#5

833 71 41
                                    

Viridity - naiwna niewinność


Nigdy nie przypuszczałem, że Michael będzie siedział przy moim łóżku, kiedy obudzę się na drugi dzień. Chłopak nerwowym gestem odgarnął kilka kosmyków pudrowo-różowych włosów, które przykleiły się do jego mlecznobiałego czoła. Jego palce zaciskały się na kurczowo trzymanym przez niego ołówku, a jego dłoń pospiesznie poruszała się, zapisując cenne myśli chłopaka. Istotnie, Michael na kolanach trzymał mały notes, kolorem przypominający kawę cappuccino, a jego stronice pozaznaczane były samoprzylepnymi karteczkami w kolorach tęczy.

Starałem się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, podczas gdy z zaciekawieniem przyglądałem się samemu Michaelowi. Kolorowowłosy zdawał się być nieświadomym mojego przebudzenia, więc nadal kontynuował wprowadzanie nowych zapisków na strony notesu. Dopiero, kiedy jego oczy kontrolnie uniosły się w moją stronę, chłopak uśmiechnął się krzywo i dobitnie zamknął notes.

-Cześć? – to zabrzmiało bardziej jak pytanie niż stwierdzenie, zapewne dlatego, że nadal nie rozumiałem celu, w jakim zjawił się tutaj chłopak. I to o takiej porze. Która w ogóle była godzina?

-Nareszcie wstałeś – powiedział Michael, nie przejmując się tym, że nawet nie odpowiedział na moje uprzejme powitanie. Kolorowowłosy wstał, przy tym poprawiając swój biały szlafrok, który szczelnie ukrywał jego szczupłe ciało przed moim wzrokiem. Michael dyskretnie wsunął notes do wielkiej kieszeni szpitalnego okrycia, zapewne po to, abym nie zadawał pytań odnośnie owego przedmiotu.

-Która godzina? – zagadnąłem, odkrywając kołdrę, która zjechała niżej, okalając moją talię. W szpitalu było gorąco, jako, że zasłony w moim pokoju były przeważnie odsłonięte. Zalecenia mojej matki. To właśnie ona twierdziła, że psuję sobie oczy siedząc w tym mroku. A poza tym, kobieta powtarzała też, że nie powinienem odizolowywać się od słońca, bo to właśnie dlatego chodzę taki przygnębiony.

-Jakoś po siódmej – Michael wzruszył ramionami, obrzucając mnie krytyczny spojrzeniem. Machinalnie wyprostowałem się pod wpływem jego intensywnego, osądzającego wzroku, który uważnie przestudiował moje ciało – Zbieraj się.

-Bo niby mi się chcę – przewróciłem oczami, na przekór słów starszego zsuwając się w dół i przykładając głowę do poduszki – Mi jest tutaj dobrze. Daj mi umrzeć w łóżku.

-Tylko, że ty nie umierasz.

-Może w końcu mi się uda – burknąłem – Chociaż znając ciebie i tak coś wymyślisz i mnie uratujesz.

-I pewnie masz rację – odpowiedział, a w jego głosie dało się słyszeć ten charakterystyczny żartobliwy ton, świadczący o tym, że chłopak właśnie się uśmiechał.

Westchnąłem głośno i dramatycznie podniosłem się do pozycji siedzącej. Splotłem ramiona na mojej klatce piersiowej, osłoniętej jedynie za pomocą za dużej, białej koszulki, którą przyniosła mi mama. Ohyda. Jak gdyby nie mogła przynieść mojej ulubionej pogrzebowej czerni. Tutaj, w szpitalu, i tak było już aż dużo białego koloru.

-Niby po co mam wstać? – zapytałem powoli, sceptycznie unosząc brwi do góry. Michael przyjrzał mi się jeszcze uważniej, wkładając jedną rękę do kieszeni, tej, w której nie znajdował się tajemniczy notes.

-Chcę ci coś pokazać.

Naprawdę wolałem zgnić w łóżku, niż spacerować po tym odrzucającym szpitalu, ale nie ukrywam, propozycja Michaela mnie zaciekawiła. Kogo nie zaciekawiłby taki kolorowowłosy nudziarz? W końcu, co takiego interesującego miał mi on do pokazania?

petrichor ▪ mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz