Nyctophilia - miłość do ciemności albo nocy. Znajdowanie komfortu w ciemności.
Obudziłem się w nocy. Okazało się, że moja drzemka trwała dłużej niż zaplanowałem. Znacznie dłużej.
W sumie to i tak nie miałem nic do roboty. Odkąd się tutaj pojawiłem tylko przyprawiam wszystkim problemów. Ashton musiał tutaj co chwila przychodzić i sprawdzać czy jeszcze żyję, matka załamywała nade mną ręce, podczas gdy ja bezczelnie sprawiałem, że roniła słone łzy, a na dodatek mój ojciec musiał zapłacić ładną sumkę lekarzom i pielęgniarkom.
Wyspany rozejrzałem się po pustym pokoju, w poszukiwaniu jakiegoś zegarka. Ojciec skonfiskował mi telefon, ponieważ uważał, że to internet tak na mnie działa. Mama jedynie potwierdziła jego hipotezę i nie wspomniała już o komórce ani słowem. Nie nosiłem zwykłych zegarków, bo po co mi one były? Dlatego właśnie, w takich sytuacjach jak ta, kiedy godzina była bardziej niż niewiadoma, spoglądałem w okno. Zasłony były na wpół zasłonięte, przez co w pokoju panował kompletny mrok, a przez niewielką szparę, pomiędzy grubym materiałem, widać było ogromny księżyc. Czyli było coś koło północy. Może trochę po, a może przed.
Powoli wstałem z łóżka. Od razu musiałem przytrzymać się ręką materaca, ponieważ jak tylko stanąłem na podłodze, nogi ugięły się pod ciężarem moje ciała. Jęknąłem z bólu, czując jak bardzo moim kościom brakowało ruchu. Głupiec ze mnie, że wstawałem jedynie do kibla. Powinienem był się więcej ruszać.
Pierwsze, lekko kulawe, kroki skierowałem w stronę okna. Pociągnąłem za klamkę w celu uchylenia go bardziej, najlepiej na oścież. Nie ukrywam, odkąd przebudziłem się w szpitalu targały mną sprzeczne emocje. Jakaś część mnie była wdzięczna mojej matuli za uratowanie mnie, jednak głównie przeważała reszta mnie, która całą sobą wręcz krzyczała, żebym dokończył to co zacząłem kilka dni temu. Miałem ochotę otworzyć to okno na oścież i wyskoczyć. Ale ono, jakby na przekór, nie ustępowało. Mocno szarpnąłem za klamkę, próbując przekonać moje wiotkie od wysiłku nogi, że wszystko jest w porządku.
Kiedy zrozumiałem, że wszystkie moje wysiłki spełzają na niczym, a ja prędzej zasłabnę i runę na podłogę jak ta kłoda, żeby później zostać znalezionym przez Ashtona czy innego pracownika szpitala, odsunąłem się od okna. Możliwe, że ze złości kopnąłem w kaloryfer wiszący pod parapetem, czego może, ale tylko może, później żałowałem, jako, że ból promieniował po całej mojej stopie, zaczynając od małego palca.
Na wszelki wypadek sprawdziłem łazienkę. Nic. Żadnych maszynek do golenia, żyletek czy jakichkolwiek sznurków, na których mógłbym się powiesić. Co za niespodzianka. Niedoszły samobójca nie ma się czym zabić... Tak dla jasności, wcale nie byłem zaskoczony. Nie byłem aż takim głupcem, by spodziewać się, że ktokolwiek pozwoli mi się tutaj pozbawić, jakże cennego dla innych, życia. W końcu ludzie liczą tylko na kasę. Tak samo było z lekarzami, którzy ucieszyli się z solidnej łapówki, którą dostali od mojego ojca. Nawet po twojej śmierci liczą się pieniądze. W końcu ktoś, nie ważne czy z rodziny czy ty sam, musi opłacić ci miejsce na cmentarzu. Jak się nie podoba to zawsze można leżeć pod płotem.
Współczesna cywilizacja nas zawiodła.
Powolutku wsunąłem na stopy szpitalne, białe kapcie i najciszej jak potrafiłem, stąpając niemalże na paluszkach, podreptałem w stronę drzwi. Uchyliłem je i przecisnąłem się przez tą niedużą szparę. Chciałem wydostać się z mojego pokoju, a najlepiej zaczerpnąć świeżego powietrza. Może mają tutaj wyjście na dach. Albo jakiś taras. Cokolwiek z czego można by podziwiać widoki albo skoczyć.
CZYTASZ
petrichor ▪ muke
FanfictionPetrichor - zapach ziemi po pierwszym deszczu zakańczającym długi okres upalnej, suchej pogody. Niedoszły samobójca, Luke Hemmings, trafia do szpitala. Chłopak cierpi na depresję, jednak jego ojciec, znany i szanowany polityk, upiera się, żeby chło...