Oto chyba wyczekiwany przez was rozdział.
~$$$~
Tony czuł jak traci kontrolę nad własnym życiem. Z każdym dniem Aldrich dawał mu się we znaki coraz bardziej. Nie mógł spotykać się z resztą Avengers bez jego kontroli. Czuł się jak zwierze w pułapce, a to wszystko przez czarne sprawki jego ojca. A najgorszy był fakt, że nie mógł nikomu o tym powiedzieć. Jednak jedyne co się nie zmieniło w jego życiu, na szczęście, to to, że mógł nadal chodzić do Steve'a. Wstrętna łaskawość.
Dnie spędzał z Aldrichem, który traktował go jak swojego chłopaka. A najgorsze chyba były te jego pocałunki. I gdyby robił to tylko "na pokaz" Tony by to zniósł ale gdy byli tylko oni, sam na sam, Killian nadal to robił. A on nie mógł się sprzeciwić. Jednak w nocy zaciekle pracował by ukryć wszystkie brudne sprawki ojca. Zdążył wyczyścić wszystkie komputery i zniszczyć papierowe akta. Został mu tylko egzemplarz tego co zabrał Aldrich.
Teraz leżał wykończony po nauce na łóżku owinięty kołdrą jak burito. Był początek grudnia, a za oknem już padał śnieg. Chłód przedostawał się pod kołdrę do skóry Tony'ego, chociaż temperatura w pokoju była wyższa niż na Karaibach.
-Panie Stark, dzwoni pani Rogers.
-Rozłącz się.
Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z kimkolwiek ze świata zewnętrznego. Czuł jakby był przeklętą księżniczką zamkniętą w wieży, a Killian był jego obrzydliwie zielonym smokiem. Nie czuł się ani trochę królewsko, chciał zamknąć się w skorupie i nie wychodzić z niej dopóki Killian nie odejdzie. Ale smok tkwił na swoim miejscu, było mu zbyt wygodnie na miękkim posłaniu. A nigdzie ni widu, ni słychu po rycerzu na białym koniu. Jego rycerz spał. Co dziwne nigdzie nie znalazł baśni o królewnie, smoku i rycerzu w lśniącej zbroi. To był taki trochę pojebany crossover Shreka, gdzie rycerz to Śpiąca Królewna.
(W tym momencie chyba coś brałam. Ten sok był chyba przeterminowany- dop. Girmi)
-Mówi, że to pilne.
W końcu Tony się złamał i podniósł telefon z blatu biurka. Sam nie wiedział czy kiedykolwiek podjął wspanialszą decyzję i czy był w życiu szczęśliwszy niż w momencie, kiedy Sara zadzwoniła do niego, płacząc i mówiąc, że Steve się obudził, i że właśnie jadą do szpitala. Młody Stark czuł wtedy niesamowitą euforię i energię, która rozpierała go do tego stopnia, że prawie nie zaczął zbiegać po schodach z siedemdziesiątego piętra. W ostatniej chwili zatrzymał się zdając sobie sprawę, że windą będzie szybciej. Gdy zjeżdżał do garażu, ciągle tupał nogą o podłogę, aż winda nie wydała z siebie cichego pisku, a drzwi się nie otworzyły.
Podbiegł wtedy do pierwszego lepszego samochodu i nie zwracając uwagi na przepisy, pędził przez ulice Nowego Yorku jak szalony. Jego telefon co dwie kilka minut wibrował, a na jego ekranie pojawiało się zdjęcie Killiana. Tony nie przejmował się nim. Zaledwie trzy kilometry od niego miłość jego życia wybudzała się z trzy i pół miesięcznego snu.
Jednak kiedy wbiegł do szpitala, Sara płakała. I to wcale nie ze szczęścia. Tony'ego znów zaczęły nękać wątpliwości i strach. A telefon wcale nie cichł.
-Co się stało?- spytał niepewnie, podchodząc do pary. Joseph trzymał żonę w ramionach, w które ta wylewała łzy.
-Steve, on...- zaczęła ale potem jej głos stał się niewyraźny.
-Co ze Steve'm?- spytał, nie będąc gotowy na najczarniejszy scenariusz.
-Obudził się ale... on...- znowu zaczęła, ale jej wypowiedź przerwał nagły napad łez i zaczęła gwałtownie nabierać powietrze.
-Niczego nie pamięta- powiedział za nią mąż, patrząc na Tony'ego ze współczuciem, jakby wiedział czym chłopak dążył jego jedynego syna. Pewnie wiedział, ba, na pewno wiedział.
-C-co?
-Stracił pamięć- uzupełnił pan Rogers, obejmując ściśle żonę.
Tony stał w miejscu. Żadna z komórek jego mózgu nie potrafiła przetrawić tej informacji. Była ciężkostrawna jak cebula dla żołądka.
-Idź do niego. Może ciebie pamięta- powiedziała, patrząc na niego, a w jej oczach tliła się nadzieja.
To go wcale nie przekonało. Czemu miałby pamiętać, technicznie rzecz biorąc, obcego dzieciaka skoro nie pamięta własnych rodziców. On nie pamięta samego siebie, a był nawet przy swoich narodzinach i najbardziej intymnych momentach. No, paradoks gdyby nie był.
Tony chwiejnym krokiem szedł w kierunku pokoju 29. Steve naprawdę niczego nie pamiętał? Ich poznania, wspólnych zabaw, założenia Avengers i ich przygód z resztą paczki? Czy nieodwzajemniona miłość była gorsza niż nie znajomość własnej tożsamości, której Steve właśnie zaznał?
Tony najpierw spojrzał na chłopaka przez małą szybkę w drzwiach. Steve leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Serce Starka zabiło szybciej ale potem znów zmarło. On go nie pamiętał. Tony chciał zawrócić, zniknąć, zakopać się w kołdrze i nadal marzyć, że to tylko sen. Albo ukraść ojcu dwie albo trzy butelki alkoholu i wyżyć się na własnym organizmie. Za swoją głupotę, że Steve nigdy nie dowie się co czuł.
Jednak w ostatniej chwili zrezygnował z tego planu. Postanowił stawić czoło problemom i złamanemu sercu. I w sumie dobrze mu to wyszło, bo gdy tylko otworzył drzwi i stanął w progu, Steve spojrzał na niego. Może i Tony'emu się przewidziało, ale wydawało mu się, że chłopak się uśmiechnął.
Tony podszedł do łóżka Steve'a i usiadł na drewnianym krzesełku. Nie różniło się to od tego, co robił zawsze, gdy przychodził do Rogersa. Z wyjątkiem tego, że Steve patrzył na niego, więc Tony nie pochylił się nad nim, nie pocałował go w czoło i nie chwycił jego dłoni. Siedział i patrzył na jego spokojną twarz.
-Hej, Steve- powiedział dopiero po kilku sekundach patrzenia w jego błękitne oczy, które świat mu zabrał na przeklęte trzy i pół miesiąca.
Steve ruszył delikatnie głową, poprawiając ją na poduszce. Tony nie czekał na odpowiedź. Nie był aż tak naiwny by wierzyć w magię "prawdziwej miłości". To bajki dla dzieci. Mimo to kilka łez spłynęło po jego policzku.
-Tęskniłem, wiesz?
Oczy Steve'a były puste. Tony podejrzewał, że myśli sobie "O czym on do cholery pieprzy? Co to za zjeb?". Jego usta zatrzęsły się, a potem wydał się z nich dziki szloch. Spuścił głowę w dół i mimowolnie chwycił za rękę Rogersa. Była cieplejsza niż przy każdej jego wizycie, ale nadal chłodna. Nie była tak miła w dotyku jak zawsze. A może to tylko jego złudzenie?
-Prosiłem byś obudził się za wszelką cenę ale...- podniósł głowę i spojrzał na błękitne oczy pozbawione blasku. Do jego umysły wdarł się Aldrich. Nie. On miał zielone i były zimne jak lodowiec.-... ale szczerze sam nie wiem co jest teraz gorsze.
Policzki miał całe we łzach, a ręka Steve'a nie poruszyła się nawet o centymetr by je otrzeć. Może jego Steve nadal spał? A obudził się ten, który nie chciał go znać. Tony szybko pozbył się tej myśli.
Steve mrugnął, a potem odwrócił głowę w drugą stronę. O ile z serca Tony'ego wcześniej zostały jakieś kawałki, teraz zmieniły się w proch strzelniczy. Właśnie stracił swojego księcia z bajki. Tony uśmiechnął się ostatni raz, chociaż w tym uśmiechu nie było ani trochę radości czy szczerości, i podniósł się z krzesełka.
-To... Dobranoc- powiedział i otworzył drzwi.
Jednak coś zatrzymało go. Przeczucie? Złamane serce? Nie. Zatrzymało go jego imię. Bo chociaż go nie lubił, istniała jedna osoba, z której ust mógłby go słuchać w nieskończoność.
-Tony...
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfic-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon