10

2.9K 160 19
                                    

Dobry humor przesycony był wyrzutami sumienia.

Zamknęła kolejną książkę, w której nie znalazła żadnej przydatnej informacji na temat łamania magicznych zobowiązań i odstawiła ją na potężny regał w bibliotece. Wszystkie jak dotąd mówiły o jedynym sposobie, czyli śmierci którejś ze stron Wieczystej Przysięgi. Potrzebowała czegoś innego, alternatywy, która pomogłaby im uciec niezauważonym. Bez różdżek nie mieli jednak żadnych szans na walkę.

Hermiona przygryzła wargę w zamyśleniu, jednak momentalnie skrzywiła się, czując, że jej skóra jest opuchnięta i obolała. Odruchowo przyłożyła do niej palce.

Naprawdę się pocałowali.

Potrafiła przywołać wspomnienie dotyku jego ust, ogromnej siły, której użył i całej złości, którą w nich wręcz buzowała.

Wybuch temperamentów.

Nie powinna była tego robić. Nie powinna pozwalać na zbliżenie się. Nie powinna była go przyciągać. Nie powinna była go całować.

Przeczuwała, że może to się tak skończyć. To był pewnego rodzaju schemat. Kłótnie, gniew, a potem oboje wręcz rzucali się na siebie. Trwało to od początku ich romansu. Walka przeradzała się w namiętność.

Była chora. Nikt o zdrowych zmysłach nie miałby takiej reakcji po ostatnich wydarzeniach.

Westchnęła bezradnie.

Pocieszający był fakt, że inicjatywa nie wyszła tylko od niej.

Ale Granger, mimo przewidywalności sytuacji, nie potrafiła się z nią pogodzić.

Nie powinna była się tak zachować.

To nie był już jej Draco, bo wciąż miała nadzieję, że w przeszłości był taki moment, kiedy należał do niej.

Teraz była to tylko pusta skorupa. Ten człowiek miał te same miękkie, platynowe włosy, tę samą skórę, te same oczy, ale wnętrze Malfoya było martwe. Gniło. Hermiona nie potrafiła pogodzić się z tą stratą.

Przechodziła żałobę.

Tym razem z czytelni wyszła z pustymi rękami.

Hermiona przechadzała się ciemnym holem, obserwując pogrążony w nocy dziedziniec, z dłońmi schowanymi w kieszeniach szat.

Odrzucała własne sumienie. Skutecznie starała się je zagłuszyć pracą i poszukiwaniem rozwiązania zawartej przysięgi. Nie spieszyło się jej z powrotem do komnat. Z Luną i Nevillem widywała się maksymalnie dwa razy w tygodniu, Tonks nie było na terenie dworu, tak samo jak Remusa i Teddy'ego, który był jej promyczkiem.

— Granger!

Odwróciła się na dźwięk donośnego, chłodnego, kobiecego głosu.

Pansy Parkinson maszerowała zamaszystymi krokami w jej kierunku. Hermiona stanęła jak wryta. Nikt z ludzi Malfoya nie zaczepiał jej na korytarzu, mimo wielu niechętnych, czasem pogardliwych spojrzeń. Śmierciożerczyni była spięta i wyraźnie zdenerwowana.

— O co chodzi? — spytała zaskoczona.

— Gdzie są Magiczne więzy? — zaczęła ostrym tonem.

— Słucham?

— Nie udawaj głupiej, szlamo — warknęła, krzyżując ramiona na piersiach. — Rzuciłam zaklęcie. Ty ostatnia je brałaś.

Doskonale wiedziała, o co chodziło. Westchnęła ciężko, jakby zastanawiała się i po chwili wypaliła:

— Ach, tak, racja. Przeczytałam już chyba połowę waszej biblioteki. — Siliła się na niedbałość głosu. — Odniosę ją w wolnej chwili. — Kobieta zrobiła krok do tyłu, by ruszyć dalej, jednak Parkinson była szybsza.

Chłód [Draco x Hermione]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz