Beżowy, żeliwny kubek parował wciąż rozgrzany, roznosząc po drewnianym pomieszczeniu zapach kawy. Dwie blondynki siedziały z szatynką w kuchni, rozmawiając w smętnej atmosferze. Weasley obserwował je z dużego pokoju, lecz po chwili odwrócił wzrok. Ciemnowłosa zbyt przypominała mu Hermionę.
— To jest niemożliwe — wychrypiała, zdawało się, że najmłodsza z dziewczyn. Druga z blondynek zagryzła wargę, a jej oczy zaszkliły się. Podniosła się gwałtownie, niemal przewracając krzesło, na którym przed chwilą siedziała i zasłoniła dłonią usta.
— Przepraszam — wydukała i w pośpiechu wyszła.
— Chyba już się nie łudzi, co do śmierci Marcella — powiedziała chłodno szatynka.
— Daj jej spokój, minęło zaledwie dziewięć dni.
— Mówiłam, że to gówniany pomysł. Weasley, wielki przyjaciel Harr...
— Cicho! — skarciła ją blondynka. — Jeszcze cię usłyszy.
— Wszyscy wariują, na czele z nim. — Ciemnowłosa wskazała na Rona skinieniem głowy.
— Walczymy, bo poddanie się to czysta głupota. A co do Malfoya to mu wierzę.
— Cynthia, nikt nie jest w stanie przeżyć Avady — stwierdziła zrezygnowanym tonem nastolatka. — Ubzdurał sobie, że trafił go zaklęciem, aby połechtać sobie ego. — Wygodnie rozłożyła ramiona na stole, podpierając brodę o splecione dłonie.
Odpowiedziało jej karcące spojrzenie blondynki.
x
Przestudiowanie wszystkich pozostałych w jej komnacie ksiąg nie przyniosło żadnych nowych informacji.
Rzeczywistość nie mogła zostać zakłamana. Wieczystą Przysięgę można złamać jedynie poprzez śmierć jednej ze stron.
Hermiona starała się skupić tylko i wyłącznie na tym problemie, jednak czuła, jak szybko dekoncentruje się przez najmniejsze rzeczy i jak bardzo jest zdesperowana, spragniona rozmowy z kimkolwiek.
Samotność była nie do zniesienia.
Przesiadywała na parapecie, patrząc się na niebo, odbijające się na tafli jeziora.
Bezczynność była morderczynią charakteru.
x
Dyszał ciężko.
Mięśnie barków były napięte, a żyły i ścięgna pod skórą mocno zarysowane. Dawno temu nauczył się, aby wcześniej podwijać mankiety koszuli do łokci.
Roztrzepane i posklejane od krwi włosy zasłoniły mu pole widzenia, więc przeczesał grzywkę do tyłu. Odchylił głowę, kierując wzrok na strzeliste, szklane sklepienie, przez które widać było gwiazdy i wziął kolejny głęboki wdech.
Zabini kasłał spazmatycznie. Wił się na marmurowej, czarno-białej podłodze, zwijając się w kłębek po każdym uderzeniu.
— Blaise, Blaise, Blaise — westchnął melodyjnie mężczyzna i postawił krok, by przejść nad ciałem Śmierciożercy — rozumiem, że już poznałeś definicję słowa niesubordynacja? — Skierował się do szklanego stolika, a potem sięgnął po zmięty i zakrwawiony, biały ręcznik. Wytarł nim swoje spocone czoło i cisnął go z powrotem na blat.
Mężczyzna na podłodze jęczał z bólu. Nie był zdolny, by ruszyć się choćby o kilka centymetrów. Ból przejął kontrolę nad jego umysłem oraz ciałem.
Malfoy pochylił się nad jego twarzą. Jedno oko miał zamknięte i całkowicie opuchnięte. Byłoby cudem, gdyby odzyskał zdolność widzenia. Zabini ponownie cicho zakasłał, a strużka krwi wypłynęła spomiędzy jego pękniętych warg.
— Pięknie — zadrwił i chwycił twarz żołnierza między dłonie, jakby oceniał dzieło sztuki. Gwałtownym ruchem obrócił ją, by uwydatnić lewy, poobijany profil. Wrzask rozniósł się echem po ogromnym, pustym pomieszczeniu. Gdy krzyk ucichł, ponowił swój ruch, aby obejrzeć zmaltretowaną, prawą stronę twarzy, a Zabini znów zawył. — Teraz nauczysz się, jak poprawnie wykonywać swoją pracę — zaczął, prostując się nad nim. Mężczyzna starał się złapać oddech na tyle, jak dalece pozwalały mu potłuczone żebra. Zdrowe oko bacznie i gorączkowo obserwowało wściekłego arystokratę. — Zapytam cię raz. Pierwszy i ostatni. — Cedził słowa, używając swojego beznamiętnego tonu. — Dlaczego bariery były osłabione na twoim dyżurze?
Wpatrywali się w siebie intensywnie.
Żołnierz bał się i nie był w stanie tego ukryć, zaś Draco powoli tracił resztki panowania nad sobą.
Wciąż oddychał ciężko. Kipiał gniewem, który właśnie rozładowywał.
Oko Blaise'a zaszkliło się.
Nagle Malfoy uniósł nogę i wojskowym trepem uderzył z całej siły w szczękę swojego dawnego przyjaciela. Tym razem ciszę przed paranoicznym krzykiem wypełniło pęknięcie kości. Ciało na podłodze zaczęło drżeć samo z siebie, wywołując kolejne fale bólu.
— Amator — warknął z politowaniem, gdy ktoś trzykrotnie zapukał do sali.
x
— Możesz sam sprawdzić, przysięgam ci, że to ona.
Kroczyli razem ramię w ramię szybkim, energicznym marszem przez ciemne korytarze obok środkowego dziedzińca.
— Wciąż nie złamałaś obietnicy danej ciotce? — Mężczyzna próbował rozjaśnić swój umysł i uspokoić się. Chwycił za lewy rękaw, żeby zapiąć guzik na podwiniętym mankiecie.
— Nie. Granger wyraźnie przoduje w poszukiwaniach — rzuciła sarkastycznie, a Malfoy zerknął na nią przelotnie i zatrzymał się przed potężnymi drzwiami. Wyciągnął swoją dłoń do przodu, kreśląc w powietrzu nieznane kobiecie wzory, po czym szarpnął za klamkę.
Hermiona była zaskoczona. Odwróciła głowę, wciąż siedząc na parapecie, a zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy zauważyła Parkinson za ubrudzoną krwią sylwetką Draco.
Nie odezwał się ani słowem. Rozejrzał się po komnacie i wyciągnął prawą dłoń, do której po chwili przywołał jedną z ksiąg.
Granger zaniemówiła. Wszystko działo się zbyt szybko, a zwycięski uśmiech brunetki wcale nie rozładował atmosfery.
Przecież ona nigdy się nie śmiała.
Malfoy podał książkę Pansy, ciągle wpatrując się wściekłym spojrzeniem w Hermionę.
— Dziękuję — powiedziała wyraźnie zadowolona, a czarodziej zerknął na nią zza ramienia.
— Wciąż tu jesteś?
Śmierciożerczyni odchrząknęła zmieszana i wycofała się za drzwi.
— Ile ksiąg masz w tym pokoju, Granger? — zapytał chłodno. Dziewczyna poprawiła poły szlafroka. Zaschło jej w gardle, więc sięgnęła po dzbanek z wodą, który stał na nocnej szafce. — Granger, pytam się o coś! — krzyknął. Pięści same się zaciskały, nie kontrolował tego. Hermiona drgnęła ze szklanką przy ustach.
— Sześć — odpowiedziała zgodnie z prawdą i upiła łyk wody.
— Więc za sześć minut wyryję ci Mroczny Znak na skórze — warknął i odwrócił się, by wyjść z trzaśnięciem drzwi.
CZYTASZ
Chłód [Draco x Hermione]
RomanceKobieta zmarszczyła żałośnie brwi, skrzyżowała ramiona na piersiach i bezwładnie oparła się barkiem oraz czołem o framugę. „Przepraszam", powiedziała cicho. Powoli uniósł swój ulubiony, gliniany kubek z zimną już kawą. Upił łyk. Wciąż się nie obróci...