#19

605 55 45
                                    

Rantipole - młoda, lekkomyślna osoba



- Naprawdę namówiłeś kucharki na udostępnienie ci kafeterii? - zacmokałem z podziwem, dłonie opierając na biodrach, na których zatrzymały się również moje czarne rurki. Podczas ostatnich odwiedzin, tych zaraz po mojej konfrontacji z ojcem oraz psycholog Ashleigh, moja matula wręczyła mi płócienną torbę, która po brzegi wypełniona była moimi ubraniami. Za niektóre byłem wdzięczny, a niektóre nigdy mi się nie przydadzą, jak na przykład biała koszula.

- One mnie kochają! - zaśmiał się Ashton, kładąc obrus na ostatnim stoliku, który został nam do przystrojenia. Wywróciłem oczami, widząc jak pielęgniarz szczerzy się do mnie.

- Nie wątpię - odparłem, rozglądając się po przystrojonej kafeterii.

Szpitalna stołówka w przeciągu godziny zmieniła się nie do poznania. Ashton i Michael wygrzebali skądś obrusy, które pomogłem rozkładać. Na klamkach od okien poprzyczepialiśmy kolorowe balony, a na stoliku na środku kafeterii leżały porozrzucane plastikowe widelce oraz sterta białych serwetek. Michael przed chwilą zniknął w cukierni za rogiem, żeby kupić tort pożegnalny dla Caluma. Albo cokolwiek innego, co o godzinie dwudziestej czwartej można było dostać w całodobowym sklepiku na rogu.

- Nadal przeraża mnie myśl, że masz takie kontakty w szpitalu, że zorganizowałeś to wszystko - to mówiąc potoczyłem wzrokiem po obszernej stołówce, dla lepszego efektu ręką zataczając szerokie koło. Ashton zdmuchnął lok, który wysunął się z jego nienagannej fryzury i wzruszył ramionami.

- Chciałem jakoś poprawić humor Calumowi, skoro zerwał z dziewczyną.

- Wiesz - zacząłem, sugestywnie poruszając brwiami, przez co Ashton spuścił wzrok na swoje nogi, pokrywając się szkarłatem, który zlał się z jego kolorowymi włosami - Myślę, że już to zrobiłeś.

- Proszę mnie nie obgadywać! - Michael wpadł do sali, cały w skowronkach, w dłoniach dzierżąc duże, papierowe pudełko, z którym balansował między stolikami, starając się przy tym nie potknąć. Koniuszek jego języka wystawał z jego uchylonych ust, podczas gdy Michael ostrożnie dreptał w naszą stronę, starając się jak najbardziej patrzeć pod nogi, aby cokolwiek co miał w pudle nie wylądowało na podłodze.

- Kupiłeś? - zapytałem, kiedy niebieskowłosy dotarł do stolika, obok którego aktualnie stałem wraz z Ashtonem. Michael spojrzał na mnie, unosząc brwi w pytaniu "A jak myślisz?", po czym ostrożnie odłożył kartonowe pudełko na środek stołu. Ashton uchylił wieczko pudełka, od razu zamykając je i z grymasem na twarzy wpatrując się w Michaela.

- No co? Nie było innego - żachnął się chłopak, skubiąc suchą skórkę obok paznokcia u środkowego palca. Przepchnąłem się, aby wreszcie dostać się do kartonowego pudła, zalegającego na stoliku, po czym otworzyłem wieczko na całą szerokość i rozdziawiłem usta, nie wiedząc jak ubrać w słowa miszmasz w mojej głowie.

- Co to jest? - warknąłem ostrym tonem, palcem wskazując na, chyba czekoladowy, tort z ogromnym, lukrowanym napisem "Szczęśliwej bar micwy!".

- Mówiłem, że nie było innego - Michael uniósł dłonie w geście kapitulacji, po chwili pozwalając im opaść wzdłuż jego wąskiej talii - Nie wińcie mnie, tylko sklep.

- Co wy tutaj robicie o tej godzinie?

Wszyscy, jak jeden mąż, odwierciliśmy się w stronę drzwi od stołówki, w których stanął zmęczony Calum. Chłopak miał na sobie krótkie, sportowe spodenki oraz biały T-shirt, pod którym rysowały się linie jego torsu. Mulat stanął w lekkim rozkroku, wzrokiem skanując kafeterię, która zmieniła się nie do poznania.

petrichor ▪ mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz