Tony próbował dodzwonić się do Steve'a jeszcze kilkanaście razy. Bał się, że coś mu się stało... ba, na pewno coś mu się stało. Obmyślał coraz to czarniejsze scenariusze. Że stracił panowanie nad kierownicą, albo coś wyskoczyło mu przed maską. Najbardziej się obawiał, że to właśnie przez niego. Natasha objęła chłopaka ramieniem i wyciągnęła z jego dłoni maltretowany telefon.
-To moja wina- powiedział i uklęknął.
Zakrył twarz dłonią i zaszlochał, pociągają nosem. Clint spojrzał na Thora. Żaden z nich nigdy nie widzieli przyjaciela w takim stanie. Zawsze był uśmiechnięty, albo starał się sprawiać pozory szczęśliwego. Deszcz już żadnemu z nich nie przeszkadzał. Odzwierciedlał ich nastroje, które w tej chwili nie były najlepsze. Ubrania przemokły w całości, a z włosów zaczął schodzić nałożonych rano żel.
-To moja wina- powtórzył cicho pod nosem Tony.
-Nie. To nie jest niczyja wina.- Natasha wsparła Tony'ego. Sama czuła się winna. Może gdyby nie kazała dzwonić Tony'emu, nic by się nie wydarzyło.
Od odjazdu Steve'a minęło pół godziny. Cały ten czas spędzili przy domu Rogersów, starając się dodzwonić do Steve'a. Jednak każda próba kończyła się tym samym co poprzednia. Po kilku minutach usiedli na ławce, z wyjątkiem Tony'ego, który chodził w tą i z powrotem. Żaden z nich nie zwracał uwagi na dzwoniące telefony od ich rodziców, którzy zastanawiali się czy ich pociechom nic się nie stało.
Złą atmosferę przerwała Sarah, która nagle wybiegła z domu trzaskajac drzwiami. Cudem było to, że utrzymały się na zawiasach. Kobieta była cała zalana łzami, które spływały po jej policzkach wraz z tuszem do rzęs i kroplami deszczu. Zbiegła po schodach, nie uważając na niezawiązane sznurówki. Miała niewyprasowaną koszulkę i pomiętoloną kurtkę. Spodnie były brudne od mąki, a na stopach nie znajdowały się szpilki, w których najczęściej ją widziano ale zwykłe, starte buty jej męża.
-Pani Rogers, co się stało?- pierwsza podbiegła do niej Natasha.
-Stevie... i Joseph. Wjechała w nich ciężarówka. Joseph'owi nic nie jest ale Steve... podobno będzie miał operacje. Mój synek- powiedziała i wybuchła płaczem, wypuszczając z rąk kluczyki do samochodu.
Tony chciał w tym momencie zemdleć, lecz skutecznie powstrzymała go przed tym ręka Thora, zaciskająca się na jego ramieniu.
-Jak to się stało?- spytał Bruce, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
-Nie wiem.- Sarah pociagnęła nosem.- Joseph mówił, że zadzwonił telefon, więc Steve poprosił go żeby odebrał. Ale poten ciężarówka jadąca naprzeciwko nich zjechała z pasa prosto na nich- powiedziała Sarah, znowu pociągając nosem. Jednak po chwili zrobiła krok w tył.- Wybaczcie, muszę jechać do szpitala.
-Nie może pani jechać w takim stanie. Zawieziemy panią. Steve to nasz przyjaciel- powiedział Clint, zabierając z chodnika kluczyki.
-Dziękuję.
Cała ich szóstka podeszła do samochodu ich sąsiada, od którego Sarah wzięła kluczyki. Chciała jechać swoim ale w końcu Joseph miał po niego pojechać. Clint usiadł za kierownicą, a obok niego na miejscu pasażera przerażona Sarah. Z tyłu usiadła reszta drużyny. Natasha została zmuszona usiąść Bruce'owi na kolanach z powodu braku miejsca. Tony proponował bagażnik, ale w odpowiedzi dostał butem w żebra.
Drogę przebyli w ciszy, z przerwami na wyklinanie Nowo Yorskich korków. Czas dłużył im się niemiłosiernie, gdy jakiś taksówkarz stanął na środku drogi i dosłownie wyrzucił swojego pasażera z tylnego siedzenia. Thor miał wtedy wyjść i skopac obu tyłki. I tylko niemiła wizja wezwania policji, przetrzymującej ich aż do wyjaśnienia sprawy, nie kazała im się wplątywać i grzecznie czekać w samochodzie.
Gdy wjechali na parking, Sara wybiegła z samochodu prawie łamiąc sobie nogi. Torebka drżała w jej rękach, które od razu spotkały się z ostatnimi kroplami deszczu.
Tony wewnętrznie zmuszał się do przekroczenia progu szpitala. W samochodzie walka o każdy centymetr wolnej przestrzeni zajmowała cały jego umysł lecz w momencie, w którym przestrzeni było na tyle by pomieścić w sobie wyrzuty sumienia oraz strach przed utratą Steve'a, wszystko zaczęło go przytłacza. Panika odbijała się od białych ścian i wracała do niego z podwójną siła, rozdzierając z niewidzialnej osłony.
W poczekalni czekało kilkanaście osób, Tony zauważył gdzieś na krzesełku faceta z kawałkiem deski wbitym gwoździem w nogę, aż ciarki przeszły mu po plecach. Sara ledwo szła na drżących nogach, a łzy zasłaniały jej obraz.
Przy ścianie poczekalni siedział Joseph, który niemal pobił się z lekarzem, gdy ten chciał by zajął miejsce na sali obserwacji. Krzyczał na cały oddział, że czuję się dobrze i nic go nie boli, i musi wyjść czekać na żonę. Lekarz wezwał wtedy ochronę by go uspokoić, lecz potem ze spokojem uznał, że to nie był napad szału i wypuścił mężczyznę z sali.
Sara podbiegła do męża, który miał tylko rozciętą wargę i bandaż na ramieniu, zakrywający niewielkie rozcięcie. Podobnie jak kobieta miał policzki we łzach.
-Joseph, co ze Steve'a?- spytała, zaraz po obejrzeniu twarzy mężczyzny.
-Jest na sali operacyjnej. Jego obrażenia były zbyt poważne.
-Boże...- powiedziała Sara i zsunęła się po ścianie.- Moje dziecko.
Tony usiadł na plastikowym krzesełku, nie mogąc odwrócić spojrzenia od płaczącej pary. Każdy kawałek jego umysłu krzyczał by stamtąd uciekał, bo to tylko jego chora wyobraźnia, mówiąca co może stracić, jeśli Steve odjedzie na uczelnie. Jednak on tkwił w tej samej pozycji przez kilka minut, ślepo wpatrując się w ścianę, która jak na złość nie chciała się zmienić, wyrzucając go ze stanu zadumy.
-Moj synek- załkała ponownie Sara, wykorzystując setną chusteczkę, którą miała w torebce.
Czas na zegarze wlókł się w nieskończoność, podczas gdy avengers siedzieli na krzesełkach. Każdy z nich siedział we własnym świecie, nie potrafiąc poprawić innym humoru. Nawet Clint siedział cicho, podczas gdy okazję na cięte riposty albo żarty natrafiały się co kilka chwil. Za bardzo się bał, że nowy rok szkolny zacznie od pogrzebu. Barton pokręcił głową.
Ja tu zaraz oszaleje- pomyślał i wstał z miejsca, rozprostowywując kości nóg.
-Jedzenie z automatu nie jest dobre. Niedaleko jest mała kawiarnia. Chcę ktoś coś bo idę?- przerwał ciszę panującą wśród reszty.
Mimo, że było głośno na całej poczekalni, oni słyszeli tylko ciszę, która przerwać mógł tylko głos jednego z nich albo głos lekarza, wywołującego nazwisko Rogersów. Jednak nic takiego nie następywało.
-Kup mi kawę- powiedziała Natasha nie patrząc na przyjaciela i podała mu pieniądze.
Clint wyszedł wolnym krokiem ze szpitala. To miejsce mętliło mu umysł. Jednocześnie chciał tam być i czekać aż lekarz wyda werdykt na Steve'a, a z drugiej strony nie chciał tego słyszeć. Do jego nosa przestał docierać zapach środków dezynfekujących, a zamiast tego poczuł cytrynowy płyn do mycia okien. Była to miła odmiana.
Gdy dotarł do kawiarni zamówił sześć kaw na wynos. Trzy dla jego przyjaciół, jedna dla niego i dwie dla państwa Rogers, którzy pomimo nie zainteresowania się propozycją Clinta, wydawali się bardzo jej potrzebować.
Powrót do szpitala był najbardziej nieprzyjemnym doświadczeniem w jego życiu. Bał się bardziej niż gdy szedł do gabinetu dyrektora po niezłej bójce. A co jeśli Steve... nie, wszystko będzie dobrze. Clint niestety nie był tego w stu procentach pewien. Podszedł do reszty grupy i każdemu wręczył napój.
-Dziękuję- powiedziała Sara lecz jej głos nie był wyraźny przez łzy.
Clint zajął miejsce pomiędzy Bruce'em a Thorem i znów zaczął wpatrywać się w tarcze zegara. W sumie co miał innego do roboty, poza wpatrywaniem się w łzy?
~$$$~
Zdałam sobie sprawę, że mam manie wysyłania Steve'a do szpitala.Nie zabijajcie mnie za to!
Nienawidzę mieszkać w internacie. Jestem tu kilka godzin, a już chce do domu.
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfiction-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon