16

2.6K 152 18
                                    

Tonks stała na środku biblioteki oniemiała z zamglonymi, ogromnymi oczami, patrząc tępo w Hermionę.

— Cholera jasna — skwitowała krótko. Dłonie położyła na oparciu krzesła, pochylając się do przodu w bezdechu.

— Kiedy pierwszy szok minął, muszę powiedzieć, że mogłam się tego spodziewać. — Granger uniosła brązową, skórzaną torbę pełną książek i z jękiem odstawiła ją na blacie jednego z biurek, by zacząć szukać miejsca każdego tomu. Żałowała, że wciąż przenoszenie cięższych rzeczy siłą woli nie zostało przez nią opanowane. Nimfadora uniosła jedną brew.

— Kompletnie nie rozumiem twojej obojętności.

— Słucham? — spytała roztargniona, kartkując jedną z ksiąg.

— Zobacz, co się z tobą dzieje. Nie wiem, czy to przez fakt, że nie chcesz przyjąć tego całego gówna do świadomości, ale zachowujesz się, jakbyś ze wszystkim się pogodziła. Tak... swobodnie. Nie wiem — wykrztusiła pretensjonalnie.

Szatynka wpatrywała się w kobietę nieodgadnionym wzrokiem. Zastanawiała się, analizowała w myślach swoje ostatnie zachowanie, po czym zamknęła z hukiem książkę i za pomocą telekinezy odesłała ją na pobliski regał.

— Zwariowałabym, gdybym wciąż szarpała się z tymi kajdanami — odparła, sięgając po kolejny tom.

— Nie poznaję cię. — Pokręciła głową, opuszczając ją.

— Źle mnie zrozumiałaś — westchnęła ciężko Granger. — To nie jest tak, że się poddałam. Mam pieprzony Mroczny Znak na przedramieniu i wieczyste przysięgi na sobie, z czego jedna z nich mówi, że mam lada moment stać się matką, co jest dla mnie samo w sobie ogromną abstrakcją. Chciałam macierzyństwa, nawet z Malfoyem, ale nie teraz, nie podczas wojny, nie, kiedy on nie ma połowy duszy. A cholera wie, czy nie więcej — mruknęła pod nosem z goryczą w głosie. — Gdybym teraz wyrywała sobie włosy z głowy, to nie miałoby najmniejszego sensu. Czuję się dobrze, wy żyjecie, a swoje zdrowe zmysły zostawiam na wieści o reszcie.

— A mi się wydaję, że spędzasz z nim za dużo czasu.

— To znaczy?

— To znaczy, że stajesz się taka jak on.

x


Nimfadora w zamyśleniu podeszła do kolejnego brązowego kosza na straganie, uważnie oceniając jakość jabłek w koszyku. Nie robiłaby tego wszystkiego, gdyby nie Teddy, który ostatnimi czasy pokochał wszelkie owoce świata.

Czując czyjeś spojrzenie na plecach, zerknęła przez ramię wprost na dwóch Śmierciożerców, którzy stali pośród tłumu.

— Ochroniarze pieprzeni — mruknęła pod nosem i machnęła w ich kierunku dłonią, dając znak, by nie stali tak sztywno. Młodzi mężczyźni speszyli się, po czym również odwrócili do jednego ze stoisk.

Tonks westchnęła ciężko i zwróciła się do czarnowłosej kobiety pod daszkiem:

— Poproszę kilogram tych zielonych i cztery najładniejsze pomarańcze.

Brunetka sięgnęła po papierową torbę, pokazując palcem kolejnemu klientowi obok, by zaczekał chwilę.

Zakapturzony mężczyzna kiwał się w przód i w tył na prostych nogach wyraźnie zdenerwowany. Był niezwykle wysoki, a Nimfadora mogłaby przyrzec, że rysy prawego profilu twarzy są znajome. Zmrużyła oczy i ściągnęła brwi, by przyjrzeć się dokładniej.

Coś buchnęło z przeciwnego kierunku. Tonks drgnęła. Przeleciało jej przez myśl, że już się odzwyczaiła od takich hałasów.

Cały tłum skupił swoją uwagę na czterech patrolujących Śmierciożercach, którzy zaczęli dość agresywnie rozmawiać z chudym mężczyzną w sile wieku, który mocno ściskał różdżkę w swojej dłoni. Chwila nieuwagi i jeden z żołnierzy rozbroił go zaklęciem. Następny chwycił go pod ramię i aportował się z nim w towarzystwie czarnych smug dymu.

Chłód [Draco x Hermione]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz