Epilog

558 59 56
                                    

Pluviophile - miłośnik deszczu; ktoś kto odnajduje radość i spokój ducha, podczas deszczowych dni

Ciężkie krople deszczu bębniły głośno o szyby pędzącego samochodu. Moja pulsująca z bólu skroń przywarła do brudnego szkła. Próbowałem się zdrzemnąć, ale moje szybko bijące serce za nic nie chciało mi na to pozwolić. Właśnie w tym rzecz, za dużo czuję, za dużo myślę.

Przeniosłem wzrok na przednią szybę samochodu. Rozmowy moich rodziców już dawno ucichły w mojej głowie, chociaż ich usta nadal zawzięcie poruszały się i układały w wyczerpujące dialogi. Mój ojciec, ubrany oczywiście w swój wysublinowany garnitur, zerknął we wsteczne lusterko, tym samym napotykając mój wzrok. Chyba coś do mnie powiedział, ale mój mózg był tak przyćmiony innymi bodźcami, że nie wyłapałem ani jednego słówka. Może to ten straszny smutek, który rozdzierał moje serce, a może prochy, powszechnie nazywane antydepresantami, wyprały mi doszczętnie mózg.

Tak, zgodziłem się na przyjmowanie tych gorzkich, małych tableteczek szczęścia, które podobno miały zmienić mój tok myślenia na lepsze. Jak na razie nie widziałem żadnej poprawy, a rzekłbym nawet, że dostrzegalne było znaczne pogorszenie. Zamknąłem się w sobie, czułem sie jakbym był kimś kto siedzi w obcej głowie. Nie rozumiałem połowy tego co inni do mnie mówili, a tym bardziej wypowiedzi licznych psychologów. Mój ojciec wziął się do roboty i znalazł mi chyba z pięciu, poważnych psychologów i psychiatrów, którzy, według jego mniemania, byli tymi najlepszymi. Tymi co zamierzają mnie uleczyć.

Ale prochy wcale mnie nie uleczyły. One tylko sprawiały, że chwilowo zapomniałem jak się nazywam i co oznaczają te białe blizny na moich nadgarstkach. Dopiero kiedy narkotyczne działanie tabletek szczęścia uchodziło ze mnie, wtedy potrafiłem zrozumieć jak głęboki smutek odczuwam pod powierzchnią sztucznego szczęścia i kto jest w mojej głowie 24/7.

Michael Clifford.

Oto osoba, która cały czas krążyły wokół moich myśli. Potarłem skronie, przy okazji poprawiające loki spływające mi falami na twarz, aby te ukryły mój zbolały grymas, który rozciągnął się na moich ustach.

Krople deszczu spadały coraz rzadziej na nasz samochód, rozpływając się po szybach, tworząc różnorodne smugi i ginąc gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku. Niebo powoli zaczynało się rozpogadzać, przez co musiałem zmrużyć oczy. Już od dawna nie widziałem takiego blasku. Nie dziwota, w końcu od kilku dni siedziałem zamknięty w swoim pokoju i to przy opuszczonych roletach oraz zgaszonych światłach.

Wypuścili mnie ze szpitala dzień czy dwa po śmierci Michaela. Był to zarówno mój dzień wydostania się na wolność, jak i pamiętna data mojej drugiej próby samobójczej. Tym razem chciałem powiesić się na pasku do spodni, który pewnie przez przypadek wpadł mojej mamie do torby, kiedy pakowała dla mnie ubrania. Tym razem to nie moja rodzicielka mnie uratowała. Jej nie było wtedy w szpitalu. Ale Ashton był i to właśnie on w ostatnim momencie zdjął mi pętlę z szyji.

Jego też zawiodłem. Michaela również, w końcu on nie chciał, żebym znowu spróbował ze sobą skończyć. Wszystkich zawiodłem.

- Wszystko w porządku, Luke? - słowa ojca przebiły się przez mój zmęczony mózg, sprawiając, że skrzywiłem się i spuściłem głowę, chcąc ukryć niezadowolony grymas. Nie chciałem w końcu, żeby ojciec znowu zaczął nazywać mnie gburem. Dobrze się między nami układało, po co miałbym to teraz psuć i wracać do piekła jakim była przeszłość.

- Tak. Zamyśliłem się - i znowu ten obcy głos, który rozbrzmiał w moich uszach. Obcy, ale nie do końca. W końcu ten głos należał do mnie, nie ważne jak mocno bym z tym walczył.

petrichor ▪ mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz