#1

1.9K 93 60
                                    

Petrichor - zapach ziemi po pierwszym deszczu zakańczającym długi okres upalnej, suchej pogody.

-Luke, skarbie. Jak się czujesz?

-A jak mam się kurwa czuć? - to mówiąc wyniośle podniosłem do góry rękę, która owinięta była kilkoma grubymi kablami. Ruch był tak gwałtowny, że aż poczułem jak wenflon wkłuwa mi się bardziej w żyłę, znajdującą się na grzbiecie dłoni. Moja matka wzdrygnęła się i plecami przylgnęła bardziej do krzesła, na którym siedziała od dobrych kilku godzin, cały czas pytając o jedno i to samo.

Jak się czujesz?

Tylko to słyszałem odkąd trafiłem do tego zasranego szpitala. Nie mogłem się doczekać kiedy mnie stąd wreszcie wypiszą. Chociaż prawdę mówiąc lepsze to, niż bycie zamkniętym w wariatkowie. Andrew Hemmings, znany też jako dość popularny i wpływowy polityk oraz mój własny, biologiczny ojciec, w nieznany mi sposób przekupił grupkę lekarzy i pielęgniarek, dając im po kilka stówek do łapy, abym tylko nie wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Jeszcze tego by mi brakowało.

Liz Hemmings, czyli moja matka, siedziała przy mnie, podczas gdy mój ojciec jeździł sobie po całym kraju, a w telewizji i wywiadach opowiadał jak to jest ciężko mieć syna, który jest ciągle naburmuszony i niezadowolony z życia. Szkoda, że nigdy nie miałem okazji pójść do psychologa, może on zmieniłby chociaż punkt widzenia mojego ukochanego ojczulka. Nie chodzi nawet o to, że nie było nas stać, w końcu pieniędzy mieliśmy jak lodu, problem tkwił raczej w nastawieniu moich rodziców. Mama jeszcze jakoś dała się przekonać, że jej ukochany synek nie jest gburem, a po prostu jest smutny. Jednak z ojcem nie było już tak lekko. Nawet nie przejął się zbytnio moją, jakże nieudolną, próbą samobójczą.

-Może chcesz coś zjeść? - przewróciłem oczami i głębiej zakopałem się w czystej, śnieżnobiałej pościeli, która śmierdziała szpitalną czystością.

-Raczej nie - wymamrotałem, przymykając oczy i pozwalając czasu płynąć.

Moja matka westchnęła niczym męczennica, a ja w duchu po raz kolejny przewróciłem oczami, aby dać upust swojemu poirytowaniu. Przecież to właśnie ona ocaliła mnie od podcięcia sobie żył, to po co teraz wzdycha? Gdyby dała mi dokończyć to co zacząłem, nie leżałbym teraz na sali szpitalnej, tylko w trumnie. Wszyscy by się ucieszyli. Że też akurat wtedy, w naszej łazience, jej matczyny instynkt musiał się włączyć. Nadal pamiętam jak płakała i potrząsała moim bezwładnym ciałem, a ja tylko uśmiechnąłem się sennie, bo moje powieki samoistnie zamykały się coraz bardziej z każdą mijającą sekundą.

Ach, teraz też chciałbym poczuć tę ulgę i zobaczyć to przysłowiowe światełko w tunelu.

-A może pooglądasz telewizję? - zapytała z nutą nadziei w swoim wysokim głosie.

-Nie, dzięki - mruknąłem, odwracając głowę w drugą stronę, po cichu licząc, że to sprawi, że wreszcie się zamknie. Jednak to też nic nie dało.

-To może... - zaczęła, ale od razu jej przerwałem, nie chcąc słuchać kolejnych, durnych propozycji.

-Naprawdę nie musisz tutaj siedzieć. Skoro tak bardzo ci się nudzi to idź do tej cholernej kafeterii albo gdziekolwiek chcesz. Zostaw mnie wreszcie w spokoju!

-Wszystko w porządku? - do sali zajrzała niska pielęgniarka, na oko w wieku mojej matki. Jej krągła sylwetka po chwili całkowicie pojawiła się w pomieszczeniu, a kobieta oparła dłonie na biodrach.

-Tak, tak. Tylko tak sobie gawędzimy - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, spoglądając na matkę z mordem w oczach. Liz posłała pielęgniarce zmęczony uśmiech i wstała z krzesła, przeciągając się.

petrichor ▪ mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz