz mu co czujesz.

-Słucham? N-nie rozumiem- zająknął się, podnosząc wzrok znad chodnika.

-Dobrze wiesz o czym mówię. To co czujesz do Steve'a widać na kilome...

-Chwila. C-co? Skąd ty...

-Przez ostatnie dwa tygodnie staraliśmy się was zeswatać. Randka i inne akcje nie wypaliły ale nie wzięliśmy pod uwagę ostatniej opcji, szczerości.- Natasha schyliła się i wyciągnęła telefon chłopaka z jego kieszeni.- Zadzwoń. Nie jest jeszcze za późno.

Tony spojrzał na resztę swoich przyjaciół. Stali za nim z uśmiechami, które swoją delikatnością pokrzepiały go i pozwalały jego ręce sięgnąć po telefon. Wybrał numer zapisany jako pierwszy i nacisnął zieloną słuchawkę. Najpierw trwała cisza, a potem z komórki zaczęły wydobywać się sygnały.

Pierwszy. Tony przełknął ślinę. Natasha kiwnęła głową. Jednak nie był pewien swojego czynu. A jeśli Steve powie mu, że nic do niego nie czuje? Jeśli w ten sposób zniszczy to co budowali latami. Ten most, któremu jeszcze do tych najstabilniejszych trochę brakuje pomimo lat.

Drugi. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech, a chłodne powietrze uspokoiło jego roztargniony umysł. Nie zauważył, gdy pierwsza kropla deszczu spadła na chodnik.

Trzeci. Znowu zaczęły go oganiać wątpliwości. A co jeśli Steve wybrał Massachusetts bo nie chciał go więcej widzieć? Nim rozbrzmiał czwarty sygnał usłyszał męski głos.

-Coś się stało? Zapomniałem o czymś?- Steve zaśmiał się do słuchawki.

-N-nie. Ja tylko... chciałem ci coś powiedzieć.

-Co takiego?- spytał z ciekawością.

-Steve...- Tony zaczął, czując jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Powietrze uciekło z płuc, ręce zaczęły pocić, pociemniało mu przed oczami.

-Tak?- cisza została przerwana przez Rogersa, który swoim głosem wybudził Tony'ego z letargu.

-Ko-kocham cię.

Jak widać los, który nie mógł się pogodzić z tą stratą, znienawidził ich obu, bo już po chwili usłyszał w słuchawce krzyk Jesepha, klakson ciężarówki, uderzenie, a potem po prostu sygnał zakończenia połączenia.

Albowiem istnieją rzeczy, których nie można mówić przez telefon.

Deszcz zakrył łzy.

~$$$~
Jestem złym człowiekiem. I to jeszcze w poniedziałek.

Znacie to uczucie gdy macie trzy prace domowe i żadnej nie umiecie odrobić?

*Ciekawe, bo z tego co pamiętam, Bruce też będzie się uczyć w Massachusetts, a tutaj nikt za nim nie tęskni 😂😂😂

Padał wtedy deszcz / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz