Budzę się oparta o szybę autobusu. Chłopak obok mnie wcina kanapkę z żółtym serem i kurczakiem . Jej zapach sprawia, że zaczyna burczeć mi w brzuchu. Patrzę na niego, jakbym w życiu jedzenia nie widziała, a on uśmiecha się lekko.
- Jestem Matt Davis. Chcesz kanapkę? Mam ich kilka, moja mama zawsze przesadza z ilością jedzenia. - mówi odgryzając kawałek kanapki.
Jestem zła na siebie, że tak szybko wpadłam do autobusu nawet nie kupując sobie nic do jedzenia na kilkugodzinną podróż . Sprawa z Marco wyprowadziła mnie z równowagi.
- Nie, no coś ty. - zaprzeczam odwracając wzrok w stronę okna. Mijamy kolejne miasta. Jeszcze pięć godzin jazdy. Czuję, że trawię sama siebie od środka, jeśli to w ogóle możliwe.
- A ty jak się nazywasz? - pyta szeleszcząc jedzeniem w torbie. Zapach kanapek przyprawia mnie o ślinotok. Klnę na siebie w myślach i marzę, żeby już przestał tak pałaszować.
I do mnie mówić.
- Natalie May. - rzucam od niechcenia, przełykając ślinę.
- Śmiało, weź chociaż jedną. Mamie będzie przykro, jak wrócę do domu z niezjedzonymi kanapkami. - Matt zachęca, a ja się poddaje. Nie wytrzymam tylu godzin bez jedzenia. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz byłam taka głodna, jak w tej chwili. Patrzę na niego z wdzięcznością i biorę jedną.
Smakuje obłędnie.
- Jest pyszna. - chwale ładując duży kawałek do ust. Kiedy Matt patrzy na mnie z zaciekawieniem,czuję się jak małe dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
- Przekaże. - odpowiada wyciągając termos z herbatą, nie pytając mnie o zdanie, nalewa pół kubeczka i mi podaje. Akcja dożywiania Natalie, zostaje zakończona. Kanapka i herbata to dwie najmilsze rzeczy jakie mnie dzisiaj spotkały. No i może Matt.
- Wracam z meczu hokeja, gram zawodowo w San Jose Sharks . - tłumaczy wyjmując z torby herbatniki. Muszę przyznać że bardzo dużo je jak na sportowca. Oczywiście wygląda dobrze, może nie jest jakiś super umięśniony, ale ciężko mi to ocenić pod sportową bluzą i na siedząco.
- Ja wybieram się w odwiedziny do rodziców. - rewanżuje się za jedzenie krótką rozmową. W zasadzie to poza gadaniem z Mattem nie za wiele mam do roboty. Nie wzięłam ze sobą ani książki, gazety czy krzyżówki. Na telefonie też nie posiedzę bo mam mało baterii, a muszę mieć chociaż kilka procent na smsa do mamy, gdyby na przykład godzina dojazdu się zmieniła.
- A więc pochodzisz z San Jose. Ja też. Chodziłem do liceum Adriana Wilcoxa. A ty? - pyta Matt przychylając w moją stronę opakowanie herbatników. Kiedy odmawiam, jeden cały wkłada sobie do ust. W sumie mam ochotę na coś słodkiego, ale nie chce wyjść na darmozjada i głodomora.
- Ja skończyłam liceum Abrahama Lincolna. Ładne parę lat temu. - uśmiecham się do siebie w myślach. Im bliżej rodzinnego miasta tym bardziej czuję w sobie wewnętrzny spokój. Jutro nie będę musiała iść do pracy.
Po przyjeździe do domu na pewno muszę zadzwonić do Olivera. Zastanawiam się, czy zrozumie moją decyzję o powrocie do domu. Będzie dzielić nas 7 lub 8 godzin drogi. Mam nadzieję że uda nam się nie spieprzyć odległością tego, co jest między nami.
- Nasze licea kiedyś rywalizowały ze sobą, ale czas szybko mija, dzisiaj już można tylko powspominać. To zabawne, jak się ma te kilkanaście lat chce się być dorosłym, a jak już możesz decydować o sobie i pracować na własny rachunek to nagle przestaje być już tak zabawnie. Ja nie mogę narzekać. Sport i hokej to moja druga miłość. - Matt się uśmiecha, odrobina czekolady została w kąciku jego wydatnych ust. Kiedy widzi że tam patrzę i lekko się uśmiecham, pyta:
- Ubrudziłem się tak? - dotyka ust ścierając lekko czekoladę kciukiem, resztę oblizuje językiem.
Zabawny widok.
- Przepraszam, nie chciałam zwracać ci uwagi, po prostu no. Sam rozumiesz. - tłumaczę nieskładnie, a po chwili razem się śmiejemy.
- Spoko, zazwyczaj wracam z meczu klubowym autobusem w którym pochłaniamy jedzenie, nie zwracając uwagi na okruchy na twarzy i syf jaki robimy dookoła. Chłopaki wracają jutro, a ja dzisiaj, bo moja Vicky ma urodziny. Będzie mała imprezka.
- Matt cieszy się na myśl o tej kobiecie. Ma w oczach ten blask zakochanego mężczyzny. Opowiada dalej o swojej dziewczynie, ich śmiesznej historii poznania się i czas mija bardzo szybko. Czuć od niego dobroć, spokój i ma duże poczucie humoru. Kilkakrotnie śmieje się z jego żartów, potrafi świetnie opowiadać historie.
- Pokaże ci coś, jesteś kobietą więc powiesz mi się czy może jej się spodobać. - Matt wyciąga z torby małe bordowe pudełeczko. Podaje mi je, a ja otwieram. Moim oczom ukazuje się delikatny naszyjnik. Przez znak nieskończoności biegnie łańcuszek na zakończeniu którego wisi złote serduszko.
- Śliczny. - mówię dotykając go.
- Zawsze kupuje jej biżuterię, jak nie mogę nic wymyśleć sensownego. Siostra mi tak zawsze radzi "jak nie wiesz co mi kupić wybierz biżuterię, mogę mieć ją na kilogramy".
- To prawda. Też lubię biżuterię. - odpowiadam oddając pudełeczko.
- Myślałam, że to pierścionek zaręczynowy. - mówię częstując się ciastkiem bez pytania. Matt uśmiecha zadowolony.
- Victoria to piękna kobieta, ale jeszcze nie wiem czy jest tą jedyną. Oświadczałem się już dwa razy i po każdych zaręczynach wszystko bardzo się zmieniało. Na tyle, że kończyło się dwukrotnie rozstaniem. Chyba tym razem nie będę się spieszyć. - z rąk Matta wypada na podłogę opakowanie po ciastkach.
- A ty jak tam? Wolna ? Zajęta ? Mąż , dzieci? - pyta Matt schylając się pod moje siedzenie za leżącym na ziemi opakowaniem. Kiedy przypadkiem tracą ręką moją nogę, podskakuję jak oparzona. Podnosi się zdziwiony.
- Przepraszam, ale nie miałem jak go wydostać. - tłumaczy widząc moje spanikowanie.
- Nie, nie przepraszaj. Ja po prostu nie spodziewałam się. - jąkam się nie wiedząc, gdzie spojrzeć żeby ukryć swoje zmieszanie. Dotyk obcego mężczyzny poraził mnie. W myślach pojawia się obraz Marco, który potraktował mnie podle.
- Zimno ci? Drżysz. - Matt ściąga z siebie bluzę i mi ją podaje. Nie próbuje nakładać mi jej na ramiona tylko zwija w kulkę i na ręce wyciąga w moją stronę, jakby bał się ponownie mnie dotknąć.
- Nie, wszystko ok. Pewnie klima szaleje. - mówię wymijająco. Matt nie protestuje, cofa bluzę i z powrotem wkłada na siebie. W powietrzu blisko niego wyczuwam delikatny, męski zapach.
- Jak chcesz. Ze mną trzeba konkretnie. Albo tak, albo nie. Nie będę cię namawiał. Chciałem być po prostu miły. - wyjaśnia poprawiając zmierzwione bluzą włosy. W jego głosie wyczuwam, że trochę sprawiłam mu przykrość swoją reakcją.
- Bardzo mi pomogłeś i bez ciebie na pewno podróż nie minęłaby mi tak miło. - mówię próbując trochę podbudować jego męskie ego. Zasłużył na to. Za oknem autobusu widać już cel naszej podróży. Mijamy znak drogowy z napisem San Jose , a od końcowego przystanku dzieli nas zaledwie kilka minut.
- Nie ma sprawy. Zawsze do usług. - Matt puszcza do mnie oczko i wstaje. Powoli zbieramy się do wyjścia. Wyjmuję z torebki telefon, chcąc napisać do mamy, ale niestety nawet się nie włącza. Mam nadzieję, że bez mojej wiadomości czeka na mnie w Diridon.
Autobus zatrzymuje się na naszym przystanku, wysiadamy z Mattem i stajemy na chwilę na chodniku.
- Trzymaj się Natalie. Możliwe, że do zobaczenia. Świat jest mały. - Matt podaje mi rękę.
- Możliwe. - odpowiadam ściskając jego silną, ciepłą dłoń.
- Raczej, nie liczyłbym na ponowne spotkanie. Na pewno nie. - słyszę za sobą gniewny głos Olivera, a po chwili staje za mną opierając ręce na moich ramionach. Matt z miną niezadowolenia odchodzi machając z oddali na do widzenia. Pewnie nie chciał się wdawać w słowną przepychankę z Oliverem. Odwzajemniam pożegnanie, ku niezadowoleniu mojego ukochanego.
- Co ty tu robisz ? - pytam zaskoczona, ale ogromnie szczęśliwa, że jest tuż obok. Wygląda seksownie w swojej czarnej, skórzanej kurtce i ciemnych okularach. Mój bodyguard to jedyne co przychodzi mi na myśl.
- To ja zaraz będę zadawał pytania. Coś ty sobie myślała okłamując mnie. Nawet na chwilę nie można zostawić cię samej od razu chłoptaś się przyplątał. - Oliver opieprza mnie dalej otwierając przede mną drzwi swojego samochodu. Grzecznie wsiadam do środka.
- Gdzie masz telefon? - pyta zdenerwowany.
- Rozładowany. - tłumaczę zapinając pasy.
- Już wiem, co ci kupię na urodziny. - Oliver łagodnieje, odpala samochód i jedziemy w kierunku domu rodziców.
- Nawet nie wiesz, kiedy je mam. - prycham krzyżując ręce na piersiach.
- Masz dokładnie za pięć dni. A dostaniesz powerbanka, żebym nie musiał się więcej denerwować.
- Ale mi niespodzianka. - udaję zawiedzioną. Praktyczny prezent bardzo mi się podoba. Tym bardziej że sama miałam w planach go sobie kupić.
- Jak będziesz grzeczna dorzucę jakieś kwiatki, ale zobaczymy jak będzie. Zaraz sobie porozmawiamy. Bardzo poważnie.

CZYTASZ
Gra z ogniem (Play With Fire)
RomanceNatalie May, absolwentka UCLA, rozpoczynająca karierę w L.A. spotyka Olivera, który daje się jej poznać, jako beztroski i pociągający właściciel nocnego klubu. Oliver Dark nie lubi składać obietnic bez pokrycia i uwielbia niezobowiązujące towarzyst...