22

738 53 2
                                    

— Jedenastu zabitych dowódców w przeciągu pięciu miesięcy. — Woodward rozprostował wymięty kawałek pergaminu i odsunął go jeszcze dalej od swoich oczu. Jego wzrok nie domagał. Zapewne był to skutek uboczny eliksirów, z których korzystał ponad dekadę wcześniej, w latach swojej świetności. — Pięćdziesięciu jeden poległych żołnierzy w tym samym okresie — kontynuował, co raz zerkając na zgromadzonych towarzyszy, którzy sztywno siedzieli wokół mahoniowego stołu. — Trzech zaginionych — odchrząknął, kończąc swój wywód. Lista znów została niechlujnie zwinięta i wciśnięta do kieszeni.

Malfoy nie odpowiedział. Wpatrzony był w przemawiającego Winstona. Siedział nieruchomo, jego palec serdeczny oraz najmniejszy błąkały się pod linią ust, reszta podtrzymywała policzek. Był zafascynowany niepewnością Śmierciożercy, tym jak wiercił się, stojąc przy swoim odsuniętym krześle. Długowłosy mężczyzna po chwili krzątaniny i sprawdzania swoich kieszeni wreszcie spojrzał zagubiony na blondyna, jakby szukał przyzwolenia na zajęcie swojego miejsca.

— Martwi nas to, panie — dodał momentalnie i niepewnie.

— Sześćdziesiąt cztery osoby pozbawione kompetencji — rzekł po chwili blondyn, odrywając palce od podbródka. — Chciałeś powiedzieć coś innego, Woodward? — Wciąż nie dostał pozwolenia na spoczynek. Brunet oblizał nerwowo usta, gdy uwaga zgromadzonych znów nieproszenie przeniosła się na niego.

— Pozwolę sobie na komentarz — zarządziła Lestrange, podnosząc się niespiesznie z krzesła. Dłońmi przesunęła po blacie na rozpiętość swych ramion. Uśmiechnęła się niezgrabnie, zwracając głowę w stronę Malfoya. Nie protestował. — To są o wiele większe straty niż w tamtym roku. Niż pod władzą Czarnego Pana — dokończyła, patrząc wyczekująco.

— Czyli chcesz powiedzieć, że to ja jestem niekompetentny? — Arystokrata oparł się o krzesło. Oczy, znów chłodne, nieprzyjemne, przenosiły się między dwójką mówców.

— Miałeś być rozwiązaniem tymczasowym — syknęła cicho, nachylając sylwetkę agresywnie w stronę Draco, mimo że była kilka metrów od niego.

— Jestem rozwiązaniem, które pozwala nam wyjść poza granicę tego kraju — odparł beznamiętnie. Gestem dłoni nakazał Woodwardowi usiąść, ale wciąż skupiał się na osobie czarownicy. Ten usłuchał natychmiast. — Coś, czego nigdy nie udało się Czarnemu Panu.

— Złożyłeś przysięgę... — kontynuowała, a zabrzmiało to niczym jadowita groźba.

— I dotrzymam jej warunków! — warknął wściekle. Tym razem to on gwałtownie wstał z miejsca. Ostrzegawczo wyciągnął palec wskazujący w stronę Bellatrix i powolnie pokiwał nim na boki. — Nie waż się więcej wysnuwać takich insynuacji — dodał ciszej. — Nie potrzeba mi osób niepewnych co do swojej sytuacji i tego, co robią. — Wzrok mężczyzny nie tracił na intensywności. Kobieta wyprostowała się, utrzymując pozę godności i gracji. Ciemne usta czarownicy zacisnęły się mocno, podkreślając cienie pod kośćmi policzkowymi. — Następna taka osoba będzie numerem sześćdziesiąt pięć.

x

Black przechylił głowę w prawo, pozwalając szyi strzyknąć, aby odczuć chwilową ulgę w napiętym karku.

— To tylko cztery osoby — powiedział po chwili Syriusz. — Większość jest za tobą, nie chcą nic słyszeć o Voldemorcie. Rozmawiałem z nimi, zanim się aportowali, kiedy już poszedłeś — zapewniał, sięgając dłonią do obolałych kości pod warstwą włosów.

— Ona zawsze musi coś rozpieprzyć — mamrotał pod nosem Malfoy, szukając czystej kartki papieru w swoim biurku.

— Nie będzie żadnej rewolucji — ciągnął myśl Theodore, który do tej pory stał przy oknie z papierosem. Niezbyt podziwiał krajobraz, bardziej zagubił się w myślach, patrząc się ciągle na jeden punkt na horyzoncie. — Nie teraz. — Strzepał popiół do metalowej popielniczki, która stała na podłodze, na smukłej, rzeźbionej nóżce.

Chłód [Draco x Hermione]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz