Następne trzy tygodnie Avengers spędzili w upale, duszności i myślach samobójczych by uciec od gorąca. O tyle o ile prawie zawsze któryś z nich popadał w kłopoty, teraz nie mieli na żadne wybryki energii i ochoty. Dwadzieścia trzy dni spędzili na leżeniu koło łóżka, razem lub osobno, albo na basenie w Stark Tower. Jednak prawie w środku lata, o ironio, zaczęło robić się coraz chłodniej.
Jednak mimo przyjemniejszej już pogody, Tony w dalszym ciągu leżał w salonie, oglądając w telewizji jakiś film akcji, nie specjalnie skupiając się na fabule. Rano gdy wstał, ledwo dotknął śniadanie a potem padł na sofę, nie ruszając się po nic innego jak po pilota. Jednak ten błogi i leniwy spokój przerwał Steven, wychodząc z windy.
Najpierw namierzył Starka spojrzeniem, a potem podbiegł do niego, zatrzymując mu się centralnie przed twarzą, zasłaniając ekran. Stał tak dobre trzy minuty, aż Tony raczył podnieść wzrok na jego twarz.
-O co chodzi?- spytał leniwie i trochę oschlej niż zamierzał. Nie jego wina, że tracił nad sobą panowanie, w negatywny jak i pozytywny sposób, gdy zostawał ze Steve'm sam na sam.
Przez następne dwadzieścia minut blondyn starał się przekonać Tony'ego do wyjścia z wieży i pozwiedzania miasta, które i tak obaj znali prawie na pamięć. Przekonywał go kinem, lodziarnią, parkiem, kawiarnią i innymi miejscami, zostawiając w niepamięci miejsca takie jak basen, który znudził im się po trzech tygodniach.
-Tony, nie bądź leniwą kluchą. Chodź- powiedział Steve, ciągnąc delikatnie chłopaka za rękaw krótkiej koszulki.
-Steeeeeeve, błagam... jest zaaaa gorącoooo...- jęknął, wbijając w niego duże brązowe ślepka.
-Nie dość, że jest o wiele chłodniej niż przez ostatnie kilka tygodni, to jeszcze jest zachmurzenie. Możliwe, że będzie padać.- blondyn niczym pogodynka podał prognozę pogody.- Nie daj się prosić. Nie chce mi się chodzić po mieście samemu- mruknął Steve, siadając przez sofą po turecku, nie puszczając palcami prawej dłoni rękawa Tony'ego.
Położył lewy łokieć na kolanie, a głowę wsparł na pięści, opierając się policzkiem.
-Weź Clinta, Natashę albo Sama. Kogokolwiek!- krzyknął. Nie że pomysł wypadu na miasto ze Steve'm nie był dla niego atrakcyjny. Chciałby spędzać z nim jak najwięcej czasu ale czasami włączał mu się tryb lenia i by z niego wyjść trzeba było naprawdę porządnej motywacji.
-Ale ja chcę ciebie. Po za tym oni są zajęci.- Steve zrobił minę kota ze Shreka i lekko przekręcił głowę. Nauczył się tej sztuczki od Kelly i na niego zawsze działała.
-Czym?- spytał Tony, podnosząc do góry jedną brew.
-Clint z Natashą i Bruce'm wyjechali na dwa tygodnie. Sam z Bucky'm mają na siebie focha i gdy poprosiłem Jamesa to powiedział, że Sam mnie nasłał i na odwrót. A Thor pojechał z Lokim do rodziny w Bostonie.
-Czyli nie jestem kandydatem pierwszego wyboru.- w głosie Tony'ego było słychać pretensję i rozbawienie.
-Ale pierwszej myśli. Oczywiście wiedziałem, że nie zechcesz więc poprosiłem innych. Ale i tak zostałeś tylko ty.- Steve przybliżył twarz do twarzy Starka, robiąc duże oczy.
-Poproś kogoś z Howling Commandos*- tak nazywała się szkolna drużyna sportowa. Tony był kiedyś o nich zazdrosny, bo w pewnym momencie Steve zaczął spędzać z nimi więcej czasu niż z resztą ekipy ale było to spowodowane nadchodzącymi rozgrywkami.
-No nie bądź taki- jęknął Steve, odchylając się do tyłu.
-Zachowujesz się jak dziecko. Powiedziałem już ostatnie słowo. Nie- rzucił twardo Stark, obracając się plecami do Rogersa.
-To nie. Nie będę się płaszczyć.- Tony poczuł, że wygrał tę rundę. Steve wstał i ruszył w kierunku windy.- Może Sharon pójdzie ze mną do kina.
Mięśnie Tony'ego nagle się spięły. Na myśl o byłej dziewczynie Rogersa jego umysł nagle wyrzucił wszelkie marzenia o leniuchowaniu. Wiedział, że Steve w życiu nie zadzwoniłby do niej ale jego słowa i tak działały na niego jak płachta na byka.
-Dobra, w porządku. Już idę- jęknął i sturlał się z mebla.
Usłyszał tylko pełen poczucia zwycięstwa śmiech Rogersa, zanim nie wstał z podłogi i nie podszedł do niego, chwytając go za ramię.
-To dokąd idziemy?- spytał Steve, wybuchając śmiechem. Tony oparł się o ścianę windy i spojrzał na metalowy sufit.
-Nie wiem. Może do parku? Tam się coś wymyśli co dalej.- chłopak wzruszył ramionami i wyszedł z windy, która otworzyła się na parterze.
Najpierw poszli do pobliskiej lodziarni, a potem do parku. Podczas spaceru Steve wydawał się spięty, co trochę niepokoiło Tony'ego. Rozmawiali o wszelkich sprawach związanych z Avengers, przyszłością i ostatnimi wygłupami Pietro, jednego z przyjaciół Clinta, którego poznali na wymianie szkolnej z Sokovią.
Do tej pory utrzymywali z nim kontakt oraz z jego siostrą, która regularnie zdawała Clintowi sprawozdanie z wszelkich dziwniejszych wyczynów jej brata.
Gdy weszli do parku i przeszli kawałek wybrukowaną ścieżką, usiedli na ławce pod wysokim dębem. Śmiali się i popychali się tak długo aż jeden z nich nie spadł na trawę. Jednak gdy temat zszedł na okres po wakacjach, Steve trochę spoważniał.
-Wiesz, Tony, muszę ci coś powiedzieć.- Steve wyglądał na zakłopotanego i lekko poddenerwowanego, a jednocześnie podekscytowanego.
-O co chodzi?- spytał Tony, zerkając na twarz chłopaka. Co chciał mu powiedzieć?
-Rano dostałem potwierdzenie, że przyjęli mnie do Williams College.- słowa Rogersa odbijały się w uszach Tony'ego jak piłka kauczukowa. Serce chłopaka zamarło, a trzymany w ręce wafelek od loda o mały włos nie upadł na ziemię.
W myślach chłopaka pojawiła się czarna myśl, że po wakacjach już nie zobaczy Steve'a. Że go zostawi, znajdzie lepszych przyjaciół i nie będzie go już potrzebował. Tony był mądry, wygadany, rozrywkowy ale miewał problemy w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi.
-Ale... prze-przecież to jest sz-szkoła w M-massachusetts.- przez nagły lęk nie potrafił wstrzymać zająknięć.
-Wiem...- Steve podrapał się ze zdenerwowania po karku a potem znów spojrzał na Tony'ego.
-Nie miałeś do wyboru jakichkolwiek szkół bliżej Brooklynu?- spytał z nadzieją, że przyjęli go do szkoły bliżej Nowego Yorku, bliżej Manhattan'u, bliżej niego.- Mówiłeś, że chciałeś studiować sztukę, a Williams College...
-To jest jedna z najlepszych szkół w Stanach- powiedział Steve, uśmiechając się delikatnie, by nie okazać smutku.
-Jesteś pewien?- w oczach Tony'ego mimowolnie pojawiły się łzy. Spuścił głowę w dół i spojrzał na swoje buty, by Steve ich nie zauważył.
-Mam wątpliwości. Nie wiem czy uda mi się tam zaaklimatyzować ale jestem dobrej myśli. Wiem, że to będzie trudne ale...- Rogers zamilkł, nie mogąc znaleźć właściwych słów.
-Steve, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Ja... nie chcę cię stracić.- na słowa cisnęły mu się zupełnie inne słowa. Mówiące o jego uczuciach, o marzeniach, o strachu. Jednak wolał by zostały zapomniane. Zbyt mu zależało.
-Przecież nie wyjeżdżam na drugi koniec świata- powiedział Steve, uśmiechając się przyjaźnie i promiennie.- Massachusetts jest stosunkowo blisko. Po za tym wyjeżdżam dopiero za miesiąc. Mamy czas się jeszcze wyszaleć.
Łzy opuściły oczy Tony'ego gdy zaczęli wracać do Stark Tower, by uniknąć zbytniego przemoczenia. Jednak ledwo wstali z ławki, a deszcz zaczął uderzać o ziemię. Tony nagle znienawidził deszczu. Zawsze się pojawiał, gdy nadchodziły zmiany. A teraz Tony ich nie chciał.
~$$$~
*wolałam podać angielską nazwę. Jakby ktoś zapomniał to jest to kompania Kapitana Ameryki z "The first Avenger"
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfiction-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon