#27

550 53 24
                                    

Balter - tańczyć bez artyzmu lub bez jakiegokolwiek wdzięku, czy umiejętności, ale z przyjemnością

Michael przez całą drogę korytarzem kulał. Dobrze widziałem jak mięsień w jego policzku napina się i rozkurcza, kiedy chłopak ściskał z bólu szczękę. Już dawno rozłączyliśmy dłonie, a ja zamiast tego zaproponowałem, że poniosę chłopaka albo chociaż skołuję jakiś wózek inwalidzki. Wtedy Michael spojrzał na mnie, jakbym postradał zmysły i o mały włos dostałbym w głowę czy policzek. Skończyło się na tym, że chłopak niechętnie pozwolił na to, abym wziął go pod ramię i spacerkiem poprowadził do jego sali szpitalnej.

Po przekroczeniu progu jego pokoju szybko okazało się, że wśród białych jak śnieg pierzyn buszuje jedna z pielęgniarek. Kobieta uśmiechnęła się, sprawnie zmieniając pościel na czystą, po czym podparła się pod boki i spojrzała na Michaela, który z każdą chwilą wyglądał coraz niewyraźniej.

- Źle wyglądasz - powiedziała, podchodząc do niebieskowłosego i kładąc mu dłoń na ramieniu - Podać ci coś?

- Morfinę, ale małą dawkę - wychrypiał, przełykając ciężko ślinę. Podłapałem jego mętny z bólu wzrok, akurat w momencie kiedy chłopak zezował w moją stronę.

- To ja... - zacząłem, drapiąc się po karku - Może pójdę wziąć prysznic?

- Znajdę ci jakieś ubranie - Michael wysilił się na tyle, aby chociaż się uśmiechnąć, choć grymas ten nie był wesoły czy choćby zadowolony, a co najwyżej wymuszony i trochę sztuczny. Poczułem dziwny ucisk w sercu, kiedy posłusznie odwróciłem się tyłem do niebieskowłosego i cichutko wymknąłem się do jego łazienki, bezszlestnie zamykając za sobą drzwi.

Żyletki. To one rzuciły mi się jako pierwsze w oczy. Przymknąłem powieki i oparłem głowę o drzwi łazienki, biorąc głęboki oddech, aby oczyścić umysł. Gdybym był innym człowiekiem, może takim z niezbyt odległej przeszłości, pewnie teraz usiadłbym na środku tej nieskazitelnie czystej podłogi, tylko po to, by zabrudzić ją szkarłatem. Ale ja nie byłem już tym samym Lukiem Hemmingsem co kiedyś. Dziś nie odważyłbym się zostawić Michaela samego. A w szczególności nie w takiej sytuacji, nie kiedy coś tak bardzo go bolało, że chłopak potrzebował narkotyku, aby złagodzić to nieprzyjemne uczucie.

Mnie też przepełniał ból, ale raczej ten egzystencjalny. To właśnie on wciskał się w moje ciało, aż do szpiku kości, zapełniając je nieodpartym poczuciem, że najlepiej i najłatwiej było by, gdybym po prostu wbił sobie tę żyletkę gdziekolwiek. Może być nawet oko. Na samą myśl o tym, że już dłużej nie musiałbym zastanawiać się nad przyszłością, studiami i pracą, aż przechodziły mnie przyjemne ciarki. Moje dłonie aż mrowiły, zachęcając mnie do sięgnięcia po zimny metal, którym mógłbym napiętnować swoją dopiero co zagojoną skórę. Bezwiednie przejechałem kciukiem po bliznach, które będę nosił już do końca życia. Nawet nie wiem, kiedy zdjęli mi te bandaże, ale do teraz pamiętam zaskoczenie jakie wtedy czułem, kiedy spod grubego materiału wyłoniła się zagojona i różowa skóra.

To nie tak, że miłość czy przyjaźń pomogą ci przezwyciężyć tą otchłań zjadącą cię od środka. Wręcz przeciwnie. Oni w niczym nie pomagają, ale czasami kochasz ich tak bardzo, że nie jesteś w stanie im tego zrobić. Niegdyś nie zastanawiałem się nad swoim wyborem, po prostu tak postanowiłem i tak chciałem postąpić. Ale teraz... Teraz to co innego. Na samym przodzie tego niedługiego szeregu stał Michael, potem był Ashton oraz Calum, a peleton zakańczali moi rodzice, w szczególności mama. To właśnie jej, biednej Liz Hemmings, było mi najbardziej żal, z racji, że już raz musiała przez to przechodzić. Ponadto miała najgorzej, bo widziała mnie w stanie krytycznym, w odróżnieniu do, na przykład, ojczulka.

petrichor ▪ mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz