-Zrobimy co w naszej mocy.
Tego Tony bał się najbardziej. Momentu, w którym usłyszy od policjantów, że Aldrich uciekł i nie mogą go znaleźć. Od niezbyt uważnego ale za to dobrego studenta, stał się ściganym przez policję przestępcą, który próbował popełnić morderstwo. Najgorsze było to, że Tony nadal nie znał jego powodów. Robił to z nudów, chciał mieć go dla siebie, dopiec Steve'owi, wykorzystać zamieszanie by zdobyć te dokumenty i mieć korzyści? Nie wiedział, czemu posunął się do takich skrajnych działań.
Ale teraz go to niezbyt interesowało. Musiał upewnić się, że Steve'owi nic nie będzie grozić, on przecież mógł być głównym celem ataku. Chciał być w tej chwili przy nim, a nie wysłuchiwać krzyków pani Rogers, która oskarżała policjantów o niekompetencje, lenistwo i całkowite olewanie sprawy.
Przez głowę Tony'ego przebiegało mnóstwo myśli, a może załatwić Steve'owi prywatnego ochroniarza? Nie, na pewno się nie zgodzi. Chłopak na pewno nie uważałby tej sprawy za aż tak poważną.
Dopiero gdy Joseph Rogers zdecydował się zabrać żonę z komisariatu, by nie dostać przypadkiem kary za zniewagę policjanta na służbie, Tony opuścił bok ojca i ruszył w kierunku szpitala. Steve powinien być w tej chwili na rehabilitacji, która kończyła się za piętnaście minut. W tym czasie zdążyłby dojść do szpitala i udać się na odpowiednie piętro.
By nie tracić czasu na spacery, zadzwonił po Happy'ego, który obiecał podjechać po niego kilka metrów od komisariatu. Dlatego Tony ruszył na umówione skrzyżowanie przy parkingu.
Stanął obok parkometru i oparł się o urządzenie. Przez chwilę dłubał pod paznokciami kartą płatniczą, lecz przestał, gdy dobrze znany mu samochód zaparkował metr od niego. Przednia szyba opadła i ze środka wychyliła się głowa Happy'ego ze zmarszczonymi brwiami na twarzy. Tony bez słowa ominął pojazd i zajął miejsce na tylnym siedzeniu.
-Dokąd?- spytał, odjeżdżając z miejsca. Włączył się z powrotem do ruchu ulicznego i spojrzał na odbicie chłopaka w przednim lusterku.
-Do szpitala- rzucił, opierając się o zagłówek. Założył ręce na piersi i zwrócił spojrzenie na żyjące ulice Nowego Yorku.
Gdzieś, wśród rozmazanych szybką jazdą obrazów, zobaczył dwóch chłopaków trzymających się za ręce. Widział ich przez zaledwie sekundę, ale był pewien, że byli uśmiechnięci, a ich palce były ze sobą splątane, co pokazywało, że nie trzymali się tylko na chwilę. Tony mimowolnie uśmiechnął się i przejechał opuszkiem palców lewej dłoni po prawej. Chciał wierzyć, że razem ze Steve'm był w stanie utworzyć szczęśliwy i normalny, w miarę ich możliwości, związek.
Co prawda wyznali swoje uczucia w dość chaotyczny i mało romantyczny sposób oraz nadal mieli przed sobą długą rozmowę na temat ich związku, na którą żaden z nich nie był gotowy. Jednak chcieli ją odbyć dopiero po wyjściu Steve'a ze szpitala i zakończeniu rehabilitacji. W dodatku Steve musiał załatwić wszelkie formalności związane ze studiami. A później jeszcze sprawa Aldricha Killiana. W całej tej sytuacji rozmowa o ich związku schodziła na dalszy plan.
Tony nawet nie wiedział czy oficjalnie są już parą, czy nie.
Kiedy Happy zaparkował samochód na parkingu przed szpitalem, Tony rzucił mu tylko, że wróci taksówką i odszedł trzaskając drzwiami.
Spokojnym krokiem wszedł do pokoju, który od kilku dni zajmował Steve. Łóżko było lekko rozkopane, a na podłodze brakowało jego butów, w których musiał chodzić, a raczej szurać po podłodze.
-Przepraszam, gdzie jest ten chłopak, który tutaj leżał?- spytał przechodzącą obok pielęgniarkę.
-Pan Rogers powinien był już wrócić do pokoju.- spojrzała na puste łóżko.- Rehabilitacja skończyła się kilka minut temu. Przykro mi, niestety nie wiem, gdzie on jest- powiedziała i odeszła od chłopaka, kierując się w kierunku innego pokoju.
Tony zamarł na chwilę. Czy Aldrich tak szybko zadziałał? Wybiegł na korytarz z hukiem. Poziom adrenaliny spadł, gdy usłyszał dźwięk uderzenia. Spojrzał na drzwi i zobaczył Steve'a, leżącego na ziemi z rękami przy twarzy. Z jego nosa kapały krople krwi, a w oczach pojawiły się łzy.
-Steve!- krzyknął Tony i podbiegł do chłopaka, przerażony tym co zrobił.
-Co się stało? Co niby zrobiłem, że mnie bijesz?
-Przepraszam, ja... nie wiedziałem, gdzie jesteś. Nie widziałem cię za tymi drzwiami
-Byłem w łazience- powiedział, odsuwająć zakrwawione dłonie od twarzy.
Tony poruszył nieznacznie ustami, gotów już powiedzieć, że trzeba iść z tym do lekarza. Steve jedną ręką trzymał się za nos, a drugą oparł o podłogę, brudząc przy tym wyłożony nią gumolit.
-Tak strasznie cię przepraszam. Bałem się, że coś ci się stało.
-Co niby- zaśmiał się.- Jestem cały i zdrowy. No, poza tym.- wskazał palcem na zakrwawione nos, z którego ciągle płynęła krew.- Nie musisz się martwić.
Tony pomógł mu wstać i zaprowadził go do pokoju lekarzy. Na szczęście pomieszczenie było zaraz za drzwiami, a w środku znajdowała się tylko ta jedna miła pielęgniarka, której jako jedynej nie przeszkadzało to, że Tony siada na łóżku pacjenta podczas pocałunku*.
Kobieta z cichym śmiechem opatrzyła twarz Steve'a. Ciężko było jej ukryć radość, którą czuła, gdy chłopcy okazywali sobie nawzajem swoje uczucia, nie wstydząc się przy niej trzymać za ręce. Gdy zatamowała krwawienie, poleciła Steve'owi powrót do pokoju.
-Czemu się o mnie bałeś?- spytał w końcu Steve, siadając na krawędzi łóżka.
-Wiem, że nie powinienem mówić ci tego tak prosto z mostu ale muszę być pewien, że będziesz na siebie uważać.- wziął głęboki wdech.- Policja ściga Killiana ale on zwiał. Nie wiem czego będzie chciał ale możesz być zarażony na niebezpieczeństwo.
-Uciekł? A co z tobą? To tyczy się bezpośrednio ciebie.
-Niezbyt przyjemna sprawa. Mam areszt domowy.
-Więc co tu robisz?
-Chciałem się upewnić, że nic ci nie jest.
Steve przez kilka kolejnych minut strzępił język, jaki to Tony nieodpowiedzialny, że istnieje coś takiego jak telefon, że w drodze do domu może mu się coś stać, że areszt dostał nie bez powodu. I inne tego typu rzeczy, które Tony zaliczył by pod kategorie "nudne".
-Po prostu się o ciebie martwię...- przerwał mu, gdy Steve zaczął wjeżdżać na temat w ogóle nie związany z zachowaniem Tony'ego.- Chciałbym żebyś to zrozumiał.
-Rozumiem to doskonale ale ty też musisz o siebie dbać. Nie chcę by mojemu chłopakowi coś się stało.- mówiąc to, odgarnął przydługie włosy z czoła Tony'ego.
-Chło-chłopakowi?
-A nie? Ja... Myślałem, że my... Ale jeśli nie chcesz to...
-Nie, nie. Ja chcę ale... przepraszam.
Tony spuścił głowę w dół i zaczął się bawił podwiniętym kawałkiem nogawki. Cisza trwała przez kilka sekund, gdy żaden z nich nie potrafił zacząć tematu. Stark z jakiegoś powodu czuł się w tej sytuacji niekomfortowo, jakby właśnie zrobił z siebie kretyna.
-Tony, nie sądzisz, że wśród tych wszystkich rzeczy, które ostatnio spadły nam na głowę, chociaż ta rozmowa... o nas... Że możemy chociaż to załatwić? Widzę, że nie tylko mi dość trudno myśleć o tym.
-Chciałem z tym poczekać, aż wyjdziesz ze szpitala.
-To byś trochę poczekał. A ja chcę chociaż to mieć z głowy. Ciągle nie potrafię pozbyć się z głowy tej rozmowy, którą odbyliśmy wtedy na dachu.
-To było raczej tłumaczenie mojej załamki psychicznej.
-Kiedy jakiś temat ci nie pasuje, starasz się go zmienić. Przestań.
-Przepraszam.
-Więc? Kim dla ciebie jestem?
~$$$~
*dopiero w tym momencie sobie uświadomiłam, że Sarah była pielęgniarką
Chyba na razie nie oberwę kijem, prawda?
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfiction-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon