#25

532 52 71
                                    

Heimat - miejsce, które możesz nazywać domem

- Usiądź, dziecko - starszy mężczyzna, którego czaszka była szczodrze przyprószona siwizną, zresztą tak samo jak srebrne bokobrody, dłonią wskazał na krzesło przed dużym, dębowym biurkiem. Aktualnie znajdowałem się w gabinecie jakiejś szpitalnej szychy. Starszy mężczyzna musiał być kimś bardzo ważnym,a nie tylko lekarzem, o czym świadczyła cała masa dyplomów oraz jego biały kitel. Wyostrzyłem wzrok, skupiając go na jednym z wiszących na ścianach dyplomów. Chirurg Anothony Abramczyk.

- Jak się nazywasz? - zapytał uprzejmie, splatając dłonie w koszyczek, balansując nimi na krawędzi biurka.

- Luke Hemmings.

- Ten Hemmings? - niechętnie skinąłem głową, aby potwierdzić jego słowa. Chirurg posłał w moją stronę ciepły uśmiech, który już dobrze znałem. Ten wyraz twarzy świadczył jedynie o szacunku jakim mężczyzna darzył mojego ojca oraz mnie, z racji, że również należałem do tej rodziny.

- Dlaczego pan mnie tutaj przyprowadził? - postanowiłem nadal palić głupa i udawać, że jestem kompletnym bezmózgiem, który nie ogarnia co dzieje się wokół niego. Tak naprawdę dobrze wiedziałem, dlaczego lekarka zaprowadziła mnie właśnie do niego. Anthony Abramczyk wyglądał nie tylko na zwykłego chirurga z masą dyplomów, ale też na szefa całej tej placówki. Gdybym znalazł się tutaj w innych okolicznościach pewnie zacząłbym się skarżyć, ale teraz nie miałem wyjścia, musiałem siedzieć cicho i dowieść udawaną skruchę, której oczywiście w najmniejszym stopniu nie czułem.

- A jak myślisz, Luke? - zaskoczyła mnie jego postawa. Pomimo wszelkich sprzeczności mężczyzna nie był do mnie źle nastawiony. Anthony starał się być uprzejmy i przyjazny, wcale nie krzyczał na mnie czy nie osądzał mnie. Już nie wiem co gorsza. Pielęgniarze oraz cała reszta personelu powoli zapominała o moim wybryku z podcięciem sobie żył, ale Anthony zdawał się być całkowicie świadomy stanu rzeczy, jakby co najmniej czytał przed chwilą moją kartotekę. Po cichu liczyłem, że tak nie było.

- Bo zachowywałem się odrobinę zbyt głośno? - zmrużyłem jedno oko, nadal udawając bezmózga.

- "Odrobinę" to chyba nie wystarczająco dobre określenie, nie sądzisz? - wzruszyłem ramionami, przy tym odwracając głowę, aby utkwić wzrok w jednym z kolorowych dyplomów. Też bym taki chciał. Może właśnie taki papierek zapewniłby mnie, że jednak się do czegoś nadaję.

- Spójrz na mnie, dziecko - przygryzłem wargę, czując jak wzbiera we mnie złość. Nienawidziłem kiedy ktoś mnie tak nazywał. Omal nie przewróciłem oczami, kiedy znowu spojrzałem w ciepłe oczy Anthony'ego - Nie będę cię okłamywać, nieźle sobie nagrabiłeś. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. Nie wiem co ci strzeliło do głowy. Może ktoś cię namówił?

- Nie. To był mój pomysł - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, nawet słowem nie wspominając o Michaelu, który w końcu pożyczył mi głośnik oraz telefon, który swoją drogą nadal miałem przy sobie. Właśnie na nim siedziałem, jako, że ten znajdował się zakopany w tylnej kieszeni moich spodni.

- Cóż - Anthony odchrząknął, rozplątując palce. Tym razem mężczyzna postanowił położyć dłonie płasko na blacie biurka - Przejdę od razu do sedna. Przez twoje zachowanie zmuszeni będziemy wypisać cię ze szpitala.

- Że co? - wypaliłem, gwałtownie podnosząc się z krzesła, które z głośnym oraz nieprzyjemnym dla uszu, szurnięciem odjechało do tyłu.

- Przykro mi, Luke, ale ja też muszę przestrzegać regulaminu. Wiem, że masz za sobą ciężki okres - czyli jednak zaglądał do mojej kartoteki. No pięknie, to już mogę stąd wyjść ze spuszczoną głową i tak nic nie wskóram - ale szpital nie jest miejscem dla ciebie. Już nie. Twoje rany się zagoiły, a my doprowadziliśmy twój stan zdrowotny do stabilnego. To już ty sam musisz zadbać o swoje zdrowie psychiczne, jako, że twój ojciec uparł się, żeby nie wysyłać cię do szpitala psychiatrycznego.

petrichor ▪ mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz