Rozdział 20

2K 93 2
                                    

- Natalie, usiądź. – prosi pan Greenwood, wskazując fotel na złotych nóżkach, obity szarym welurem .
- Panie Greenwood. – zaczynam swój wywód, ale on przerywa mi, unosząc rękę na której widnieje srebrny zegarek.
- Marco. Mów mi proszę po imieniu. – uśmiecha się przyjaźnie i zaczyna przeglądać wielką stertę dokumentów na jego biurku.
Mam wrażenie, że nie zamierza mnie słuchać, ale kontynuuję. Teraz albo nigdy.
- A więc Marco, chciałabym zrezygnować z pracy. – wyrzucam z siebie , a on podnosi na mnie wzrok, trzymając kilka dokumentów w ręce.
- Jak to zrezygnować? Dlaczego? – pyta nic nie rozumiejąc. Skupia na mnie swoje przenikliwe, włoskie spojrzenie.
- Ponieważ zatrudniłam się tu do współpracy z panią Diane Hall, ale jej na razie nie ma. Kolejna zmiana przełożonego jest dla mnie niekomfortowa. Poza tym z panem Danielem mieliśmy mały konflikt interesów, podczas pokazu i nie chcę dalej pracować dla jego firmy. - czuję ogromną ulgę wyrzucając to z siebie. Marco patrzy na mnie w skupieniu, jakby się nad czymś zastanawiał. Długo nie odpowiada, przechadzając się po biurze. Mierzy mnie taksującym spojrzeniem.
- Tutaj jest moje pisemne wypowiedzenie umowy. – przerywam ciszę wyjmując z teczki kartkę papieru. Kładę ją na biurku.
Nie mogę dłużej czekać na jego słowa, które i tak nie zmienią mojej decyzji. Firma mnie oszukała, Diane, Daniel, Kiara...wszyscy mnie zawiedli.
Chcę stąd uciec, jak najdalej. Nie chcę pracować z dwulicowymi ludźmi, którzy nie liczą się ze mną i moimi projektami.
- Jestem zdziwiony , Natalie. Daniel wyrażał się o tobie w samych superlatywach. – mówi biorąc do ręki moje wypowiedzenie.
- Ukradł moje dwa projekty i podpisał się pod nimi niepytając mnie o zgodę. Nie tego oczekiwałam. – rzucam krótko nie wdając się w szczegóły. Wstaję z fotela chcąc dać mu do zrozumienia, że nie chcę dłużej z nim rozmawiać.
- Nie przyznał mi się do tego. Cóż, bardzo mi przykro, że cię oszukał. Początki w tej branży są bardzo trudne. Ja też długo pracowałem na swoje nazwisko. Może jeszcze przemyślisz swoją decyzję? - zachęca Marco, ale ja kiwam głową zaprzeczając .
- Nie, dziękuję bardzo. – grzecznie odmawiam i kieruję się w stronę drzwi wyjściowych. Marco uprzedza mnie i przytrzymuje ręką klamkę.
- Może mały buziak na do widzenia?- pyta nagle chwytając mnie za pośladki i przyciągając do siebie. Zaskoczona, próbuję uwolnić się z jego bolesnego uścisku.
- Wypuść mnie, bo zacznę krzyczeć. – grożę spanikowana. W akcie desperacji wyrywam się i dopadam telefon na jego biurku, wciskam klawisz przywołujący jego sekretarkę. Modlę się w duchu, żeby jak najszybciej przyszła. Marco patrzy na mnie wściekłym spojrzeniem.
- Pożałujesz, mała dziwko. Kariera ci się marzy! Jesteś nikim i nic nie osiągniesz! Takie jak ty, można tylko pieprzyć na delegacjach! Miałem w planach jedną, ale ty wszystko zepsułaś! – krzyczy dalej, szarpiąc mnie. Upadam obijając się ramieniem o kant jego biurka. Czuję się upokorzona i przerażona. Na szczęście zbieram się z podłogi o własnych siłach. Chcę stąd jak najszybciej wyjść. Cała się trzęsę ze strachu i upodlenia przez włocha. Przed kolejnym atakiem broni mnie Meg, jego sekretarka.
- Panie Greenwood. – upomina go głośno zszokowana stojąc w otwartych drzwiach, sama nie ma odwagi wejść do środka.
- Chodź tu Natalie. – nakazuje drżącym głosem nie ruszając się z miejsca. Szybko zamyka drzwi pozostawiając go samego w gabinecie. Wybiegam z jego biura i wpadam do swojego. Przekręcając klucz w drzwiach wybucham płaczem. Łkam głośno nie mogąc się uspokoić.
Przeklęty Greenwood.
Przeklęta firma.
Przeklęte Los Angeles.
Niedobrze mi, jak pomyślę, że ten włoch mnie dotknął.
Jedyne o czym teraz marzę, to znaleźć się w rodzinnym domu, gdzie zawsze czułam się bezpiecznie. Tylko tam i w ramionach Olivera, ale jemu nie mogę o tym powiedzieć, bo czuję ogromny wstyd i upokorzenie.
W komputerze sprawdzam najbliższy autobus . O 10:00 odjeżdża jeden z Union Station.  O 17:00 będę na Diridon Station w San Jose.
Zbieram swoje rzeczy i opuszczam firmę w pośpiechu. Na szczęście nikt się mną nie interesuje. Wszyscy są zajęci swoimi sprawami.
Los Angeles wcale nie jest takie cudowne, jak sobie kiedyś wyobrażałam wybierając studia na UCLA. Wtedy byłam podekscytowana i szczęśliwa. Nawet kilka lat studiów było fajne – kampus, mieszkanie z Patrickiem, wykłady, seminaria, wyjazdy i imprezy. Ogólny luz  i czerpanie z życia co najlepsze.
Teraz wszystko się zmieniło.
Widzę w tym mieście tylko przemoc i bezdomność , mieszające się z bogactwem i przepychem sławnych i wpływowych ludzi.
Nie chcę tu dłużej walczyć o swoją przyszłość. Całe zajście z Marco zabiło we mnie ducha walki. Moje marzenia o karierze i miłości runęły. Może ma racje, nic nie osiągnę w swoim życiu, bo jestem beznadziejna.
Nie chcę wracać do mieszkania Josha, bo jak wytłumaczę się z zajścia w firmie? Co sobie o mnie pomyśli.
Najgorsze, że nie mogę spojrzeć na Olivera. Nie w tym stanie. Co jeśli pomyśli, że to ja sprowokowałam Marco? Pierwszy raz w życiu poniżył mnie mężczyzna w taki wstrętny i podły sposób.
Kiedy siedzę w autobusie przygotowuję się na rozmowę z rodzicami. Co im powiem? Matce się przyznam. Ona jedna zrozumie, tata będzie wściekły, bo zawsze mówił, że wielkie miasta są pełne złych ludzi i niebezpieczne. Boli mnie ramię od upadku na biurko. Twarz mam czerwoną, oczy lekko podpuchnięte. Nic nie znaczę w tym świecie.
Jak mam być pewna siebie, skoro ciągle ktoś podcina mi skrzydła. 

Patrick.

Daniel.

Marco.

Oliver.

Jestem nieszczęśliwa przez mężczyzn.
Jednego z nich kocham, ale nie mam odwagi mu o wszystkim opowiedzieć.
Znowu płaczę, wysyłając do mamy wiadomość, "Będę o 17:00 w San Jose". Od razu do mnie dzwoni. Staram się, aby mój głos był w miarę normalny.
- Czy ja dobrze przeczytałam smsa? Przyjeżdżasz do San Jose? - pyta zdziwiona, nie rozumiejąc co się dzieje.
- Tak mamo, opowiem ci wszystko na spokojnie w domu. Nie przez telefon. - wyjaśniam.
- No dobrze kochanie. Odbiorę cię z  Diridon Station. Jakby coś się zmieniło, daj znać. Do zobaczenia. - mama żegna się ze mną, a ja patrzę ze smutkiem przez okno autobusu. 
Muszę odpocząć. Od wszystkiego, a w domu będzie mi najlepiej. W zasadzie od razu po skończeniu studiów znalazłam sobie pracę, nie mając zasłużonych wakacji. Myślałam, że rzucając się w wir obowiązków zapomnę o Patricku, potem pojawił się Oliver.
Oliver.
Na samą myśl o nim serce mi pęka. Na pewno będzie mnie szukał po pracy. Co prawda mam kilka godzin, żeby dowlec ten moment, ale muszę dać mu znać, że wyjechałam do rodziców.
Piszę i kasuję słowa, nie potrafiąc mu nic wyjaśnić krótkim tekstem. W końcu wysyłam mu smsa - "Jadę po pracy do rodziców. Odezwę się."
Zamykam oczy na chwilę, gdy słyszę uprzejmy, męski głos.
- Wolne? - pyta chłopak z torbą hokejową na ramieniu. Szatyn o zielonych oczach uśmiecha się przyjaźnie. Męskie towarzystwo to dla mnie udręka, ale nie mogę odmówić, bo nie ma innego miejsca siedzącego w autobusie. Każdy kto wsiadał, omijał mnie bez słowa, pewnie myśląc, że jestem jakąś wariatką. 
- Tak. - rzucam szybko przysuwając się do szyby. Zerkam na niego, kiedy siada obok i wyciąga magazyn sportowy. Teraz na pewno nie zasnę. Podglądam, co czyta i szybko odwracam wzrok, kiedy mnie przyłapuje. Zamykam ponownie oczy i udaję, że śpię, żeby nie musieć z nim rozmawiać.

Gra z ogniem (Play With Fire)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz