Nie wiem czy mój opis chociaż trochę pasuje do ludzi obudzonych ze śpiączki ale CISZA! NIE JESTEM LEKARZEM!!! Ta wersja jest słodsza niż gdybym trzymała się realizmu.
~$$$~-Co?- Tony odwrócił się. Rzeczywiście, Steve leżał z twarzą w jego kierunku. Prawa ręka była dwa centymetry nad pościelą, a otwarta dłoń zachęcała go do powrotu. Łzy przestał lecieć po policzkach Tony'ego, lecz gula w gardle nie pozwalała mu przełknąć śliny.
Skóra Steve'a była śmiertelnie blada jakby nigdy nie widziała słońca. Mimo, że codziennie jego promienie wpadały do niego przez okno, prosząc by się obudził i spojrzał na jesienny świat. Steve nawet słońcu odmawiał. A teraz obudził się gdy Tony go najbardziej potrzebował.
Więc jeżeli Steve nie jest jego aniołem to sam nie wiedział kim on był. Chyba sam Lucyfer.
-Nie... Nie idź.- jego głos był zachrypnięty, nie używany od trzech miesięcy.
Nogi pod Tony'm się ugięły jakby nagle zrzucono na niego tonę gruzu. W pierwszej chwili chciał uciec, gotów wykrzyczeć całemu światu, że to wszystko działo się za szybko ale twarz Steve'a, ta twarz pogrążona w długim śnie, wyrażająca przerażenie wobec świata, którego już nie znał, zatrzymała go w pół kroku. Rodzice Steve'a powiedzieli, że nic nie pamiętał, więc czemu pamięta jego. I czemu nie chce żeby odszedł? To było dla Tony'ego zbyt trudne.
-Proszę...- jego głos brzmiał jak głos dziecka, który prosi rodzica o zostanie z nim po koszmarnej nocy.
Tony wziął głęboki wdech, uśmiechnął się szeroko, podchodząc do łóżka szpitalnego i zajął ponownie miejsce na niewygodnym krzesełku. Drżąca od nadmiaru emocji ręka Starka chwyciła dłoń Steve'a, która ciągle wisiała w powietrzu, prosząc go o zostanie w pokoju i przybliżył ją do swoich ust.
-Tak się cieszę, że się obudziłeś- powiedział, drugą ręką odgarniając przydługą grzywkę z czoła Rogersa.
Złożył na wierzchu dłoni mały pocałunek. Tym razem Steve nic nie odpowiedział. Patrzył tylko na niego z nikłym ale najszczerszym uśmiechem na jaki potrafił się zdobyć przez brak sił. Obrócił głowę w jego stronę i podłożył jego rękę pod swój policzek. Przyknął oczy i odczekał chwilę, a potem otworzył je znowu i pochylił głowę do przodu, prosząc o coś.
Gdy Tony codziennie przychodził do niego, zawsze całował go w dłoń i czoło. Ale to nie możliwe, by to właśnie tego domagał się Steve, prawda? Tej jednej brakującej czynności.
Tony pełen obaw, że to podpucha albo, że źle zinterpretował znaki, pochylił się nad leżącym ciałem Steve'a i złożył na jego czole drobny pocałunek. Poczuł jak Steve się odpręża. On naprawdę tego chciał? Tego brakowało? Tony nie był w stanie się nad tym długo zastanawiać, bo gdy tylko chciał się odsunąć, zdał siebie sprawę, że jego twarz znajduje się zbyt blisko tej Rogersa.
Jego serce zabiło szybciej, bo właśnie dzieliły go tylko dwa centymetry od jego ust. Bladych ale pełnych i z pewnością słodkich. W niebieskich oczach pojawiła się mała figlarna iskierka, którą Tony ostatni raz widział, gdy razem z resztą Avengers wypełniali jedną ze swoich misji. Teraz nie było żadnych misji. Byli tylko oni, w szpitalnym pokoju, kilka centymetrów od siebie.
Tony chciał się odsunąć. Już dawno naruszył tą granicę, którą obiecał sobie zostawić nietkniętą. Obiecał przeprosić Steve'a za słowa, które powiedział mu przed wypadkiem. A potem chciał żyć z nim w przyjaźni, chociaż to się raczej nazywało friendzone.
Jednak Steve zrobił coś innego. Jego chłodna dłoń trzymająca go przez cały ten czas za rękę znalazła swoje miejsce na policzku Tony'ego. A potem... łagodnym gestem zbliżył jego głowę do swojej. Tony wstrzymał oddech, gdy ich usta dotknęły się. Czuł maliny, dziwne, przecież Steve ich nawet nie lubił.
Stark odważył się na niewielki ruch, przekręcając głowę w bok, by nie zachaczali się nosami. Nie potrafił tego opisać. Ręka Steve'a przejechała po lini jego szczęki, a Tony mimowolnie przejechał językiem po dolnej wardze Rogersa. Obu brakowało powietrza, a wyraźnie posuwali się zdecydowanie za daleko, przekraczając próg przyzwoitości.
Kiedy w końcu odsunęli się od siebie i otworzyli oczy, Steve uśmiechnął się, pogładził go po policzku a potem zamknął oczy, gotów na kolejny, tym razem krótszy, sen. Chwycił ponownie jego dłoń. Stark wpatrywał się w niego, nie wierząc co przed chwilą się stało. A może to tylko uraz głowy? Steve nic do niego nie czuje tylko... ten wypadek... albo nie chce być sam... Nie, Steve taki nie jest. Tony położył się na łóżku, szukając wygodnej pozycji by w późniejszym czasie nie bolały go plecy. Nie miał serca odchodzić, zabierając rękę, którą Steve najwyraźniej wziął w tym momencie za coś wartościowego.
Jednak Steve nie spał. Wpatrywał się w twarz Tony'ego, pierwszy raz od dawna spokojną, bez widocznych zmartwień i zmarszczek pod oczami. Pocałunek nie był planowany. Jednak... problem polegał na tym, że Steve sam nie wiedział, albo nie pamiętał, co takiego czuł do Starka. Miał tylko przebłyski wspomnień, a wsród nich była rudowłosa dziewczyna atakująca paletnią innego chłopaka z łukiem na koszulce. Clint spalił wtedy jajecznicę.
Ale wśród kilku osób, których wygląd pamiętał, wyróżniał się Tony. Osoba, która pojawiała się w większości jego wspomnień. Steve znał jego ulubiony kolor, przedmiot w podstawówce, z którego był najlepszy, wiedział jaki jest jego ulubiony kubek ze szkolnej stołówki czy ulubione danie robione przez... Sare, tą kobietę, która podawała się za jego matkę. Czemu pamiętał tylko Tony'ego?! Nie znał samego siebie i dopóki on nie powiedział jak się nazywa, nie wierzył innym, że ma na imię Steven. Widział, że coś do niego czuł, a ten pocałunek tylko go w tym utwierdził.
Tony zdawał się być czymś zmartwiony. Pochłonięty w śnie, opierał się głową na udach Rogersa. Steve jedyne co mógł zrobić to położyć się i wolnym ruchem ręki głaskać Tony'ego po gęstych włosach. Gdy pielęgniarki przechodziły korytarze, przykładał palec do ust i niemo prosił o ciszę. Większość z nich to bawiło lub rozczulało.
Ze snu wybudził Starka dźwięk telefonu. Znienawidzona piosenka z gatunku popu była ustawiona specjalnie dla jednej osoby. Tony podniósł się, strzyknęło mu coś w kręgosłupie, i wyciągnął z kieszeni własnoręcznie skonstruowany telefon. Na ekranie pojawiło się imię: Aldrich.
-Zaraz wracam- powiedział do Steve'a i wyszedł z pokoju, by chłopak nie słyszał jego rozmowy. Przejechał palcem po ekranie i odebrał połączenie.
-Gdzie ty jesteś? Twoja matka powiedziała, że wybiegłeś z wieży jak pojebany!- Tony wiedział, że tak nie powiedziała. Brzydziła się przekleństwami, lecz nie powiedział ani słowa, nie chcąc drażnić już i tak wściekłego Killiana.
-Jestem w szpitalu.
-U tego twojego kochaneczka?
Kochaneczka? Takie słowo istniało? Tony jednak w tym toksycznym niby związku czegoś się uczy, na przykład poprawności językowej.
Gdyby Tony nadal był naiwny, na początku znajomości z Killianem był, posmutniałby, że nie pomyśł, że to on może leżeć w szpitalu. Ale teraz bawiła go ta wyimaginowana nadzieja.
-Zaraz tam będę.
-Nie chce...- nie zdążył dokończyć, gdy chłopak po drugiej stronie się rozłączył.- Dupek, gnój, idiota, smaż się w piekle.
Tony z powrotem wszedł do pokoju, gdzie na łóżku leżał Steve. Chłopak przyjrzał mu się uważnie. Wyglądał o jakieś pięć lat starzej, niż gdy wychodził odebrać telefon. Miał podkrążone oczy i smutne zmarszczki.
-Coś się stało?- spytał, nie odwracając wzroku od Starka.
-Nic, wszystko dobrze
Tony ciągle miał nadzieję, że Aldrich nie przyjedzie, jednak nie minęło półgodziny, gdy ktoś ubrany w strasznie jaskrawą koszulkę wszedł do pokoju. Miał na twarzy szeroki uśmiech. Podszedł do Tony'ego i zrobił coś czego Steve nigdy nie chciał widzieć, Killian przytulił go, pocałował w usta i powiedział:
-Cześć, kochanie
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfiction-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon