Szczury laboratoryjne

6K 324 21
                                    

Nie wiem, ile tam spędziliśmy.

Minęło już kilka lub kilkanaście dni, nie mam pojęcia, ile.

Mimo że nie odróżniałam dnia od nocy - po każdym przebudzeniu było coraz gorzej. Każdy dzień w tym miejscu zaczynał się swego rodzaju przesłuchaniem, budząc wcześnie rano. Próbowali wyciągnąć z nas jak najwięcej informacji. Za brak współpracy nawet rażono prądem.

Przymusowo kazali nam się przemieniać. Chcieli dokładnie zbadać całe zjawisko przemiany. Interesowała ich naszą siła i wytrzymałość oraz dość duża odporność, które zachowujemy nawet będąc człowiekiem.

Babcia mówiła, że wilkołaki są trochę ponad ludźmi. Chodziło tu o inteligencję, nasze umysły były trochę bardziej rozwinięte, co umożliwiało przemianę. Wiedzieliśmy trochę więcej.

I to najbardziej ich ciekawiło.

Między innymi byłam podpinana do jakichś dziwnych urządzeń, których nie potrafiłam nazwać. Sprawdzano, ile wytrzymam na mrozie przy bardzo ujemnych temperaturach. Wszystko kończyło się tym, że wstrzykiwano mi jakieś substancje. Nie wiem, co to bylo. Cały czas byłam na obserwacji. Jednak nic się nie zmieniało, pozornie, na nic nie reagowałam. A to jeszcze bardziej ich zaskakiwało.

Organizm wilkołaka był w stanie poradzić sobie ze wszystkim, co mi zaserwowali, przez co ich zainteresowanie nami wzrastało.

Stawaliśmy się jeszcze bardziej cenniejsi.

Mimo wszystko traktowano nas jak rzeczy, zwykłe obiekty badań. Zastanawiałam się jak to jest, że z kamienną twarzą można przyglądać się cierpieniu i mimo wszystko, w niewzruszonym spokoju wykonywać dalej swoją pracę. Zapomniano, że my też jesteśmy ludźmi. Na mnie nie wpływało to najlepiej.

Pewnego dnia znowu po nas przyszli. Najpierw chcieli zabrać mnie.

Siedziałam skulona w kącie, nie miałam zamiaru się ruszyć. Kiedy mnie zawołali nawet nie podniosłam wzroku. Miałam ich dość z całego serca.

- Przyjdziesz tutaj sama czy mamy ci pomóc?

Ja dalej nie odpowiadałam.

- Dobra, weźcie ją - rozkazał.

- Nie, nigdzie nie idę - zaczęłam się szarpać.

- Nie masz tu nic do gadania.

- Powiedziałam, że nie!

Wtedy zrobiło się trochę groźnie. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie tyle siły, ale odepchnęłam tą dwójkę, która chciała mnie zabrać. Uderzyli plecami w ścianę. Nie wiedziałam już, co się ze mną dzieje. A trochę ich wystraszyłam. Czułam wzrastający gniew, a co za tym idzie - byłam bliska zmienienia postaci.

- Zostawcie mnie - powiedziałam łamiącym się głosem, zsuwając się w dół na podłogę w kącie.

Miałam już ochotę płakać. Brakowało mi już siły na to wszystko. Strasznie mnie to męczyło.

Skuliłam się i schowałam twarz w dłoniach.

- Wydałem polecenie - przypomniał ten, stojący w wejściu celi.

- Nie, stoo - usłyszałam głos zza ściany.

- Przepraszam, co? - naukowiec zwrócił uwagę na Nate'a, który odważył się wyrazić sprzeciw.

- Nie widzicie w jakim ona jest stanie?

- A co, może chcesz się zamienić? - drażnił się z nim.

- Mnie możecie wziąć, ale ją zostawcie w spokoju.

- Nate, nie... - wydusiłam.

Ten gość tylko się zaśmiał i pokręcił głową.

- Mogę tam wejść?

- Po co?

- Ona potrzebuje pomocy. Wpuśćcie mnie tam, inaczej będzie tak cały czas albo i gorzej - próbował ich przekonać.

Facet po chwili namysłu, niechętnie - ale jednak - wykonał ruch głową, dając znak, aby tamci przyprowadzili Nate'a.

Najpierw założyli mu kajdanki, dopiero potem pozwolili wyjść. Przecisnął się między nimi i wszedł do mojej celi.

- Skyler... - przykucnął przy mnie.

- Dobra, zamknijcie ich - rozkazał "szef", ale przed tym jeden z nich rozkuł chłopaka.

Po chwili wyszli.

Nate usiadł przy mnie i przytulił do siebie. Płacząc, wtuliłam się w jego ramiona. Poczułam się trochę lepiej, potrzebowałam tej bliskości.

- Tu jest okropnie - rozpłakałam się jeszcze bardziej.

Próbował mnie uspokoić.

- Spokojnie... Będzie dobrze...

- "Dobrze"? Nate, nawet nikt nie wie, gdzie nas szukać. Nie mamy przy sobie nic. Jesteśmy traktowani jak więźniowie. Gdzie nie wyjdziemy musimy być skuci, bo obawiają się, że coś im zrobimy. Czuję się jak zabójca - podsumowałam. - Chcę do domu... - pociągnęłam nosem.

- Wiem - zaczął głaskać mnie po głowie. - Ale teraz jest to możliwe.

- Co? - myślałam, że żartuje.

On poszperał w kieszeni i wyciągnął z niej małe kluczyki.

- Co? Ale jak ty to? - nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.

- Wyjdziemy stąd, jeszcze dzisiaj.

Legenda || KOREKTA (13/67)✍️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz