Rozdział 32

1.5K 87 6
                                    

- Natalie? Natalie, słyszysz mnie? To ja Josh. - słyszę głos brata, ale jedyne co widzę to tylko ciemność. Próbuję otworzyć powieki, które w tej chwili ważą chyba tonę.
- Josh... - jedno słowo wypływa z mych ust z wielkim wysiłkiem. 
- Spójrz na mnie, no spójrz. - prosi, jednak nie mogę się poruszyć. Tak bardzo chce mi się spać. Po kilku minutach...może godzinach...sama nie wiem...udaje mi się rozchylić powieki. Widzę biały sufit z kilkoma rozświetlonymi panelami. 
- Gdzie ja jestem. - mamroczę zdezorientowana. Próbuję podnieść się na łokciach, jednak ogromny ból prawego obojczyka uniemożliwia mi ruch. Spoglądam na wielki opatrunek nic nie rozumiejąc. Stojak na kroplówki, szpitalne łóżko, aparatura medyczna... 
Próbuję odtworzyć w głowie moment, kiedy tu trafiłam, ale na razie nie mam po prostu siły. 
- Proszę stąd odejść. Ona nie jest na siłach składać zeznania. Nic mnie to nie obchodzi, to moja siostra i jako jej lekarz prowadzący zakazuję przesłuchań, do widzenia. - ostry krzyk brata nie pozwala mi znowu zasnąć. Drzwi otwierają się z impetem, wchodzi kobieta ubrana na biało, uśmiecha się do mnie i zawiesza na stojaku kroplówkę.
- O, wstałaś słoneczko. Josh się ucieszy. Doktorze May! Obudziła się!!! - krzywię się na dźwięk okrzyków pielęgniarki, wszystkie szmery i dźwięki drażnią mnie. Leżę spokojnie spoglądając w stronę otwartych drzwi sali. Po chwili zjawia się Josh, uśmiecha się do mnie, jakbym była wygranym losem na loterii.
- Z czego się cieszysz? - pytam pogardliwie. Nie wiem czemu, ale czuję w sobie dziwny niepokój. Jestem rozdrażniona i słaba fizycznie.
- Operowałem twoje ramię wraz z moim zespołem. Na razie wygląda wszystko dobrze z wyjątkiem uszkodzonych nerwów, ale zobaczymy za kilka dni, może tygodni jak wszystko będzie się goić. Twój brat w końcu na coś się przydał. - Josh ściska moją dłoń zadowolony ze swoich zdolności, zerkam na niego nie rozumiejąc do końca o czym mówi.
- Operacja? - powtarzam w nadziei, że sam mi wszystko wyjaśni. Każde słowo mnie męczy.
- Ktoś cię postrzelił w mieszkaniu Olivera. Pamiętasz? - pyta wyczekując odpowiedzi.
- Nie bardzo. - odpowiadam niezgodnie z prawdą, ale w tej chwili nie czuję się na siłach opowiadać mu o wszystkim. 
- Mogę się jeszcze zdrzemnąć? - próbuję niezdarnie się poruszyć. Josh podaje mi pilot i reguluje oparcie łóżka.
- Teraz lepiej? - majstruje coś jeszcze przy pilocie, ale mi już wszystko obojętne byle zostawił mnie w spokoju.
- Lepiej. - potwierdzam i zamykam oczy. 
- Przyjdę później. Odpoczywaj. - Josh kładzie pilot na pościeli i wychodzi kilkakrotnie oglądając się na mnie. 
Powoli wracają wspomnienia popołudniowego spotkania z Oliverem, jego ojcem i Sebastianem.
I ten moment, kiedy pada strzał. Dalej nic, pustka.  Okropnie chce mi się pić, przywołuję pielęgniarkę, która wchodzi z bukietem białych róż. 
- Właśnie do ciebie szłam, słoneczko pokazać ci te piękne kwiaty. Przyszły wczoraj, ale nie budziłaś się więc stały u nas w dyżurce. Jedna róża jest złamana, ale to nie moja wina. Takie już przyszły. - pielęgniarka stawia kwiaty na pobliskim parapecie, wyjmuje z nich zaklejoną szczelnie, malutką kopertę. Próbuję niezdarnie wydobyć kartonik z jej wnętrza, ale lewą ręką to strasznie trudne. Denerwuję się, kiedy ląduje na podłodze.  
- Pomogę ci. - pielęgniarka podnosi kopertę i wyjmuje bilecik. Rozchylam palcami kartonik "Przepraszam, że złamałem różę. Puściły mi nerwy. Wybacz.S." 
Kilka słów bez sensu. Mnę bilecik i proszę pielęgniarkę żeby go wyrzuciła. 
- Jak długo tutaj leżę? - pytam próbując odnaleźć się w czasie.
- Cztery dni. Nie wybudziłaś się po narkozie. Josh strasznie się martwił, że zapadłaś w śpiączkę, nawet nie wiesz jaką ulgę dzisiaj poczuł. Byli tu twoi rodzice i jakiś przystojny brunet. No i policja. Czy to prawda, że jesteś dziewczyna jakiegoś gangstera? - dodaje podekscytowana nieco ciszej.
-  Co takiego?! Nie...skąd. Mój chłopak ma nocy klub, ale nie jest przestępcą. - upijam łyk wody podanej przez pielęgniarkę, jakby czytała w moich myślach i uśmiecham się pod nosem "dziewczyna gangstera", no pięknie.
- Jak wszystko będzie ok, jutro wyjdziesz. - informuje mnie, kiedy słychać ciche pukanie do drzwi.
- Cześć, śpiąca królewno. - krótkie przywitanie Olivera i jego nieśmiały uśmiech przyprawiają mnie o radość, którą staram się ukryć. 
- Cześć. - odpowiadam bez emocji obserwując, jak podchodzi do mnie niepewnie. 
- Mam kilka twoich rzeczy. - kładzie na szpitalnej szafce małą czarną kosmetyczkę i spuszcza wzrok na podłogę.
- Tak mi przykro. - mówi w końcu splatając moje palce ze swoimi. Odruchowo cofam rękę chowając ją pod szpitalna pościelą. Oliver nie kryje zaskoczenia moich zachowaniem. Niezręczna cisza zapada między nami, nerwowo skubię pościel nie spoglądając na niego.
- Masz do mnie żal? Proszę, powiedz wprost, co ci leży na sercu. Nie chcę się domyślać.
- To nie jest dobry moment na taką rozmowę. - odpowiadam wymijająco. Oliver dostrzega mój wzrok skupiony na bukiecie kwiatów.
- Wiesz, że zawsze chcę wyjaśniać wszystkie nieporozumienia między nami na bieżąco. Gdybym mógł przyjąłbym tą kulkę za ciebie. Sebastian po prostu nas zaskoczył. Na pewno nie chciał cię zabić. - Oliver próbuje niezdarnie coś tłumaczyć, ale mu przerywam:
- Bronisz go? Nie wierzę. - wybucham złością, a on wygląda na zdezorientowanego.
- Nie bronię, mówię tylko, że to nie było zamierzone. Mieliśmy ustalone warunki sprzedaży, ale doniósł na ojca policji i się przestraszył, że jak go zamkną to nasza umowa też będzie nieważna.
- Skąd możesz to wiedzieć? Może planował się na mnie odegrać za ciebie. 
- Sebastian jest w areszcie. Ojciec gdzieś uciekł. Ja nadal jestem właścicielem Playhouse. Sytuacja częściowo się rozwiązała. - Oliver wygląda na pełnego nadziei. Ja swoją straciłam bezpowrotnie po strzale.
- Takie to wszystko dla ciebie proste. Zapomniałeś tylko o mnie. - mówię pełna goryczy.
- Przecież tu jestem. - jego głos, pełen ciepła i spokoju coraz bardziej mnie irytuje. 
- Proszę cię, swoją obecnością mnie nie wyleczysz. Jestem bezużyteczną kaleką. Nie wiadomo na jak długo. To prawa ręka, jeśli nie pamiętasz to ci przypomnę, że  jestem praworęczna. Tą ręką projektowałam i miałam projektować dalej po znalezieniu pracy. Powiem ci, co się zmieniło. Cała moja przyszłość. CAŁA. Przez ciebie, twojego ojca i porąbanego kuzyna. Zniszczyliście moje marzenia przez wasze interesy i ambicje. Oczekujesz, że będę teraz szczęśliwa z tobą? Od początku nie było nam po drodze. - kiedy wyrzucam z siebie wszystko z trudem zachowuję spokój. Pod powiekami pieką mnie łzy, twarz Olivera pełna skruchy rozmywa się w łzach.
- Czy ty właśnie ze mną zrywasz? - pyta niedowierzając, ale ja nie odpowiadam. 
- Idź już. Muszę odpocząć. - wyganiam go łagodnie, choć powinnam krzyczeć żeby wynosił się jak najdalej.
- Nie możesz mnie nienawidzić. Nie możesz, słyszysz. Kocham cię. - powtarza spanikowany.
- Ja siebie nienawidzę. Przez ciebie. - wygarniam mu.
- Oliver, wyjdź. - prosi Josh dotykając jego ramienia. Na prośbę brata wychodzi nie patrząc na mnie. 
- Ktoś z policji chce z tobą rozmawiać. - informuje mnie brat. - Nie mogę odsyłać ich w nieskończoność. Powinnaś złożyć zeznania. - kontynuuje bez przekonania.
- Dobrze, porozmawiam z nimi jutro. - decyduję chcąc mieć już cały ten bałagan w moim życiu za sobą.

***

- Proszę opowiedzieć przebieg zdarzeń z dnia dziesiątego lutego .... - funkcjonariusz policji kontynuuje, a ja się wyłączam.
- Mówiłam już, że nic nie pamiętam. - powtarzam niezainteresowana kolejnymi pytaniami.
-  A ja powtarzam, że wygląda to na utrudnianie śledztwa, brak współpracy z organami ścigania i składanie fałszywych zeznań. - mężczyźnie wyraźnie puszczają nerwy.
- To wsadźcie mnie do więzienia. I tak już chyba nic gorszego nie może mnie spotkać. - kpię zdenerwowana, a funkcjonariusz rezygnuje z dalszych pytań.
- Dzisiaj to strata czasu. Gdyby coś się pani przypomniało, proszę o kontakt. Na pewno jeszcze się spotkamy. Nie odpuszczam tak łatwo w przestępstwach narkotykowych. - policjant chowa pusty notatnik i długopis, a następnie wręcza mi wizytówkę. Mark Miller wygląda na całkiem przystojnego służbistę.
- Szybkiego powrotu do zdrowia. - żegna się ze mną zdawkowo, a ja w końcu mogę odpocząć. 

***

- Córeczko zjedz coś. - mama karmi mnie łyżką, jak niemowlaka. Swoją troską i pomocą chce mi wynagrodzić nieobecność w dniu nieszczęśliwego wypadku. 
- Wystarczy. - powtarzam po trzech łyżkach.
- Jeszcze trochę, popatrz, niedużo zostało. - namawia mnie dalej i miesza warzywną breję.
- Chcesz, żebym zwymiotowała. - odtrącam łyżkę. Od momentu przebudzenia w szpitalu jestem dla wszystkich niemiła. Nie chcę tego, jednak poziom bezsilności i  irytacji ciągle we mnie rośnie. Mama pomaga mi się ubierać i załatwiać podstawowe potrzeby. Niewiele pożytku mam ze swojej lewej ręki. Po szpitalu wróciłam do mieszkania Josha. Oliver milczy z pewnością chcąc przeczekać mój podły nastrój. Czternastego lutego wysłał mi pudełko czekoladek i walentynkową kartkę z wpisanym w środku napisem "N+O=❤️". Może liczy na to,że dając mi czas trochę się zdystansuję i wybaczę mu albo zapomnę. Czasem słyszę jego rozmowy telefoniczne z Joshem, który stale informuje go o moim stanie zdrowia i samopoczuciu. Zawsze kończy słowami "ok, przekażę jej", ale zawsze kiedy chce mi coś od niego powiedzieć, nie pozwalam mu na to. Mama ciągle naciska na mój powrót do San Jose, kiedy traci do mnie cierpliwość, przeklina Olivera i Los Angeles, jest zła, że krążę po całej Kalifornii nie mogąc wziąć się w garść i uporządkować raz,a dobrze swoje popaprane życie.
- Przepraszam, że masz taką złą córkę. Że sprawiam tyle problemów. Myślisz, że mi łatwo. - nie wytrzymuję i znowu tracę nad sobą kontrolę.
- Wiesz, że chcę tylko twojego szczęścia. Jestem twoją matką, nie mogę patrzeć jak ciągle cierpisz. 
- Idę się przejść. -  zbywam ją i wychodzę z domu. Codzienny spacer do pobliskiego parku uwalnia mnie od Josha i matki. Jest już kwiecień. Dwa miesiące minęły od postrzału, jednak ręka nie regeneruje się tak szybko, jak prognozował Josh.  Powoli wraca sprawności, ale nie są to spektakularne efekty. Od przyszłego tygodnia Josh zaplanował fizjoterapię. Kiedy biorę ołówek do szkiców, palce drżą niepewnie. Po kilku minutach czuję ból, a moje wypociny wyglądają jak rysunki trzylatki. Nie mogę projektować biżuterii, co od razu dyskwalifikuje mnie zawodowo. Nawet nie zastanawiałam się , co mogłabym robić innego, a przecież gdzieś muszę pracować, bo inaczej zwariuję.
Dla brata i matki czuję się ciężarem.
Dla Olivera jestem nic nie wartą kaleką i sama już nie wiem, czy nadal mogę go kochać.



Gra z ogniem (Play With Fire)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz